Artykuły

Video-mit

Po serii autotematycznych "Akt-orek", videoteatr Jolanty Lothe i Piotra Lachmanna sięgnął po temat kanoniczny: mit Alkestis. Powstało obszerne, trzyczęściowe widowisko "na szczątkach Eurypidesa, Platona, Glucka, Rilkego, Kasprowicza i Stalina".

Ostatnie z tych nazwisk wyznacza temat pierwszego aktu przedstawienia. Mottem stały się urywki niegdysiejszego przemówienia generalnego sekretarza KP Grecji, tow. Zachariadesa (1952), który twierdził, że marzeniem greckich kobiet jest, aby Bóg przedłużył dni Stalina kosztem ich własnego życia. Rozwija się tu gorączkowa fantasmagoria jakiejś hekatomby na scenie, gdzie adeptki aktorstwa mają swoją śmiercią ożywić dyktatora. W drugiej części "gadające głowy" z ekranów przenoszą schemat Alkestis w życie współczesnej rodziny. Część trzecia i później finał traktują o zmartwychwstaniu. Między innymi. Wątki sytuacyjne są tu bowiem jedynie podstawowym wiązaniem, wokół którego toczy się gwałtowny strumień dywagacji, refleksji i skojarzeń; układ kulturalnych rezonansów. Głos Jolanty Lothe nie milknie ani na chwilę, zwielokrotniając się przez głośniki, powtarzając się czasem, a czasem rozszczepiając - gdy z każdej strony dobiega inna treść. Czasem wpada w inkantację, plany tej mowy nakładają się na siebie: nie tyle treść jest tu najważniejsza, ile sama materia głosu. Najważniejsze w ogóle są zaś media: żywioł video. Przed samą publicznością stoi półtorametrowa ściana monitorów różnej wielkości; za nimi, w perspektywie, prześwituje czasem sama postać aktorki, w głębi za nią - olbrzymi ekran telebeamu zamyka przestrzeń widowiska. Pomiędzy tą aparaturą krząta się dyskretnie Piotr Lachmann w ciemnym, roboczym stroju, poprawiając obraz, ustawiając jedyny reflektor i - przede wszystkim - obsługując stojącą z boku konsolę. Stół pokryty dziką plątaniną kabli, które łączą dziesiątki tajemniczych elektronicznych skrzyneczek, a te generują dziwne impulsy, przez które obraz na ekranach szaleje. Pracownia alchemika. Żywioł świeżo odkryty, jeszcze nie dość poznany: przedstawienie zachłystuje się jego możliwościami. Bombarduje polifonią nie tylko głosów, ale i obrazów błądzących po ekranach przetwarzanych na najróżniejsze sposoby, zderzających się ze sobą. Zalewa nimi widza, uporczywie wbija mu w głowę motywy przewodnie. Zostaje w pamięci pierwszy z nich, gdy tok mowy dobiera dopiero do archaicznego mitu, a na ekranach krąży po śniegu monotonnym, pierwotnym ruchem czarna płaczka w długim welonie, który ciągnie się za nią jak ogon dinozaura. Także ostatnie widoki "gnijącego brzegu" na Peloponezie, gdzie rozkładają się na plaży pokłady plastykowej folii, wśród której mrówki ciągną martwego, ogromnego pająka; marionetkę Craiga i Kleista, jak podają autorzy.

Jest to sztuka eksperymentalna, w najbardziej klasycznym brzmieniu tego terminu. W cudzych salach, przed niewielką widownią próbuje zawłaszczyć nowy obszar przekazu, ładując weń przelewające się zasoby treści: zresztą z nutą dyskretnej autoironii. Tak mogły wyglądać pokazy awangardowych finałów w latach trzydziestych. Jest tu coś ze świeżości i swobody tamtych poszukiwań, na poły towarzyska atmosfera na sali, w programie - zestaw tekstów towarzyszących: komentarzy, cytatów, kryptomanifestów może. Zjawisko pewne własnej tożsamości i drogi, odrębne od wszystkiego, co można u nas obejrzeć, uparte: naprawdę odświeża.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji