Artykuły

Tragedia na opak

"Przedstawienie świąteczne" w reż. Krystyny Jandy w Och-Teatrze w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w serwisie Teatr dla Was.

W "Przedstawieniu świątecznym", jak to w farsach bywa, śmiech narasta wraz z rozwojem akcji. Czasami można nawet odnieść wrażenie, że fabuła została już wyczerpana. Że niemożliwością jest , by cokolwiek w misternie tkanej intrydze, złożonej z piramidy kłamstw, pomyłek i przebieranek, jeszcze nas zaskoczyło. Okazuje się jednak, że w utworach Cooneya wszystko jest możliwe i niczego tak naprawdę nie da się przewidzieć. U autora "Z rączki do rączki" absurd ma strukturę spiralnej galaktyki. Tym razem do spiętrzenia nieprawdopodobnych sytuacji i wydarzeń dochodzi w londyńskim szpitalu, tuż przed świętami Bożego Narodzenia, w miejscu narodzin, zgonów, cudownych ozdrowień, gdzie obok poświęcenia i postępku szlachetnego możemy zetknąć się z ignorancją, zaniedbaniem i lekceważeniem.

"Wszystko w rodzinie", pod takim tytułem grano tę farsę dotychczas, wykorzystuje miejsce akcji również, a może przede wszystkim, do batalii o podłożu obyczajowym. W końcu nie przypadki chorobowe są tu najważniejsze, bo są tylko tłem dla zasadniczej osi akcji. Pojawianie się kolejnych bohaterów doprowadza w rezultacie do istnego trzęsienia ziemi i jest w efekcie jak przysłowiowe rzucanie tortami. Tyle, że nie każdy smakuje tak samo. To, co udało się dokonać Krystynie Jandzie z materiałem farsowym podczas reżyserowania "Mayday" i "Mayday 2", w mniej błyskotliwym "Przedstawieniu świątecznym" sprowadza się niekiedy do komediowego banału rodem z bulwaru, który jakby niepotrzebnie jeszcze potęguje intensywność natury tego gatunku. Zresztą w moim odczuciu "It runs in the family" nie jest chyba szczytem możliwości komediopisarskich popularnego autora "Okna na parlament"; nawet jak na farsę za dużo w tym nie zawsze błyskotliwym tekście nielogiczności podniesionych do kwadratu. Ale być może wywołane wrażenie jest efektem obsady aktorskiej, która w najnowszej realizacji nie zawsze się sprawdza w budowaniu postaci o wyraźnie znaczonym charakterze i temperamencie. A w takim przestrzennym ustawieniu, jaki siłą rzeczy wymusza scena w Och-Teatrze, cały ciężar powodzenia spada na aktorów, którzy muszą wydobyć ze swoich bohaterów to, co najbardziej zabawne. Być może nie wszyscy wykonawcy popracowali nad szczegółami, które wniosłyby nawet do najbardziej schematycznych sytuacji, jak i do samych postaci, trochę własnego życia i poczucia humoru. Najbardziej widoczne jest to w przypadku Anety Todorczuk-Perchuć, kreującej Rosemary Mortimore. Ciekawe co by było, gdyby aktorka poszła na przykład w kierunku skrzyżowania ugrzecznionej nimfomanki z umysłem kolibra? Zresztą w "Przedstawieniu świątecznym" większość ról została zinterpretowana poprawnie, nie dając okazji do jakichś szczególnych zadziwień, ale i bez niebezpieczeństwa niespełnionych oczekiwań. Oczywiście i tym razem jest kilka perełek, których nie sposób nie dostrzec. Marcin Perchuć, w roli Davida Mortimore, zdecydowanie lepiej czuje się jako tchórz, pantoflarz i kombinator, niż uwodzący piękne kobiety lekarz przygotowujący się do wystąpienia podczas międzynarodowego sympozjum. Słabiej wypadały momenty kiedy aktor przestawał bawić się samym sobą, gubiąc autoironię; czasami mogła też przeszkadzać monotonia w sposobach artykułowania panicznego poirytowania. W konsekwencji być może premierowego napięcia rola Perchucia nabierała rumieńców dopiero z minuty na minutę trwania spektaklu. Hubert Bonney, w pysznej, jakże swobodnej i naturalnej, interpretacji Cezarego Żaka, jest rozbrajający bezradny w roli maminsynka, wcale nie tak poczciwego i nieporadnego, na jakiego na początku sam się kreuje. Aktorowi zawdzięczamy serię bezbłędnych etiudek, nadających ton zabawie i wywołujących prawdziwe salwy śmiechu. Żak nieustannie i zawsze tak samo spontanicznie wygrywa swoje szczere zdumienie obrotem spraw i tym, co przynoszą kolejne, nieprawdopodobne propozycje otaczających go postaci. Równie zabawną figurę tworzy pełen aktorskiej inwencji i szaleństwa, choć na wózku inwalidzkim, Grzegorz Warchoł w roli nie pozbawionego sympatii pacjenta, niby zramolałego, a jednak pełnego werwy Billa. Z ról kobiecych na pierwszy plan wybija się Bożena Stachura jako Jane Tate, znakomicie odnajdująca się w galopadzie omyłek, kłamstw, przebieranek, nieporozumień i sytuacyjnych dowcipów, w bieganinie prawdziwych i fałszywych tatusiów, pączkowaniu sióstr oddziałowych.

Krystyna Janda nie ukrywa, że kocha Cooneya, jego tragedie na opak, jego precyzyjny, matematyczny umysł. Podobno przed wojną bardzo dobre farsy, na porównywalnym do Anglika poziomie, pisali u nas Słonimski, Grubiński i Hemar. Może i ich też warto pokochać, by nie zamęczyć widza kolejnym "Mejdejem"? Chociaż okazuje się, że w Ochu publiczność uwielbia oglądać poważnych i szanowanych ludzi zestawionych z niebezpieczeństwem kompromitacji, bohaterów próbujących ten blamaż odsunąć i ukryć kłopotliwe fakty. Bo to co dla bohaterów wydaje się być położeniem tragicznym, dla nas widzów jest zwyczajnie szalenie śmieszne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji