Artykuły

Dwie na jednego? Sir John Falstaff musiał polec

"Wesołe kumoszki z Windsoru" w reż. Jacka Głomba w Teatrze Osterwy w Gorzowie. Pisze Dariusz Barański w Gazecie Wyborczej - Gorzów Wielkopolski.

Byłem w teatrze. Tak właśnie mógłbym, nieco może emfatycznie - nawiązując do słów Ireny Byrskiej - podsumować sobotnią premierę w Teatrze Osterwy. Byłem na Szekspirze.

Irena Byrska, powiedziała te słowa "Byłam w teatrze" po premierze "Snu nocy letniej" w 1996 r., co odnotowali w swojej monografii o gorzowskiej scenie Krystyna Kamińska i Ireneusz K. Szmidt. "Cud teatru polega na byciu w nim, na uczestniczeniu w zdarzeniach, które przygotowuje zespół artystyczny () siła teatru tkwi właśnie we wspólnym przeżyciu ludzi ze sceny i ludzi z widowni" - tłumaczyli. Ja w sobotę "byłem w teatrze", bo dostałem od aktorów, reżysera właśnie to, czego od teatru się oczekuje: dobrą opowieść, piękny język, emocje, zabawę i pole do popisu dla wyobraźni.

O tym, co Jacek Głomb, reżyser, "Wesołych kumoszek z Windsoru" sobie zamierzył , opowiadał jeszcze przed premierą. Streśćmy w kilku słowach: w kostiumie, ale ze współczesnym przekazem, zabawnie, ale też refleksyjnie. Przy oszczędnej, wręcz minimalistycznej scenografii, ale za to z przestrzenią na symbole, gesty, ruch, metaforę.

Moim zdaniem to wszystko się udało. Byliśmy więc w teatrze - a widzowie, jak ja zajmujący miejsca na balkonie, mieli jeszcze tę frajdę poczuć się troszeczkę jak w prawdziwym teatrze elżbietańskim (tak to sobie przynajmniej wyobrażam) i obserwować całą opowieść z góry, ale też ogarniając naraz i scenę i widownię, które w tamtym teatrze stanowiły jedność.

Jacek Głomb nie zmusza nas, abyśmy weszli w skórę bohaterów, i na siłę się z nimi utożsamiali. Rozwija przed publicznością widowisko, opowieść, za którą widzowie mają z przyjemnością podążać. To, że jesteśmy w teatrze, nie daje nam przecież zapomnieć, zarówno na wstępie, jak i po skończonej opowieści, kiedy widzimy scenę, taką, jaką ją widzą aktorzy.

A zespół ze swoich zadań wywiązywał się znakomicie. Kogo mogę wyróżnić? Z pewnością w pamięci zostaje świetny duet pani Ford (Anna Łaniewska) i pani Page (Kamila Pietrzak-Polakiewicz). A przecież i Falstaff w wykonaniu Artura Nełkowskiego był niczego sobie. Moim zdaniem rozkręcił się na dobre wtedy, gdy dała mu w kość wesoła intryga obu mieszczek. I koniecznie trzeba pochwalić Jana Mierzyńskiego, za rolę wielebnego Hugo Evansa, i Cezarego Żołyńskiego za przekomiczną metamorfozę we francuskiego medyka doktora Caiusa. Logopedyczno-lingwistyczne popisy obu panów były po prostu mistrzowskie.

Jacek Głomb przed premierą wyraził nadzieję, że "Wesołe kumoszki z Windsoru" na dłużej zagoszczą w repertuarze gorzowskiego teatru. No jasne, który reżyser by tego nie chciał. Ale chodziło też o to, aby ciągle doskonalić ten proces pracy nad sztuką, interakcji z publicznością, wciągania widzów w opowieść. Ja po premierze jestem przekonany, że publiczność polubi ten spektakl, bo to jest po prostu teatr. Albo choćby dlatego, że to jest po prostu dowcipne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji