Artykuły

Dulska wiecznie żywa

Dulska to nazwisko, które zrobiło karierę. Karierę negatywną niby (może być coś takiego, jak negatywna kariera?) - bo to nie komplement, nazwać kogoś Dulską (albo i Dulskim) - ale przecież karierę. Tak by pewnie sądziła o tym pani Dulska, gdyby mogła wiedzieć, że firmuje nazwiskiem jedną z najpopularniejszych polskich sztuk teatralnych. Z drugiej jednak strony nie byłoby to może jej w smak, w końcu szarganie nazwiska po takich różnych, podejrzanych miejscach jak teatr, to nie to, co by się Dulskiej marzyło. Kariera nazwiska zostaje jednak faktem - nawet w słownikach pojawia się ono jako synonim mieszczańskiej obłudy, a szerszej - hipokryzji i kołtuństwa w ogóle.

A wszystko za sprawą "Moralności pani Dulskiej" autorstwa Gabrieli {#au#163}Zapolskiej{/#} - tragifarsy z ambicjami, sztuki zręcznej i mądrej, ale nieprzewidzianej raczej przez autorkę na tak długą i pełną sukcesów drogę przez scenę. Okazało się jednak - nie po raz pierwszy przecież - że dzieła bywają nośnikiem prawd i znaczeń, które przekraczają granice im wyznaczone przez autora. I że owa "Moralność..." - publicystycznie drwiąca z przywar burżuazji z początków XX wieku - jakoś nie chce się zestarzeć. Do roku 1981, w którym podliczała jej powojenne polskie premiery Marta Fik, było tych przedstawień ponad pięćdziesiąt, a od tego czasu nie ma sezonu, w której któraś z krajowych scen nie sięgnęłaby po tę komedię. Czy naprawdę komedię?

Ba, o tym można by dyskutować z perspektywy lat i premier, które uczyniły z "Moralności..." swoistą bombonierkę retro. Zabijając niejako jej "klasyką" to, co w opowieści o Dulskiej najważniejsze - całą drapieżną aktualność, uniwersalną ostrość. I kryjąc je pod błahą, ale wartką, umoralniającą, lecz i sprytną fabułką pełną świetnie napisanych ról i dialogów.

Po wojnie wystawiano zresztą "Moralność..." jako rzecz wielce konwencjonalną właśnie - bijącą w mit mieszczaństwa (co było w dobie PRL-u wskazane), ale ciepłą raczej niż gorącą, na ogół też bardziej śmieszną niż straszną. Sięgano po tę sztukę i z tej przyczyny, że stanowiła "samograj" sceniczny dla gwiazd. Nie bez kozery rolą tą wpisywały się w dzieje sceny najwybitniejsze aktorki. Warto zauważyć, iż kreowana przez nie Dulska ukazywała dzięki temu bardzo różne, bogatsze od tradycyjnego pojmowania roli, oblicze. Inna była wszak w klasycznej interpretacji Jadwigi , która pierwsza na powojennej scenie uczyniła z niej swą specjalność (grała ją wiele razy i reżyserowała osobiście), inna w wydaniu z lekka wyniosłej Niny Andrycz (1973), inna, gdy grała ją realistycznie, ale i z wyczuciem komediowym sama Irena Eichlerówna, inna, w babsko-groteskowym ujęciu Mieczysławy Cwikilińskiej, inna w ujęciu mrocznej Haliny Gryglaszewskiej (Teatr im. Słowackiego, 1977), inna w zjadliwej, pełnej kpiny kreacji Ireny Kwiatkowskiej (1972, Teatr Ludowy, Warszawa), czy w bardzo spopularyzowanych przez telewizję interpretacjach Aliny Janowskiej (w teatrze TVP, a i filmie Rybkowskiego) oraz Anny Polony (serial "Z biegiem lat, z biegiem dni", w który opowieść o Dulskiej wpleciono).

W Szczecinie, do czasu, gdy wystawiała tę sztukę (grudzień 2000 r.) Anna {#os#4013}Augusłynowicz - grano ją dwa razy. Pierwszy raz w {#re#32453}1951{/#} r. (reż. T. Żuchniewski), drugi: w {#re#29359}1965{/#} (reż. A Rodziewicz, Dulska: Maria Nochowicz).

Wszystkie te Dulskie byty jednak na ogół wycięte z podobnego szablonu. Dulska jawiła się raczej jako znak, symbol niż kobieta, a nie daj Bóg - człowiek. Bardziej była karykaturą, niż kimś, kogo znamy. Że już się nie doda - kimś, kto należy do naszej rodziny.

Może tylko Anna Polony, ukazała Dulska pełniej, inaczej. Bo też miała dla Anieli Dulskiej więcej zrozumienia - znając niejako jej młodość i gorzkie doświadczenia... z przeszłości. Tyle że te czasy i zdarzenia dopisano do scenariusza serialu (ale też i spektaklu teatralnego) w reż. Wajdy, sięgając do sztuk - i opowieści innych, motywując nimi zachowania i poglądy Dulskiej w tonacji niejako usprawiedliwiającej. Ba, jeśli już o usprawiedliwieniach mowa, to najdalej poszedł chyba ostatnio Adam Hanuszkiewicz, który w swym warszawskim spektaklu bawił się całą historią, uznając, iż {#re#4987}Dulska {/#} nie jest wcale żadnym potworem, tylko matką, która wie, co robi, gdy podsuwa hormonalnie rozbudzonemu synowi służącą. Takie panienki, twierdził serio reżyser, to była w ogóle szalenie zdrowa forma wprowadzania chłopców w życie...

Na tym tle szczecińska "Moralność pani Dulskiej" w reżyserii Austynowicz jest spektaklem odmiennym. Zimnym, bez łatwej komediowej atmosfery, współczesnym nie przez kostium (choć i on jest tu umowny), a dzięki sięgnięciu do wiecznej "świeżości" tych brudów, które "u siebie w domu" woli prać Dulska. A i sama Dulska - w interpretacji Anny Januszewskiej - nabiera cech, które zagubiły inne inscenizacje: jest kobieca, okrutna, ale i uwikłana w psychologiczne i etyczne pułapki swojego (naszego) świata.

"Moralność pani Dulskiej" wraca właśnie na szczecińską scenę. Warto sprawdzić, jak dziś się czuje Dulska. Może także ta Dulska, która mieszka w nas?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji