Artykuły

Wszyscy jesteśmy godni współczucia

"Niżyński. Zapiski z otchłani" w reż. Józefa Opalskiego w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Aleksandra Sowa w serwisie Teatr dla Was.

Ciało, które zastyga w kadrze. Życie, które pozostało zapisane tylko w kilku obrazach. Niżyński - nikt. Niżyński - bóg. Niżyński - człowiek. Ale przede wszystkim: Niżyński - obłęd. Ktoś, kto rozerwał się przez pragnienie skrajności i zginął w tańcu między kobietą, a mężczyzną. Ktoś, kto tak bardzo bał się własnej miłości, że uciekł do czegoś, co napawało go obrzydzeniem. Ktoś, kto pluł na piękno i prawdę, oddając się fascynacji brudem i fałszem. Ktoś, kto zwariował, bo nie umiał pogodzić się ze samym sobą.

Historię genialnego tancerza, którego choroba psychiczna zbyt szybko zabrała scenie, opowiada sam tancerz - słowami sprzecznymi, niedorzecznymi, nielogicznymi. Bełkotem, dziesiątkami powtórzeń, parami wyrazów, które nie znaczą nic i w tym samym momencie znaczą wszystko. Świetnie napisany na podstawie "Dziennika" Wacława Niżyńskiego scenariusz Anny Burzyńskiej, wprowadza w jakiś rodzaj hipnotycznego transu. Nerwowo rzucane zdania i pojedyncze słowa przerażają, pokazują powolne odchodzenie człowieka od zmysłów i od świata żywych. W oszczędnej scenografii Klonowskiego, składającej się ze stołu, krzeseł i ścian oraz podłogi imitujących kolorem i deseniem drewno, Niżyński jest tak naprawdę sam. Postaci wokół niego wchodzą i wychodzą przez cztery, niemal niewidoczne pary drzwi wtapiające się w ściany, ale Niżyński ze sceny nie schodzi. Jednak mała przestrzeń jest labiryntem symboli i znaczeń - jedne wyznaczane są przez słowa, inne przez ruch, jeszcze inne przez światło, które jest nie tylko wyjątkowo ważnym elementem, nadającym spektaklowi jeszcze większej precyzyjności i ostrości, ale funkcjonuje jako równoprawny element scenografii czy zmienne rekwizyty, którymi żonglują aktorzy, rzucając nam kolejne wyzwania w postaci subtelnych aluzji...

Najważniejszym motywem spektaklu jest rozdarcie Niżyńskiego (Grzegorz Mielczarek) między specyficzną miłością do swojego impresario - Diagilewa (Sławomir Maciejewski) a potrzebą stworzenia standardowego, wygodnego związku z Romolą (Agnieszka Judycka). Niżyński pod wpływem chwili i emocji żeni się z Romolą, ale nie jest w stanie odciąć się od relacji z Diagilewem. Opalski pokazał to rozdarcie znakomicie. Sceny, w których oglądamy jak szalona z miłości kobieta godzi się na wszystko, byle pozostać przy ukochanym mężczyźnie, są wstrząsające. Jest żałosną, głupią kwoką - śmieszy nas to rozmemłanie, przesadna troska i wręcz groteskowy, przerysowany lęk przed stratą. Kiedy zawiadamia męża o śmierci Diagilewa, śmieje się nerwowo, wykonuje wręcz rytualny taniec wokół wydarzenia, które Niżyńskiemu usuwa grunt spod stóp, a dla niej jest nadzieją na nowe, lepsze życie u boku mężczyzny, który gardzi miłością otrzymywaną od kobiety. W końcu Niżyński podejmie decyzję o tym, że "nie będzie tańczył dla Diagilewa", co jest równoznaczne z odejściem od niego. Znamienne, że stanie się to niedługo po symbolicznej scenie, w której Niżyński i Diagilew tańczą tango, w którym przeszkadza im Romola, na siłę i na doczepkę łącząca się z nimi w trójkącie. Życie z mężczyzną jest niebezpieczne. Niżyński wybierze więc kobietę i zwariuje do reszty, doprowadzając i siebie i ją do unicestwienia.

Ten godzinny popis wyjątkowego aktorstwa, niezwykłej scenicznej precyzji i idealnych proporcji (słowa i milczenia, ruchu i statyczności, światła i mroku, ale też klasycznych strategii inscenizacyjnych i użycia nowych mediów, które, co się zdarza obecnie jednak dość rzadko, u Opalskiego mają sens, uzasadnienie i urok, także czysto estetyczny) sieje jednak w widzu spustoszenie. Twórcy zostawiają nas sam na sam z przeświadczeniem, że nawet największy talent jest bezradny wobec społecznej normy, a nawet największa miłość niewystarczająca, aby zmienić naturę drugiego człowieka.

Matka Romoli (w tej roli Sławomir Maciejewski, który z Diagilewa zmienia się w Emmę, co podkreśla przywdzianie wielkiego kapelusza z piórami i kolczyków), postać oczywiście absolutnie groteskowa, na widok siedzącego bez ruchu Niżyńskiego mówi do córki: "Współczuję Ci, moja droga". Romola z promiennym uśmiechem odpowiada, zawieszając głos: "Ależ mamo..". Ależ mamo, przecież wszyscy jesteśmy godni współczucia - chciałoby się skończyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji