Artykuły

O czym to jest?

"Wiśniowy sad" w reż. Agnieszki Glińskiej w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w serwisie Teatr dla Was.

Lubię Czechowa, bo jest wyjątkowy. I choć też bywa bezkrytyczny wobec naszych niektórych wad i słabości, zachowuje powściągliwość, nie poucza. Stara się raczej, i to z sobie właściwą empatią, pochylić się nad drugim człowiekiem i ludzkimi niedoskonałościami. Najnowszy spektakl Glińskiej nie wywołał we mnie jakichś szczególnych emocji; choć na pewno nie znudził, to jednak nie dotknął.

Agnieszka Glińska zmaga się z Czechowem i problemami jego bohaterów od dość dawna. Konstrukcja ostatniej premiery w Teatrze Studio znacznie odbiega w zabiegach adaptacyjno-interpretacyjnych od inscenizacji "Wiśniowego sadu" przygotowanej dziesięć lat temu w Akademii Teatralnej, ale już znacznie mniej od "Płatonowa" zrealizowanego później w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Reżyserka "Mewy" w Narodowym pragnęła za wszelką cenę uniknąć nastroju łzawego, ckliwego, pełnego melancholii melodramatu i to się jej bez wątpienia udało. Tragizm i komizm miesza się tu na przemian z ironią, dystansem i luzem, ale równowaga zostaje zachowana, nawet pomimo ciągłych prób burzenia teatralnej iluzji i grania do publiczności. Zdegradowane, mocno podlane alkoholem życie pokazane w tym spektaklu, wcale nie umniejsza czechowowskich konfliktów i dramatów postaci. Podobnie jak ciągłe zacieranie granicy między sceną a widownią. Glińska idzie raczej w kierunku poszukiwania podskórnych emocji i sensów, które tkwią równie silnie poza dialogiem i słowem. Natomiast wszystkie wyznania czynione bezpośrednio do widza i otwarte wobec niego, wypowiadane bez teatralności i udawania, zdają się wybrzmiewać z zaskakującą wiarygodnością i siłą. Tutaj ani układne gesty, uprzejma konwersacja, ani sentymentalizm nie są przejawami życia. Dialog nie buduje w tym przedstawieniu nostalgii wspomnień, w których codzienne drobnostki mieszają się z przeczuciem nieszczęścia.

Monika Krzywkowska w interpretacji Raniewskiej, raczej mało chłodnej i powściągliwej, nie nadaje bohaterce rysów intrygującej szlachetności, nie trzyma się ustalonych form i konwenansów, brak w tym portrecie arystokratycznych gestów, bo cierpienie postaci ukryte jest zupełnie gdzie indziej, w jej słabości i sile jednocześnie, w jej charakterologicznym zabarwieniu z jednej strony słodkim, z drugiej gorzkim. Raniewska to kobieta kusząco piękna i świadoma swej urody, momentami kapryśna i rozpieszczona, traktująca innych z pobłażliwą wyrozumiałością. Już od pierwszej sceny więcej w niej stanu gorączkowego podniecenia niż emocjonalnej zapaści. Dużo w niej śmiechu, rozluźnienia, swobody, nonszalancji, którymi jakby chciała zagłuszyć powagę całej sytuacji. W jej skłonności do zabawy i alkoholu jest nie tylko szaleństwo, jest też coś bezwolnego, jest pustka, jest i próba zapomnienia o wciąż jątrzącej się bliźnie nieszczęśliwej miłości. Krzywkowska grając Raniewską wiele ryzykuje, wciąż balansuje na krawędzi, stąd też i widz może być niekiedy tym sposobom ekspresji bliskim Dulskiej niechętny; tyle że Krzywkowska nie jest damą, która pokazuje nam swój ból istnienia, nie ma też możliwości salonowego prześlizgnięcia się po tematach niosących tęsknotę i niespełnienie. Jest w niej jakiś rodzaj bezmyślności, poczucie bezkarności wobec życia, co składa się na wizerunek pogmatwanej i niejednoznacznej osobowości.

Glińska adaptacyjno-dramaturgicznymi konceptami reżyserskimi, realizowanymi konsekwentnie i klarownie, choć dla niektórych kontrowersyjnymi, spowodowała, że sączący się niespiesznie czechowowski czas znacznie zgęstniał. Tym większe uznanie należy się aktorom, może z wyjątkiem Natalii Rybickiej (jej Waria, zamknięta w ciasnym gorsecie szorstkiej kobiecości, nie wychodzi poza żołnierską oschłość i stanowczość, wyzutą zupełnie z niespełnionych pragnień), którym udało się zaledwie z psychologicznych odprysków wykreować prawdziwych ludzi. Świetna jest Joanna Szczepkowska jako tajemnicza Szarlota, zmagająca się z własną samotnością, odosobnieniem, zagadką pochodzenia i sensem życia, ale i pokazująca innym ich skrywane głęboko prawdy, drwiąca z ich pragnień i potrzeb, wyciągająca na wierzch zależności w jakie są uwikłani; znakomity jest Łopachin Łukasza Lewandowskiego, obcy, syn pańszczyźnianego chłopa, tutaj jako człowiek uczciwy, delikatny, wrażliwy i prostolinijny, który świadomy własnego pochodzenia stara się mimo wszystko piąć w górę, choć wie że to nic innego jak dziecięca ułuda i piękne wspomnienie, raczej spełnienie młodzieńczych marzeń o dostatnim życiu i poczuciu bezpieczeństwa. Jest jeszcze Firs Stanisława Brudnego, który niczego nie gra i niczego nie udaje, będący nie tylko idealnym kamerdynerem, jako że życie we dworze to dla niego posłannictwo, ale i człowiekiem pełnym miłości i troski o najbliższych; samotność przyjmuje bez buntu, bo dla niego to jakby naturalna kolej rzeczy w tym świecie, który niespecjalnie się nim interesował.

Kiedy po premierze w kuluarach zastanawiano się, nie bez rozczarowania, o czym też jest "Wiśniowy sad" Glińskiej, byłem nieco zakłopotany i zdziwiony. Wydawało mi się to dość jasne i czytelne - przecież to opowieść o ludziach - bankrutach, pogrążonych w marazmie zabłąkańcach, o ich pogubieniu, zaplątaniu, o ich nieszczęściu i braku nadziei. Chyba że to zbyt mało?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji