Artykuły

Dr Misio Opolem oczarowany

- Mam w życiu farta, bo mam niesamowite szczęście do ludzi. Spotykam na swojej drodze fantastyczne osoby, świetnych reżyserów, jeśli chodzi o film lub teatr, czy w przypadku zespołu - muzyków - mówił "Wyborczej" tuż przed koncertem w naszym Opolu ARKADIUSZ JAKUBIK, aktor i lider kapeli Dr Misio.

Karolina Kijek: Stresuje się pan przed koncertem w Opolu?

Arkadiusz Jakubik:- Oczywiście. Moment kiedy przestanę się denerwować przed koncertami, będzie dla mnie sygnałem, czerwoną lampką oznaczającą, że pora po prostu zejść ze sceny... niepokonanym (śmiech). Każdy koncert musi być jedną wielką niewiadomą. Jeśli kiedyś stanie się to dla mnie sposobem na zarabianie pieniędzy albo zacznę odliczać czas do końca koncertu - to będzie dla mnie znak, że czas skończyć z graniem. Gracie w Narodowym Centrum Polskiej Piosenki, miejscu, gdzie stały legendy polskiej muzyki. Co to dla pana znaczy?

- To mnie przede wszystkim dosyć mocno bawi. Już sama ta poważna nazwa - Narodowe Centrum Polskiej Piosenki. Ten ciężar tradycji i liczba muzycznych legend, które się przetoczyły przez to miejsce, są dosyć przytłaczające. W tym towarzystwie zespół Dr Misio brzmi trochę jak ponury żart. Ale myślę, że żart jak najbardziej w naszym stylu. No i nie oszukujmy się, my się nie zmienimy nawet na scenie NCPP i z tej sceny zabrzmi dzisiaj również nasz sztandarowy utwór pt. "Mr Hui". Jestem też bardzo ciekawy, jak to opolska publiczność zniesie. Czy obrzuci nas zgniłymi jajkami i pomidorami albo po prostu wygwiżdże i koncert skończy się szybciej, niż planowaliśmy? Czy też wejdzie w ten rodzaj prowokacji, zabawy i interakcji, który będziemy jej proponować?

Kiedy ostatnio był pan w Opolu?

- Oj, strasznie dawno, jakieś 20 lat temu.

Dużo się zmieniło?

- Niesamowicie dużo. Kiedy wysiadłem z pociągu na dworcu PKP i jechałem taksówką do hotelu, byłem zszokowany. Ja mam nadal zakodowane Opole z poprzedniej epoki, i to nie są najfajniejsze wspomnienia. A teraz? Opole odżyło. To piękne miasto. Muszę dzisiaj wieczorem koniecznie pójść na Rynek i pochodzić po jego zakamarkach, pójść nad brzeg Odry. Jak się nazywa ten most, który prowadzi z NCPP na ulicę Krakowską? Most Zakochanych?

- Tak, właśnie. Bardzo ładnie tam jest.

Czy 18-letni Arek, który jeździł do Opola na lekcje aktorstwa do pewnego wybitnego aktora, spodziewałby się, że tak potoczy się jego kariera zawodowa?

- Skądże, skądże, skądże! 18-letni Arek z małych Strzelec Opolskich nigdy by nawet nie śnił, że tak się to wszystko potoczy. Ja byłem wtedy chłopcem pełnym kompleksów, z niską samooceną. Każda porażka, na czele ze spotkaniem z rym właśnie wybitnym opolskim aktorem [Jakubik po lekcjach z nim usłyszał, że ma dać sobie spokój z aktorstwem - przyp. red.], to był dla mnie kolejny gwóźdź do trumny. Musiało minąć wiele czasu, aby Areczek ze Strzelec zmienił się w jakiegoś "normalnego" Arka. Arka, który zacznie mówić swoim głosem, a przede wszystkim uwierzy, że ten głos może cokolwiek znaczyć, że ktoś chce go słuchać. No i najważniejsze, że uwierzy, że ma coś do powiedzenia - choć coraz częściej z biegiem lat, podaję to w wątpliwość... (śmiech).

Z jakimi miejscami w Opolu są związane pana wspomnienia?

- Teatr Kochanowskiego to było miejsce, w którym się teatralnie wyedukowałem. Tam zobaczyłem kilka bardzo ważnych dla mnie spektakli, po raz pierwszy dotknąłem teatru. Moja polonistka z liceum w Strzelcach Opolskich, pani Urszula Kraka, miała kompletnego fioła na tym punkcie. Założyła kółko teatralne, do którego również mnie zapisała, i organizowała wycieczki na przedstawienia właśnie do "Kochanowskiego". Na pewno zostały one we mnie i miały wpływ na to, gdzie teraz jestem.

Z "Kochanowskim" kojarzy mi się także inna, trochę smutna historia. Mój kolega - bardzo wyrywny, nerwowy - i koleżanka z wrocławskiej szkoły teatralnej grali tutaj spektakl dla szkół, bodajże "Skąpca" Moliera. Na tym spektaklu była niestety młodzież, która kompletnie nie była zainteresowana przedstawieniem i w stanie upojenia alkoholowego, nawet chyba totalnego, zaczęła komentować akcję. Proszę sobie wyobrazić: na scenie barok, buciki na obcasach, żaboty, a tutaj wulgarne komentarze ze strony publiczności. No i ten kolega po dwukrotnym ostrzeżeniu i prośbie o powstrzymanie się od komentarzy za trzecim razem nie wytrzymał. Zszedł ze sceny i pobił jednego z tych młodych ludzi. Oczywiście przekroczył wówczas wszelkie granice i to się zakończyło głośnym skandalem. No i został zwolniony z teatru. Urzędujący wówczas dyrektor Jan Feusette z tego, co pamiętam, oznajmił mu: "No cóż mogę powiedzieć? Nie ma pan predyspozycji do uprawiania tego zawodu".

To dosyć zabawna puenta, bo ja też nie mam takich predyspozycji. Pewnie bym nikogo nie pobił, ale bez wątpienia nie mógłbym grać dla młodzieży, która kompletnie nie jest zainteresowana teatrem i przychodzi jedynie po to, by obrażać aktorów.

Zagrał pan ostatnio w filmie Sma-rzowskiego "Pod Mocnym Aniołem", nagrywa pan materiał na nową płytę oraz pracuje pan nad nowym spektaklem. Ma pan czas na sen?

- Cały czas za mało... Niesamowicie dużo się dzieje. Dotarło już do mnie, że chyba należy trochę zwolnić. Przez moją pracę zawodową cierpi niestety przede wszystkim moje życie towarzyskie, które zostało ograniczone do kompletnego minimum. Teraz faktycznie znaczną część mojego czasu pochłaniają dwie rzeczy. Jedną z nich są próby w Teatrze Śląskim w Katowicach do "Skazanego na bluesa", muzycznego przedstawienia o Ryśku Riedlu, którego premiera zaplanowana jest na przełom lutego i marca. Bardzo długo szukałem odtwórcy głównej roli. Przesłuchałem dziesiątki wokalistów i aktorów.

I wśród nich znalazł pan "Kowala".

- Tak. Tomek Kowalski to fantastyczny wokalista i bardzo wrażliwy człowiek. Facet z predyspozycjami aktorskimi. Miałem dużo szczęścia, że go odkryłem. To był strzał w dziesiątkę. Wiem, że czeka nas jeszcze ogrom ciężkiej pracy, ale już widzę, jak Tomek się w tego Ryśka Riedla powoli zamienia.

Druga rzecz, nad którą bardzo intensywnie pracuję, to druga płyta Dr. Misio. Przed świętami nagraliśmy demo, teraz zaczynamy pracę nad aranżacjami. Chcemy wejść do studia na początku kwietnia. Czeka nas bardzo, bardzo dużo pracy.

Druga płyta będzie również w klimacie "rock&rolla bez przebaczenia"?

- Zdecydowanie tak. Choć będzie jeszcze bardziej smutna, depresyjna, ostra. I jeszcze bardziej "bez przebaczenia".

Wśród utworów znajdzie się także piosenka z tekstem Norwida.

- To jest rodzynek, bo my jesteśmy lojalni i teksty piszą dla nas Krzysiek Varga i Marcin Świetlicki. Norwida czytałem w liceum - wówczas zupełnie go odrzucałem, kompletnie nie kręciła mnie jego fraza. I nagle, po 30 latach, wrócił do mnie ze zdwojoną siląa. Zacząłem go rozumieć, odnajdywać wjego tekstach siebie i swoje emocje. Piosenka nazywa się "Ona wie", to bardzo fajny kawałek i zaskakująco współcześnie brzmiący.

Często spotykam się z opinią, że Dr Misio gra lepiej niż niejedna młoda kapela. Z czego to wynika?

- Mam w życiu farta, bo mam niesamowite szczęście do ludzi. Spotykam na swojej drodze fantastyczne osoby, świetnych reżyserów, jeśli chodzi o film lub teatr, czy w przypadku zespołu - muzyków. To są wybitnie uzdolnione jednostki. Paweł Derentowicz, gitarzysta, grał kiedyś z Edytą Bartosiewicz, basista Mario Matysek - ze Staszkiem Sojką, perkusista Janek Prościński gra z Izraelem i Robertem Brylewskim, a Radzio Kupis grający na klawiszach to świetny nauczyciel muzyki. Każdy z nich ma zupełnie różną wrażliwość muzyczną. I myślę, że siła zespołu Dr Misio polega właśnie na tym, że nasza muzyka jest wypadkową zupełnie odległych od siebie gustów, które tworzą taką eklektyczną energię. My nie musimy i nie chcemy nikogo naśladować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji