Artykuły

Co on tu wyprawia

31 stycznia odbędzie się koncert - wieczór wspomnień o Jacku Nieżychowskim "To je moje". Organizuje go szczecińska Opera, bo właśnie w tym roku przypada 90. rocznica urodzin Jacka Nieżychowskiego, założyciela szczecińskiej operetki. Z Aleksandrą Nieżychowską-Stankiewicz, córką artysty rozmawia Bogna Skarul w Głosie Szczecińskim.

Jaki był pani ojciec?

- To był wariat. Ale w takim pozytywnym tego sensie słowa. Na pewno był nieprzeciętny. Dużo wiedział, miał wspaniałe pomysły, i co ważne- realizował te swoje pomysły. Jak już sobie coś postanowił, to nie było siły, aby tego nie załatwić. I nie było takich drzwi, przez które on by nie przeszedł. On ten swój pomysł musiał zrealizować i już.

A pamięta pani taki najbardziej zwariowany pomysł swojego ojca?

- Oczywiście. To było założenie w Szczecinie operetki i Festiwal Młodych Talentów.

Dlaczego pani ojciec postanowił założyć w Szczecinie operetkę?

- To było w 1957 roku. Tą operetką żyła wtedy cała nasza rodzina. Była nas trójka dzieci i my jako te małe szkraby cały czas w domu śpiewaliśmy arie z "Krainy uśmiechu". Mój brat Tomek, trzy, lata ode mnie młodszy, jak pani w szkole w pierwszej klasie poprosiła, aby dzieci zaśpiewały jakąś piosenkę, to on zaśpiewał arię Sou Chonga z "Krainy uśmiechu". Ja też śpiewałam całe partytury. Chodziłam wtedy do trzeciej klasy, ale byłam też w szkole muzycznej i ta operetka, która przez cały czas u nas w domu była obecna, to dla mnie był zaczarowany świat. Myśmy to bardzo przeżywali.

A dlaczego pani tata postanowił w Szczecinie założyć operetkę?

- Przecież tu w Szczecinie nic nie było, jedynie Filharmonia. Czasy były takie. A mój ojciec pięknie śpiewał. Zaraz po wojnie, jego siostra była solistką w operetce gliwickiej, więc on też postanowił śpiewać w Gliwicach. I śpiewał. Tam właśnie pomyślał sobie tak, jak jest operetka w Gliwicach, to dlaczego nie może być operetki w Szczecinie. Jak mu zaświtała ta myśl to nie było siły, aby go powstrzymać. Przyjechał do Szczecina i tak się zaczęło.

Jak pani rodzice znaleźli się w Szczecinie?

- Moja mama pochodzi z nowosądeckiego. A babcia moja miała tam majątek. Rodzice tam mieszkali po swoim ślubie w 1943 roku. Ale pewnego dnia moja babcia dostała nakaz opuszczenia dworku. Babcia i mama miały dwa tygodnie na wyprowadzenie się. Zastanawiały się co ze sobą zrobić.

Dlaczego wybrali Szczecin?

- Ojciec postanowił ruszyć na ten "dziki zachód". Po drodze do Szczecina moi rodzice zatrzymali się w małej miejscowości koło Limanowej. Tam mój ojciec był dyrektorem browaru. Stamtąd ojciec przyjechał do Szczecina, bo szukał miejsca dla swojej rodziny. To było w 1947 roku.

Był browarnikiem? To ciekawe?

- Mój ojciec imał się różnych zajęć. Na przykład w Szczecinie był asystentem w Wyższej Szkole Ekonomicznej. Ale musiał stamtąd odejść. Mam do dzisiaj taką opinię jednego z politruków, który napisał o ojcu, że Jacek Nieżychowski nie nadaje się na asystenta, bo ma bardzo zły wpływ na młodzież. Jeździ bowiem do Warszawy i stamtąd przywozi głupie kawały polityczne i opowiada je studentom. Teraz z tej opinii, z tego donosu, jestem dumna.

Podobno pani ojciec nosił przez całe lata komuny sygnet. Dlaczego?

- To był jego taki protest. Uważał, że on tym sygnetem drażnił ówczesną władzę. Zdjął sygnet dopiero po upadku komuny.

To miał taką przekorną duszę?

- Naturalnie. Przecież po siedmiu latach od powstania operetki też stamtąd wyleciał.

Dlaczego?

- Bo nie chciał wstąpić do partii. Zresztą potem jak robił festiwale młodych talentów jako dyrektor tutejszej Estrady, to Władysław Gomułka grzmiał z Warszawy na niego, co on tu w tym Szczecinie wyprawia. Zarzucał mu, że propaguje zachodnie melodie i tą całą zachodnią zgniliznę. Po dwóch latach istnienia Festiwalu, ojciec musiał go zamknąć.

Wcześniej była jednak operetka. Pani ojciec tworzył ją od początku.

- Tak. Tworzył ją od zera. Trzeba było znaleźć salę, trzeba było artystów ściągnąć. Znaleźć ekipę techniczną. A do tego trzeba było do powstania operetki przekonać tutejsze władze. Na szczęście w tamtych czasach władza zgodziła się. Niektórzy się nawet wtedy zapalili do tego pomysłu. I pomagali mu.

Jak wyglądał pierwszy występ operetki?

- To było dla całej naszej rodziny ogromne przeżycie. Grana była "Kraina Uśmiechu". Premiera była w" sali ZBM- u, przy ul. Bohaterów Warszawy. Wcześniej w naszym domu przez tygodnie był istny rejwach. Artyści się w naszym domu zatrzymywali, no bo gdzie? Operetka nie miała pieniędzy na hotele. A mama moja i babcia szykowały jedzenie, przyjmowały gości. Na szczęście mieszkaliśmy w dużym domu. Do dziś tam mieszkam (przy ul. Ogińskiego). Pamiętam ranek w dzień premiery, mój ojciec do nikogo się nie odzywał. Siedział od rana zamyślony. Bardzo przeżywał. Nawet do nas, dzieci nie powiedział ani słowa. W ogóle zachowywał się tak, jakby go z nami tam w mieszkaniu na ul. Ogińskiego nie było. Denerwował się, czy ludzie w ogóle przyjdą.

I co?

- Dopiero jak zadzwonił do niego dyrektor techniczny i powiedział, że przed operetką zebrały się tłumy, to mojemu ojcu odpuściło. Dopiero wtedy mój ojciec wstał z fotela i poszedł do operetki.

Udała się premiera?

- Była znakomita. Śpiewali Wanda Polańska, Wajda, Newada i znakomita Irena Brodzińska jako Mi. Był dobry balet, wspaniały chór. Po spektaklu były ogromne owacje. Ludzie długo klaskali.

Długo operetka mieściła się przy ul. Bohaterów Warszawy?

- Nie. Ojciec wkrótce załatwił salę w budynku milicji przy ul. Potulickiej. Bardzo mu na tej sali zależało, bo tam oprócz samej sali z balkonami, takimi lożami dookoła widowni, było jeszcze foyer. A przecież w każdym teatrze foyer jest niesłychanie ważne. Bo to tam się spotykają ludzie w czasie przerw i tam rozmawiają, tam dzielą się swoimi wrażeniami.

Po 7 latach w operetce pani ojciec zabrał się za organizację Festiwalu Młodych Talentów. Skąd ten pomysł?

- Legenda jest taka, że to córki Jacka Nieżychowskiego go namówiły. Bo one słuchały big- bitowej muzyki w Radiu Luksemburg. Im się bardzo podobała i ubłagały ojca, aby sprowadził do Szczecina taką muzykę.

To legenda. A jaka była prawda?

- Rzeczywiście, to ojciec wymyślił sobie coś takiego, ale trójka dzieci słuchająca big bitu miała na to wpływ.

Ale to zupełnie inna muzyka od tej operetkowej?

- W domu słuchaliśmy big- bitu. A ponieważ ojciec miał dużo fantazji i słuchał różnej muzyki, to przystał na to do czego namawiały go córki.

Czy pamięta pani jak to się zaczęło z festiwalem?

- Doskonale. Najpierw były przesłuchania. Masa młodych ludzi zjechała się do Szczecina. Przyjeżdżali z całej Polski. Poszła bowiem fama, że tu u nas, w Szczecinie jest taki specjalny festiwal.

Gdzie odbył się pierwszy koncert festiwalowy?

- Na kortach tenisowych przy al. Wojska Polskiego. Było to niesamowite wydarzenie. Pamiętam jak przyjechał Czesław Wydrzycki, czyli Czesław Niemen. Jak on wyszedł na scenę i zaśpiewał to było objawienie. Miał niesamowity głos. Była też Kasia Sobczyk, Grażynka Rudecka, która śpiewała Ave Maria. Była też Ada Rusowicz, Wojtek Korda.

Podobno pani też wystąpiła na tym festiwalu?

- Rzeczywiście. Brałam w nim udział. Ale w drugim festiwalu, nie w pierwszym. Zaśpiewałam "Kiss mi, honey, honey". Ale po polsku, bo nie można było nic po angielsku śpiewać. Nie występowałam pod swoim nazwiskiem, bo bałam się, że na ocenie moich umiejętności zaważyć może nazwisko ojca. Więc ojciec wymyślił mi pseudonim Olga Pomian. Pomian dlatego, że to był nasz herb rodzinny. Ojciec wymyślił dla mnie też inny pseudonim.

Jaki?

- Wioletta Karpiel. To tak specjalnie, takie pretensjonalne trochę imię ze zwyczajnym nazwiskiem. To trochę tak dla żartu.

Pani ojciec był wesołym człowiekiem?

- Niesłychanie wesołym. Był też niesamowitym gawędziarzem. Właśnie takim też wariatem z tysiącem pomysłów na sekundę.

Rozmawiała Bogna Skarul

***

Jacek Nieżychowski

polski aktor, śpiewak operetkowy, artysta kabaretowy, dziennikarz, przedsiębiorca.

W latach 1940-1947 był urzędnikiem samorządowym w Sandomierzu i Nowym Sączu. W1950 r. ukończył Szkołę Główną Planowania i Statystyki w Warszawie. Od 1947 r. związany ze Szczecinem, gdzie najpierw był asystentem w Wyższej Szkole Ekonomicznej i dyrektorem w Technikum Eksploatacji Żeglugi i Portów. Jednocześnie występował jako solista Operetki Śląskiej w Gliwicach. Od 1956 do 1959 r. był dyrektorem i kierownikiem artystycznym Operetki Szczecińskiej. A od 1959 kierował Wojewódzkim Przedsiębiorstwem Imprez Artystycznych w Szczecinie, któremu podlegał organizacyjnie popularny Kabaret Wagabunda. Przez dwa lata (1962-1963) organizował Festiwal Młodych Talentów w Szczecinie. W1968 r. prowadził własną kawiarnię "Tenisowa" w Szczecinie. Od 1972 r. razem z Krzysztofem Litwinem, Andrzejem Zakrzewskim, Kazimierzem Grześkowiakiem i Tadeuszem Chyłą występował w kabarecie Silna Grupa pod Wezwaniem.

Lata 80. XX wieku spędził w USA, gdyż zastał go tam stan wojenny. Od lat 90. XX wieku związany ze Świnoujściem, gdzie prowadził działalność gospodarczo-rozrywkową, pisał felietony. W1999 wydał książkę kulinarną "Kuchnia ziemiańska. Błogosławione cztery pory roku". W grudniu 2000 uhonorowany medalem za zasługi dla miasta Szczecina. W 2005 r. powstał film dokumentalny obrazujący życie i karierę Jacka Nieżychowskiego pt. "Pan Jerzy Jacek Nieżychowski. Graf von Habe Nichts" autorstwa zespołu TVP Szczecin. 29 maja 2009 pochowany na Cmentarzu Centralnym w Szczecinie.

***

Koncert w Operze

31 stycznia odbędzie się koncert - wieczór wspomnień o Jacku Nieżychowskim Jo je moje'. Organizuje go szczecińska Opera, bo właśnie w tym roku przypada 90. rocznica urodzin Jacka Nieżychowskiego, założyciela szczecińskiej operetki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji