Artykuły

Jan Englert o Warszawie

- Dziś młodzi dyktują warunki. To, że są w ataku, to wspaniale. Nie mam nic przeciwko. Ale oni mają jedną wadę. Uważają, że jak do poniedziałku nie zrobią kariery, to już jej nie zrobią nigdy - mówi JAN ENGLERT w rozmowie o teatrze i ostatnim ćwierćwieczu w Warszawie.

Dorota Wyżyńska: Czy Warszawa bardzo zmieniła się przez ostatnie 25 lat?

Jan Englert, dyrektor Teatru Narodowego: - Pojawiło się mnóstwo fantastycznych inicjatyw, ale nie brak idiotyzmów. To nie tylko problem warszawski. Podobny przepis na zupę mają też w innych częściach kraju. Czasem za mało w niej pieprzu, czasem soli, albo za dużo cukru. Nikomu nie udało się ugotować idealnej zupy.

Warszawa sprawia wrażenie młodego miasta Ludzie przed czterdziestką decydują o jego jakości. Miasto bardzo się rozwinęło przestrzennie, architektonicznie. Doszło ożywione życie kulturalne. I metro, które kompletnie zmieniło sposób poruszania się po Warszawie. Wciąż nie mamy pełnej obwodnicy, która potrzebnajest od dawna.

Warszawa 25 lat temu i dziś to dwa różne miasta. Nie ma już takiego szoku po powrocie ze świata, że nagle "głodno, chłodno, brudno, źle" - jak pisał Tuwim. Jestem optymistą, jeśli chodzi o infrastrukturę. Ale pesymistą jeśli chodzi o ludzi. Weźmy np. prezydentów Warszawy. Przeżyłem kilku. Najpierw jako rektor Akademii Teatralnej, potem jako dyrektor teatru. Sposób funkcjonowania ratusza niewiele się zmienił przez 25 lat, przynajmniej z punktu widzenia kultury. Nie oszukujmy się, kultury nikt tu poważnie nie traktuje. Czasem ktoś powie, że to inwestycja w przyszłość, że to, że tamto. Jak by to podsumował Gombrowicz: "Tra ta ta ta".

Powiedział pan, że Warszawa jest młodym miastem.

- Bo to młodzi dyktują warunki. Dawniej mieliśmy hierarchię, do mistrza była długa droga. Teraz nie mamy mistrzów. To się poskracało, przyspieszyło, spłyciło. To, że młodzi są w ataku, to wspaniale. Nie mam nic przeciwko. Ale oni mają jedną wadę. Uważają, że jak do poniedziałku nie zrobią kariery, to już jej nie zrobią nigdy. Brakuje im cierpliwości i systematyczności. Do tego elektroniczne wykształcenie, więc siłą rzeczy wszystko jest powierzchowne. Nie krytykuję, stwierdzam fakty. Znam uczennicę - szóstkową, która nie czyta żadnych książek. Uważa, że wszystko jest w internecie. Płyciej, ale bardziej efektownie. Jak mówił Gombrowicz: "Im mądrzej, tym głupiej, im głupiej, tym mądrzej".

A wydarzenia, które wstrząsnęły Warszawą przez ostatnie 25 lat?

- Dla mnie czymś niezwykłym, wspaniałym, pięknym, czystym zbiorowym przeżyciem było to, co się działo po śmierci papieża. Na kilka dni Warszawa stanęła. Wyglądało na to, przynajmniej przez chwilę, że coś się w nas zmieniło.

Inne wydarzenia, które wstrząsnęły miastem, to już tylko te denerwujące: od Smoleńska po demonstracje wszelkie, również lewicowe parady. Bo kolory są różne, ale podłoże zjawisk to samo. Za dużo czasu poświęcamy na buczenie.

Wydarzeniem było też Euro. Pokazało, żejesteśmy miastem europejskim, choć niestety z kompleksami. Uważamy, że świat nas powinien lepiej traktować. Otóż nie musi. Ja bym proponował, żebyśmy sami siebie zaczęli lepiej traktować.

Jest coś takiego w rym mieście, w jego klimacie, w przeciągu, bo wieje z każdej strony - od Wschodu i Zachodu, z Północy i Południa, że trudno o stabilny grunt. Trudność polega na przystosowaniu się do tej huśtawki. Kto nie umie, się męczy.

A pan?

- Ja się nie męczę. Żyję w tym mieście od urodzenia, widziałem różne jego etapy, wzniosłości, bo również w PRL-u się takie zdarzały. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym mieszkać gdzie indziej.

Jaka postać w Warszawie kojarzy się panu szczególnie z ostatnim 25--leciem? Kto wyjątkowo zasłużył się dla miasta?

- Nie ma jednej, którą wymieniłbym od razu. Jest wiele postaci, powiedzmy nie z ekstraklasy, ale z pierwszej ligi, istotnych dla życia tego miasta. Najbardziej pomagają ci, którzy pracują po cichu. Bo nie na rym to polega, żeby mieć honorowe obywatelstwo miasta, ale na tym, żeby mieć realny wpływ na jego życie.

A głośno o tych...

... którzy są iskrami, wykonują coś spektakularnego. O tych, którzy potrafią pięknie o sobie mówić i się wylansować. Jako dyrektor teatru wiem, że najbardziej wartościowi są ci, których nie widać albo widać tylko czasami. Nie mają efektownych skoków, ale są gruntem, od którego inni mogą się odbić. Gdyby mnie pani zapytała, kto jest najważniejszy dla mnie w zespole Teatru Narodowego, też miałbym kłopot z odpowiedzią. Mam paru aktorów, którzy grają tylko epizody, ale wiem, jak oni dużo dają temu miejscu. Jest kilku takich, co zagrali kilka błyskotliwych ról, ale ten teatr ich w ogóle nie obchodzi. Kto zasłużył na nagrodę, kto przysłużył się temu miastu - trudno oceniać.

Warszawski teatr przez te 25 lat też bardzo się zmienił?

- Tu widoczne są wszystkie fale, nawałnice, dołki, rewolucje i antyrewolucje. To był bardzo wyraźny okres w kulturze warszawskiej. Pokolenie lat 80. nie wykształciło liderów, młodzi w latach 90. wchodzili na odkryty teren, bezkarnie. Najbardziej charakterystycznym stylem ostatnich lat jest brak stylu, kryteriów, cojest piękne, brzydkie, święte. Zapomina się o "jakości".

Z pozycji mostka kapitańskiego widzę tęsknotę za pewnym uporządkowaniem. Oczywiście w sprawie treści zawsze będziemy się boksować. Pytanie: jak? Czy wedle zasad, czy wszystkie chwyty są dozwolone?

Zmieniła się mapa teatralna Warszawy. Pojawiły się sceny prywatne.

- To teatry półprywatne. Wszystkie korzystają też z publicznych pieniędzy. Znów nie oceniam, ale stwierdzam fakt Namnożyło się wiele produkcji, pseudoprodukcji, pojawiły się nowe gatunki teatralne z góry przeznaczone na zarobek, kilkuosobowe sztuki do objazdu. Ale jest kilka ambitnych teatrów. Jeśli mówimy o ostatnich 25 latach, to nie można nie wymienić dwóch ważnych nazwisk, które dały niewątpliwie nową jakość w teatrze - Jarzyna i Warlikowski. Powstają nowe zespoły z nadziejami. W Teatrze Studio coś się teraz dzieje. Mam nadzieję, że Agnieszce Glińskiej się uda.

A pana teatry? Do których teatrów w Warszawie lubi pan chodzić?

- Mam kilka teatrów, do których chodzę od lat. Najbardziej stały adres to Współczesny. Teatr, który od 30 lat, może nawet od 60 lat, ma taki sam określony profil, tu praca serca jest równa, bez stanów zawałowych.

Co do teatru przez te 25 lat - to, co płynęło i miało solidną łódkę, się utrzymało. A co było skokiem na główkę z wysokości 10. piętra, niezwykle efektownym, niekoniecznie przetrwało.

Przez 50 lat pracy w teatrze napatrzyłem się, jak to się wszystko odbywa, na twórców, którzy z geniuszy nagle stawali się upadłymi aniołami. Potem znowu wstawali, znowu ginęli. Dejmek w ciągu pół roku z mistrza świata stal się kolaboranckim słabym reżyserem. Podobnie jest z teatrami. Bardzo rzadko teatr utrzymuje wiodącą pozycję przez wiele lat. Choćby z tego powodu, że ludzie piszący o teatrze chcą odkryć coś nowego. Każdy z tych, którzy mają medialny wpływ na życie, marzy, żeby być odkrywcą nowego talentu. A potem się rozczarowujemy. Najlepszy przykład - Tadeusz Słobodzianek, który do niedawna był niezwykle pieszczony przez media, teraz jest wrogiem numerjeden. Sami zapominamy, jakie mieliśmy poglądy. Jak się świadomie żyje w tym zawodzie i patrzy okiem ironisty, to jest się z czego pośmiać.

A publiczność? Dziś mamy lepszą frekwencję?

- Ostatni rok jest fantastyczny. Poprzedni fatalny. Co na to wpływa, nie wiem. U mnie nigdy frekwencja nie zeszła poniżej 80 proc. średniej z roku, niefałszowanej. Koledzy dyrektorzy też mówią, że jest lepiej.

Janda też nie narzeka na brak widzów. I po raz pierwszy mogę powiedzieć, co mi się nie podoba: media mają ogromny wpływ na frekwencję. Zawsze lekceważyłem krytykę, i za komuny, i potem. Przestałem, bo uświadomiłem sobie, że to jedyne, co zostaje. Zostaje, co jest opisane.

Jak z taką świadomością i z takim widzeniem teatru prowadzić Teatr Narodowy?

- Słusznie czy niesłusznie, ale zawsze było tak, że Teatr Narodowy - z wyjątkiem lat 80., kiedy musiał się spalić ze wstydu - był punktem odniesienia. Inne kryteria przykłada się z tego powodu, że mamy więcej pieniędzy, że są marmury, gwiazdy. Tu coś musi być genialne, żeby było bardzo dobre. Zgadzam się. Zawsze mówiłem, że wolę być nielubiany za to, że mi się wiedzie, niż kochany za to, że się nie udaje.

To teatr, któremu się wiedzie, ma swoją publiczność, repertuar, który utrzymuje się wiele lat, ma czasami nagrody. Użyłem ostatnio takiego porównania, że Teatr Narodowy to elegancki magazyn, delikatesy. Teraz towarem chodliwym są: krew, pot i sperma. Z punktu widzenia dyrektora delikatesów to nie są zbyt jadalne produkty. Mogą szokować na pólkach, długo się ich nie utrzyma.

W tym sezonie reżyserują m.in. Michał Zadara, Grażyna Kania, teraz Konstantin Bogomołow. Proponujemy najciekawsze materiały z różnych gatunków. Trzeba tylko pilnować, żeby to nie była udawana wełna, ale towar szlachetny. Jako gambler lubię ryzyko. Prowadzenie teatru to polityka. A po tych kilku latach wiem, co to znaczy określenie "palpitacje serca".

Rozmawiamy o ostatnich 25 latach w Warszawie, a Teatr Narodowy szykuje się do innej rocznicy - swojego 250-lecia.

- Odpowiedzialność jeszcze większa. Jestem przeciwnikiem benefisów, laurek, uroczystości. Ale w tym wypadku trudno przemilczeć sprawę. Jak się czuję? Szukam pieniędzy. Szukam twórców. Jedno zależne od drugiego.

Cały rok 2015 będzie jubileuszowy. W planach m.in. "Dziady", "Kordian", Gombrowicz, Fredro. Trwają rozmowy z twórcami. Planujemy specjalną edycję festiwalu Spotkanie Teatrów Narodowych. Będzie też coś specjalnego dla warszawiaków, wychodzimy na ulice, budynek teatru zostanie otwarty dla wszystkich.

Są dwa sposoby na obchody jubileuszu. Albo przygotować znakomite przedstawienia, albo zaprosić gwiazdy. Jakby mi się udało sprowadzić Dustina Hoffmana, Anthony'ego Hopkinsa, Ala Pacino, to byłby taki kocioł, pół Polski by zwariowało. Pewnie, że jak się uda, to ich zaproszę, żeby wpadli na dwa, trzy dni. Smutne to, ale rozliczani jesteśmy nie z pracy u podstaw, ale z fajerwerków.

Kilkakrotnie powoływał się pan na Gombrowicza. Nieprzypadkowo.

- Próbuję Gombrowicza, zagram go w nowej sztuce Macieja Wojtyszki "Dowód na istnienie drugiego". Zaglądam do jego twórczości, czytam wszystko jeszcze raz. Odpowiada mi jego sposób widzenia świata, żartowania z siebie. Nie był tolerancyjny dla innych, kiedy z niego żartowali. Im mądrzej, tym głupiej.

***

Jan Englert, aktor, reżyser, od 2003 roku dyrektor artystyczny Teatru Narodowego, w latach 1987-93 oraz 1996-2002 rektor Akademii Teatralnej (wcześniej PWST) w Warszawie

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji