Wiwat soczyste aluzje!
"Amelka, Bóbr i Król na dachu " w reż. Macieja Małka w Teatrze Pinokio w Łodzi. Pisze Leszek Karczewski w Gazecie Wyborczej - Łódź.
Plusem "Amelki, Bobra i Króla na dachu " są zaskakujące postacie i nastrój rodem z thrillera.
Finału bajki Tankreda Dorsta domyślamy się w połowie - gdy tylko Anielka sprytnie podejdzie Sowę, królującą w Szepczącym Lesie, i ukradnie jej dzban czarnego miodu, po który zdążała. Nie zaskakuje, że dziewczynka to księżniczka szukana przez Roztargnionego Króla, i że wszystko dobrze się skończy. Sowa, mimo strasznej obietnicy, nie urwała małej głowy.
Cały urok "Amelki, Bobra i Króla na dachu" bierze się stąd, że na scenie - zupełnie jak w tytule - spotykają się niepasujący do siebie bohaterowie. Łączy ich tylko pomysłowość rozwiązań plastycznych Macieja Małka (także w roli reżysera). Raptem na drodze wyrasta Wielka Pokrzywa (Danuta Kołaczek, jakby zaplątana w zielony namiot). Z kulisy wypada nagle Dynia (Danuta Siempińska w roli szpulki, na którą nawinięto płożącą się łodygę warzywa). Wraz z dachem wjeżdża Król (świetny Włodzimierz Twardowski, który nie stara się udawać bajkowego władcy - przypomina raczej zamyślonego filozofa). Do gromadki dołącza Dojrzała Gruszka, "whuśtując się" w akcję na linie.
Magdalena Kaszewska stworzyła najciekawszą postać. Nie zwracając uwagi na owocowy strój - drapowaną sukienkę bombkę - grała nie ciepłą postać z bajki, ale człowieka z krwi i kości. "Gruszkę-dziewuszkę", wciąż martwiącą się, by na jej skórkę nie wystąpiły brązowe plamy, i marzącą, by ktoś ją wreszcie nadgryzł. Ostatecznie chrapkę miał na nią Tajny Radca (Tadeusz Płuciennik, zjeżdżający na rowerze po schodach). Aluzje są nie do odczytania dla najmłodszych, ale za to -jakie, hm, soczyste...
Zgoła inną stylistykę - szkoda, że pozwolił na to reżyser - obrał Piotr Seweryński. Jego Bóbr to bohater tak jednowymiarowe szlachetny, że od jego jasnego głosu i dobrych intencji można dostać mdłości. Nie przekonuje też Krystyna Nowińska w roli Amelki, zbudowanej jedną kreską: uśmiechem. Ślicznym, lecz po kwadransie jej obecność na scenie zaczyna przypominać nie spektakl, ale długą reklamę pasty do zębów.
Minusem przedstawienia jest muzyka Tomasza Walczaka. Nie ze względu na nuty - ale ich nagranie. Rażąco plastikowe brzmienia zamiast wzmagać niesamowity klimat - rozpraszają, jak swego czasu eksperymentalne dźwięki syntezatorów płoszyły skupienie widzów telewizji edukacyjnej. Od czasu do czasu rozbrzmiewają piosenki w manierze parafialnego bel canto. Jeden słodki duet miłosny Amelki i Bobra - i nastrój pada.