Artykuły

Piękne życie i tragiczna śmierć

"Eugeniusz Bodo - Czy mnie ktoś woła?" w reż. Rafała Sisickiego w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Pisze Marta Odziomek w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Teatr Zagłębia przywitał ten rok spektaklem muzycznym "Eugeniusz Bodo - czy mnie kto wola". Mimo kilku niedociągnięć trzeba przyznać, że jest to porządnie wyreżyserowana sztuka, której nie powstydziłaby się żadna muzyczna scena w regionie. Spektakl "Eugeniusz Bodo - czy mnie kto woła" ma szansę stać się jedną z ulubionych przez widzów pozycji repertuarowych sosnowieckiego teatru.

Wyedukowany kulturalnie człowiek w średnim wieku zna Eugeniusza Bodo jako popularnego przedwojennego aktora, wykonawcę kilku nieśmiertelnych szlagierów, amanta o szerokim, uwodzicielskim uśmiechu, którym czarował z plakatów reklamujących kolejne filmy. I to by było na tyle. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, jaki los spotkał Bodo podczas drugiej wojny światowej i jak odszedł. O jego twórczości teatralnej, filmowej i estradowej, życiu oraz - trzymanej w tajemnicy do lat 90. ubiegłego wieku - śmierci artysty w lekki, choć niepozbawiony refleksji sposób opowiada spektakl "Eugeniusz Bodo - czy mnie ktoś woła" w reżyserii Rafała Sisickiego.

W lekki, bo obfitujący w wiele (podobno aż 26, jak twierdzi reżyser) piosenek wykonywanych niegdyś przez Bodo, które na scenie prezentuje zespół aktorów Teatru Zagłębia. Różnorodna choreografia autorstwa Jakuba Lewandowskiego, znanego śląskiego choreografa, jest de facto obok warstwy muzycznej najistotniejszym elementem spektaklu. I cieszy oko zarówno jeśli chodzi o rozliczne pomysły dodające wielu scenkom dodatkowych sensów, jak i ich wykonanie.

Dopełnieniem wizualnej części są czarne i białe kostiumy zaprojektowane przez Aleksandrę Szempruch. Ich kolorystyka nieprzypadkowo jest monochromatyczna, odsyła bowiem do czasów, kiedy kino było czarno-białe właśnie. Aranżacje i wykonanie piosenek, dokonane z elegancją i należnym stylem z czasów dwudziestolecia międzywojennego wypadają bardzo efektownie, choć czasami dykcja pozostawia nieco do życzenia. Wyrasta z tego niezły wodewil, którego kanwą jest opowieść o Eugeniuszu Bodo.

Ale muzyka, taniec i piosenki to tylko część jego życia i spektaklu. Na drugą składają się smutne doświadczenia z czasów wojny: aresztowanie, żmudne przesłuchania przez NKWD i wreszcie śmierć z wycieńczenia w obozie pracy. Notabene prawdę tę odkryto stosunkowo niedawno, czyli po obaleniu w Polsce komunizmu. Wcześniej krążyła plotka, że artystę rozstrzelali hitlerowcy. Tę nieznaną kartę tragicznego etapu życia Bodo i jego śmierci twórcy sosnowieckiego spektaklu przemycąją w scenach dialogu Bodo z radzieckimi żołnierzami.

Akcja przesłuchań toczy się niejako w oderwaniu od scen "muzycznych". Dobrym pomysłem było więc obsadzenie w roli Bodo więcej niż jednego aktora: Grzegorz Kwas gra Bodo w scenach przesłuchań, Piotr Bułka śpiewa i tańczy jako Młody Bodo na parkiecie w scenach rewiowych. Na scenie kilkakrotnie pojawia się także mały chłopczyk w kowbojskim przebraniu - to Bodo w dzieciństwie (aktor debiutował jako dziesięciolatek w roli kowboja na deskach łódzkiego kinoteatru Urania prowadzonego przez ojca Theodore Bodo) oraz matka artysty - najważniejsza osoba w jego życiu (Bodo nigdy się nie ożenił). W tym spektaklu aktorzy sosnowieckiego teatru dowiedli, że potrafią całkiem nieźle śpiewać i tańczyć. Jeśli chodzi o śpiew, bez dwóch zdań prym wiedzie Piotr Bułka w roli Młodego Bodo. W tańcu znakomicie sprawdza się jeszcze Edyta Ostojak. I o ile wiemy już, że Ostojak talent ma (deszcz wyróżnień i nagród za drugoplanową rolę Żydówki w "Korzeńcu"), to teraz możemy być pewni, że posiada go również Bułka (do tej pory nie miał zbyt wielu okazji, by nim zabłysnąć).

Młody aktor o urodzie amanta od początku do końca trzyma się raz obranego stylu gry, jest sztuczny, ale jest to sztuczność wyreżyserowana, zagrana z dystansem, lekko i z męskim wdziękiem. Bulka tańczy i śpiewa niczym rasowy artysta estrady, flirtując z widownią uwodzicielskim uśmiechem, wyćwiczonym gestem, dźwięcznym głosem. Sądzę, że ten słodko-gorzki spektakl (na szczęście gorzki wydźwięk zostaje osłodzony licznymi wstawkami muzycznymi - właściwie jest ich dużo więcej niż ponurych dialogów w celi przesłuchań) ma szansę zdobyć serca widzów, którzy oczekują od teatru porządnie wyreżyserowanego i dobrze zagranego (zaśpiewanego i odtańczonego) spektaklu.

Po tak satysfakcjonującej przygodzie z życiem Eugeniusza Bodo myślę, że twórcy sosnowieckiej sceny powinni poważnie pomyśleć o zrobieniu kolejnej formy musicalowej, być może tym razem poświęconej swojemu najpopularniejszemu mieszkańcowi, Janowi Kiepurze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji