Artykuły

One i on

Jego już nie ma. Odszedł tragicznie całe lata temu. Był wielkim artystą. Mawia się o takich, że są osobowościami, że są niepowtarzalni, nie do podrobienia, że nikt ich nie zdoła zastąpić. Był taki właśnie - jedyny. Był artystą teatru, a dokładniej rzecz ujmując - artystą teatru lalek, czyli dla dzieci, teatru, w którym pracuje się na szczególnych subtelnościach i dla wyjątkowo kruchych wrażliwości. Umiał to. Opatrzność obdarzyła go tym specjalnym talentem wzruszania dusz delikatnych. Wzruszał więc. Nie tylko dzieci... Komponował wspaniałe spektakle i mniej wspaniałe życie. Wzbudzał podziw. Wielbiono go - albowiem gwiazdą był. Zazdroszczono mu - z tych samych powodów. Wybrańcom losu zawsze się zazdrości, normalna rzecz. Ale odszedł. Już go nie ma. Był. Czas przeszły dokonany. Z osobowościami tak już jednak bywa, że zostawiają po sobie coś, jakieś piętna, ślady. Jakieś zadrapania...

Czas teraźniejszy - to one. Dwie kobiety, dwie artystki, dwie bardzo odmienne istoty. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Joanna, aktorka lalkowa i Krystyna, aktorka dramatyczna. Spotykają się w piwnicy, która po trosze magazyn teatralny przypomina, pełen masek i lalek czekających na ożywienie, po trosze zaś garderobę i salę prób. Joanna, przy pomocy dawnej, szkolnej jeszcze przyjaciółki Krystyny, pragnie zreanimować przeszłość. Chce wznowić stary teatralny projekt tego, którego już nie ma. Trochę ku pamięci, trochę ku czci, a trochę dla przywołania niegdysiejszych, zwietrzałych już, smaków. Obie go znały. Obie go bardzo dobrze znały, owego "geniusza" teatru. Obie były z nim blisko. Tak razem, jak i osobno. I nie tylko w królestwie sztuki. Próbują więc. Bajka jest o łaciatej krówce, co skrzydła miała i fruwała sobie ponad pastwiskami. I próbują się oszukać, że rzeczywiście tylko o tego krowiego Pegaza rzecz się tutaj rozchodzi. Nie udaje się. W piwniczce pełnej teatralnych masek ich prywatne, codziennie wdziewane maski opadają.

Joanna, od lat pracując dla dzieci, zdziecinniała ździebko. Jest absolutnie młodzieżowa, dżinsowo-podkoszulkowa, chłopięco-dziewczęca, jest poza wiekiem. Gardzi makijażami i ondulacjami. Jest z tych, co to z nimi spokojnie konie można kraść albo i w piłkę pokopać. Krystyna odwrotnie. Jest wirtuozerią makijażu i bezlitosną precyzją trwałej. Stąpa cała w powłóczystych, czcigodnych jedwabiach, wyniesiona na swych szpilkach. Jest ponad. Dior, Chanel i Astor. W żadnym wypadku Pani Walewska. Ma klasę, albowiem jest kobietą fatalną, a jest, bo będąc aktorką dramatyczną, jest poza teatrem. Obnosi wysoko uniesione czoło artystek, którym się nie udało. Maski jednak spadają.

Bajka o krówce, co latała, zmienia im się powoli w godzinną kobiecą psychodramę. W godzinę obustronnej szczerości na jeden, wiadomy przecież temat. Na jego temat. Każda bowiem była z nim - wybitnym artystą - blisko i w każdej bardzo wiele z tego otwarcia się pozostało. Bardzo wiele zadrapań. Nie opowiadają sentymentalnych, rozmamłanych niewieścich dyrdymałów o niegdysiejszej Wielkiej Miłości. Mówią normalnie. O życiu. Trochę tragicznym, trochę smutnym, głównie nijakim. Tak - bywa, że geniusz rozczarowuje. Okazuje się nijaki. Co najwyżej - świnią.

Na koniec wypada mi odkryć Amerykę. Otóż niesłychana to radość, dziewicza właściwie, oglądnąć w dzisiejszych czasach spektakl charakteryzujący się niebywałymi wręcz cechami, jakby żywcem z przysłowia o grobli i stawie wziętymi. I tak - "Wznowienie" Macieja Wojtyszki jest sztuką, której autor nie napina się na bycie Szekspirem, którym - tak się złożyło - nie jest. Dalej - "Wznowienie" w reżyserii Macieja Wojtyszki jest spektaklem, którego twórca nie napina się na bycie Grotowskim, gdyż nim nie jest. W końcu -"Wznowienie" jest przedstawieniem, w którym aktorki - Aldona Grochal (Joanna) i Anna Dymna (Krystyna) - nie napinają się na metafizykę, bo jej w rolach nie ma. W zamian dokładnie wiedzą, co robią oraz co mówią. Zachwycały zwłaszcza wtedy, gdy wstawały. Widz odkrywał bowiem ze zdumieniem, że wie, w jakim mianowicie celu one to robią. Słowem - "Wznowienie" jest dziełkiem bez pretensji do czegokolwiek. Wieje od niego chłodny wiaterek normalności.

I najważniejsze - bajka o łaciatej, co fruwała ponad łąkami wcale nie w tonacji minorowej się kończy. Kończy się tak, jak się zaczynała, z tym że nie na krowie, a na myszy. Gdy oto kobiety powiedziały sobie już wszystko, nagle wyskakuje skądś myszka właśnie. I cóż się dzieje? To co zwykle w takich razach. Znika - dzięki Bogu! - szansa na przepastne moralizatorstwo. Widzem wstrząsa przeraźliwy pisk.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji