Artykuły

Dzieci mówią, że nie kłamię

- Jestem absolutnie przeciwko nachalnemu dydaktyzmowi, ale opowiadam się za teatrem, który czegoś uczy, skłania do zadawania pytań, a nie tylko pokazuje urodę świata albo po prostu bawi. Mnie to nie wystarcza, a myślę, że dzieciom i młodzieży też - mówi Krystyna Chołoniewska, dramaturg, autorka "Nieobecnego".

18-letni Jacek codziennie rano wychodzi do szkoły, ale na lekcje nie dociera. Jego rodzice o tym nie wiedzą, bo ze swoim synem nie mają kontaktu, sami są sfrustrowani, apatyczni, kompletnie bezradni... Jacek to bohater pani dramatu "Nieobecny". Wystawił go teatr w Poznaniu, pokazała telewizja. To pani sukces, ale czy sztuka zajmująca się problemami młodego pokolenia ma dziś jakąś "siłę rażenia"? Dorastającym dzieciom chyba bardziej potrzebne jest wsparcie rodziców, a w skrajnych przypadkach - psychologa, a nie teatru.

- Zainteresowanie rodziców jest zawsze potrzebne, psycholog również. Natomiast wydaje mi się, że jeśli gimnazjalista czy licealista dostrzeże swój problem wyrażony w sposób literacko-artystyczny w teatrze, jeśli zobaczy bohatera, z którym się może utożsamić albo stanąć obok niego, w opozycji, to może być dobry pretekst do rozmowy. Bardzo często jest tak, że dziecko wraca ze szkoły i rodzic pyta: , Jak było". I słyszy tylko zdawkową odpowiedź: "Normalnie". Koniec. Trudno jest zacząć z własnym dzieckiem poważną rozmową o tym, co je boli, dotyka, co się z nim dzieje. Moim zdaniem sztuka przywołaniem jakiegoś tematu może pomóc w nawiązaniu takiego dialogu. Kiedy napisałam "Nieobecnego", marzyło mi się, żeby na ten spektakl przyszli rodzice ze swoimi dorastającymi dziećmi. Bardzo zależało mi właśnie na dorosłych widzach.

I udało się przyciągnąć taką publiczność?

- Owszem, w dodatku najbardziej gorące reakcje spotkały mnie, autorkę, sztuki, ze strony rodziców. Po premierze "Nieobecnego" w Poznaniu podchodzili do mnie i mówili: "Boże, a skąd pani wie, że to tak jest? Że ja właśnie niedawno przeżywałam podobną sytuację, mój syn zniknął i przez dwa dni go nie było". Młodzież nie reagowała tak spontanicznie, może się. wstydziła.

Młodzież w ogóle trudno do teatru przyciągnąć. Licealiści chętniej wybierają pub, a w najlepszym razie kino.

- Tak, ale to już jest problem, który leży poza mną. Ja mogę tylko proponować tekst, który wydaje mi się aktualny, ważny również dla mnie jako matki. Dzieci, które wy chodzą w świat, kompletnie nie zdają sobie sprawy, jaki powodują zamęt w głowach rodziców. Im się. wydaje, że ich życie to jest ich sprawa. I potrzebują takiego uświadomienia, jak na te ich poczynania patrzą rodzice, jak się o nich martwią.

Synowie i córka czytają pani teksty, recenzują je?

- Oczywiście, czytają moje sztuki i rozmawiamy sobie o nich. I to miłe, kiedy mówią mi: "Nie kłamiesz". Czyli wiedzą, że to, co napisałam, wypływa z autentycznych problemów, które także nas dotyczą, z którymi moje dzieci stykają się, słuchając swoich rówieśników, czy z którymi spotykam się ja, wysłuchując rodzinnych historii moich przyjaciółek, znajomych.

W jakim wieku są pani dzieci?

- Moja rodzina to już dwa pokolenia. Starsza trójka jest w wieku 28,25 i 23 lat, a mój najmłodszy syn ma 12 lat i wkracza w trudny wiek, chyba najtrudniejszy w życiu, kiedy zaczyna się dorastanie.

Jego dorastanie da się porównać z tym, co przeżywało starsze rodzeństwo?

- Nie do końca, bo jednak młodzież się zmienia, ale pewne rzeczy się powtarzają, są uniwersalne. Na przykład to tracenie kontaktu, świadomość, że w pewnym momencie dziecko się od nas oddala i staje się kimś, kogo my nie znamy, jest powszechna. Wystarczy, że 15-latek spędzi wakacje z rówieśnikami, z dala od rodziców, zetknie się z innym światem i wraca do domu zupełnie zmieniony. Czasem my, dorośli, nie jesteśmy w stanie tego "złapać", bo jesteśmy zapracowani, bo nie przypuszczamy, że dorastającemu dziecku wystarczą dwa tygodnie, żeby w nim zaszła istotna zmiana. Tak się dzieje i działo zawsze, ale też wiem i zauważam, że w tej chwili mój najmłodszy syn jest trochę inny niż te moje starsze dzieci, kiedy były w jego wieku, bo zmieniło się wszystko wokół niego, nasza rzeczywistość. Dzisiaj, mam wrażenie, mocniej daje o sobie znać problem samotności dzieci i trudności z wyjściem do innych ludzi, jest taka tendencja do zamykania się w sobie. I druga rzecz, to jest takie ogólne zniechęcenie, które dzisiaj charakteryzuje młodzież, zwłaszcza gimnazjalną. Teraz się dzieciom nic nie chce.

Skoro diagnoza jest taka ponura, to skąd w pani taki idealizm, że teatr może mieć zbawienny wpływ na młode pokolenie, wychowywać je?

- Moim zdaniem to też jest jego rola. Nie może oczywiście być tylko takim teatrem, ale powinno się w nim znaleźć miejsce na rolę wychowawczą i dydaktyczną. Powinny być sztuki, które dzieciom pomogą przejść przez trudny okres dojrzewania. Jestem absolutnie przeciwko nachalnemu dydaktyzmowi, ale opowiadam się za teatrem, który czegoś uczy, skłania do zadawania pytań, a nie tylko pokazuje urodę świata albo po prostu bawi. Mnie to nie wystarcza, a myślę, że dzieciom i młodzieży też. Choć, oczywiście, nie można generalizować.

Na spotkaniu z opolskimi studentami bardzo krytycznie odniosła się pani do tzw. teatru profilaktycznego. Tymczasem to jest coś, co cieszy się ogromną popularnością. Podczas roku szkolnego takie teatry objeżdżają szkoły i dają przedstawienia, które mają ostrzegać, przestrzegać, walczyć z patologią i nałogami. Fakt, że to chałtura, ale może pożyteczna. Dlaczego pani się nie podoba?

- Bo moim zdaniem teatry profilaktyczne proponują bardzo uproszczone, stereotypowe spojrzenie na takie sprawy jak nałóg, patologia itd. Robią to tak nieautentycznie, plakatowo, że młoda widownia najczęściej reaguje śmiechem. Młodzież po prostu odczuwa tę sztuczność, ten zamiar, że ktoś chce jej za wszelką cenę coś nakłaść do głowy, więc w sposób naturalny się buntuje, broni przed tym, nie chce tego słuchać. Nauczyciele, z którymi rozmawiałam, sami przyznają, że poziom tych tekstów jest żenująco niski, dialogi sztuczne. Weźmy na przykład problem narkotyków. Według psychologów każda wzmianka na ten temat budzi ciekawość. Jeżeli przed uczniami staje aktor i udaje kogoś, kto kiedyś ćpał, miał wspaniałe wizje narkotyczne, a teraz już tego nie robi, wyszedł z nałogu, to młodzież myśli: co za problem, on wyszedł z tego, to i ja mogę spróbować, zobaczyć, jak to jest, a potem dać sobie spokój, nic mi nie grozi. To nie jest dobra droga. Powtarzam, teatr powinien zadawać pytania, ale nie udzielać na nie prostych odpowiedzi, za prostych, schematycznych. Moim zdaniem taki teatr może przynieść więcej szkody niż pożytku i byłabym ostrożna z jego propagowaniem. l

KRYSTYNA CHOŁONIEWSKA, urodziła się i mieszka w Krakowie. Jest absolwentką polonistyki na UJ, autorką kilkudziesięciu słuchowisk radiowych i sztuk' teatralnych, adresowanych przede wszystkim do młodego widza. Kilka jej dramatów doczekało się wystawień na scenach teatralnych, a także realizacji w Teatrze Telewizji. Siedem nagrodzono i wyróżniono w konkursach organizowanych przez Centrum Sztuki Dziecka w Poznaniu. Uprawia także poezję i prozę. W 2004 r. otrzymała nagrodę w konkursie wydawnictwa "Znak" na książkę dla dzieci. Ma córkę i trzech synów. Krystyna Chołoniewska była gościem zakończonego w ubiegłą sobotę XXU Ogólnopolskiego Festiwalu Teatrów Lalkowych w Opolu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji