Artykuły

Backstage: dramat rozpaczy

"Wesele" przejmująco pokazuje, jak poszczególne postaci kompensują sobie własną słabość i niemoc pragnieniem mocy. Nakładanie masek i wymyślanie sobie odległych wzorców osobowych czy moralnych, działanie czysto intencjonalne określa świat wszystkich bohaterów. Bo przecież zanim powstanie gromada, ów tragiczny chór, każdy musi szarpać się z własnym dramatem - pisze w dwutygodniku.com Paweł Sztarbowski, dramaturg bydgoskiego "Wesela".

Tragedia komunikacji

"Słowa, słowa, słowa, słowa" - pada kilkakrotnie w tekście "Wesela". I mimo że postaci przyłapują się na tym pustosłowiu, mają jego świadomość, jednocześnie nie potrafią się mu oprzeć. Przepływają potoki słów, toczą się potyczki na riposty, ale nic trwałego z tej wymiany nie powstaje. Ot, "sztuka dla sztuki", "zawrót głowy", bawienie galanterią. Język tych pozornych dialogów staje się jedynie materiałem do zbudowania własnego poczucia wyższości, daje każdemu z bohaterów możliwość rozłożenia pawiego ogona swojego ego. Z tej gadaniny i słownych potyczek wyłaniają się i nabrzmiewają sieci wzajemnych konfliktów i to nie tylko na linii "chłopy, pany, pany, chłopy", bo podobna oś sporu dotyczy przecież w dramacie także kobiet i mężczyzn, Polaków i Żydów, młodych i starych, tych, którzy pamiętają krwawe dzieje, widzieli "krew, rzezańce" i tych, którzy znają je tylko z opowiadań i woleliby ich do własnej świadomości nie dopuszczać. Od samego początku każdy mówi tak naprawdę do siebie, chce zaznaczyć swoją osobność. "A pan gada, gada, gada" - mówi Radczyni do Pana Młodego, ale równie dobrze mogłaby powiedzieć to do każdego z weselnych gości. Jak pięknie zauważył Zbigniew Majchrowski, krakowska prapremiera "Wesela" zbiegła się w 1901 roku z moskiewską prapremierą "Trzech sióstr" Antoniego Czechowa, a "przez okno bronowickiej chaty można zobaczyć nie tylko Wawel, ale i coś na podobieństwo wiśniowego sadu".

Rudolf Starzewski, pierwowzór Dziennikarza z "Wesela", w swojej recenzji z prapremiery, zamieszczonej na łamach krakowskiego "Czasu" pisał, że ponad weselną gromadą "wirują nierozdzielne, a nieuchwytne i rozpryśnięte () atomy duchowe". Każdy atom jest osobny, nie dochodzi właściwie do żadnej wymiany myśli. Mimo że cała chata to "sami swoi, polska szopa", nikt z nikim nie jest w stanie się skomunikować, a przez to i konflikty wydają się dość pozorne i powierzchowne. Lidia Zamkow, mierząc się z tym dramatem i pytając, gdzie są winy w "Weselu", zauważała: "Jest to jedyny chyba utwór, w którym nie ma postaci negatywnych. Ani jednej. Wszyscy chcą dobrze, a jednocześnie utwór jest czerwony od konfliktów". Podgrzewa je wszystkie wewnętrzny lęk i niespełnienie każdej postaci, a to prowokuje marzenia o lepszym świecie, lepszej Polsce, lepszych czasach, w których nastąpi wreszcie ukojenie wewnętrznego bólu. Jednak to właśnie ów ból, lęk, poczucie krzywdy niosą ze sobą groźbę wybuchu. Łatwo takimi emocjami manipulować. Gniew gromady niespełnionych, niepewnych siebie, słabych ludzi równie łatwo przerodzić się może w piękny czyn, jak w okrucieństwo na wielką skalę. Atmosfera staje się gęsta i duszna. Zapewne prędko znajdą się tacy, którzy będą chcieli te małe ludzkie frustracje zagospodarować z jakieś większe dzieło - twórczości lub zniszczenia.

Wyobraźmy sobie, że bohaterowie podpatrzeni przez Wyspiańskiego podczas wesela jego przyjaciela Lucjana Rydla z Jadwigą Mikołajczykówną, którzy wkrótce za sprawą prapremiery "Wesela" w Teatrze Miejskim w Krakowie stali się bohaterami wielkiego skandalu towarzyskiego, powracają do nas dziś jako upiory. Wchodzą do weselnej izby ze swoimi lękami, słabościami i marzeniami o wielkości. A jednocześnie niech po stu latach przyniosą ze sobą cały bagaż okrucieństw XX wieku. Niech z bezwzględnością właściwą niegdyś Wyspiańskiemu pozwolą nam popatrzeć na dzisiejszą rzeczywistość. Dziennikarka zajmująca się tematem Zagłady, Rachela Euerbach, pisała o kościach Żydów porozrzucanych na terenie obozu koncentracyjnego w Treblince: "To kości nas wszystkich. Przypatrzmy się dobrze: czy w tych dołkach wykopanych w piachu nie leżą przypadkiem i nasze własne czaszki? A nam, albo jakiemuś rozgniewanemu, okrutnemu bogu, śni się w śmiertelnie smutny, mglisty jesienny dzień, że nasze ciała mają jeszcze wciąż głowy. To przecież bezsensowny przypadek, że nasze kości nie walają się po tym polu".

"Zmówię chochoł, każę przyjść

Do izb, na wesele, tu -

Może uwierzycie mu" - mówi Rachela w "Weselu", prowokując Poetę do wywołania Chochoła.

Wiedza z otchłani

Wraz z Chochołem do izby przychodzą upiory - nierozliczone sprawy przodków, ale i nierozliczone sprawy w nas samych - i zaczynają "kąsać, gryźć". "Złoty ząb wydarty trupowi będzie zawsze krwawił, choćby już nikt nie pamiętał jego pochodzenia" - pisał dobitnie Kazimierz Wyka. To właśnie tę prawdę niosą ze sobą nieuspokojone upiory pamięci. U Wyspiańskiego przywołują wydarzenia rabacji galicyjskiej, ale przecież tak naprawdę są przywołaniem wszelkich rzezi i wybuchów ludzkiego piekła. Alkohol, otumaniająca muzyka, straceńcze tańce pomagają jedynie dotknąć tego innego wymiaru.

Koryfeuszem chóru umarłych w "Weselu" staje się Chochoł, widmo śmierci, ale też wewnętrzny głos każdego z bohaterów, spychany na margines, zatupywany, ale wciąż obecny. Tadeusz Sinko pisał, że jest to "symbol wszelkiej formy przeżytej, martwej, a tym samym śmiercionośnej". Jest to więc medium, które niesie w sobie ludzką krzywdę i szaleństwo.

Większość kultur zna różnorodne rytuały pozwalające kontaktować się z mityczną pamięcią. Pod wpływem środków odurzających lub magicznych zaklęć uczestnicy rytuału wprowadzają się w trans jasnowidzenia. Pozwala to na ekstatyczną więź z duchami przodków i siłami nadludzkimi, na opuszczenie własnego ciała. Wyspiański zapisał w "Weselu" szereg takich szamańskich obrzędów, prowokowanych otumanieniem związanym z zabawą. Postaci wchodzą w głąb siebie, w inne rejony świadomości, aby odkryć tam swoje lęki i zmierzyć się z nimi. Wstępują w nie moce nadprzyrodzone, jak w kultach opętania. Wejście na skraj życia pozwala na to życie spojrzeć ostrzej, bezwzględnie.

Dziś już mniej dla nas znaczą historyczne czy obyczajowe odniesienia przywoływane przez każdą z Osób Dramatu. Ważniejsze jest, że głosy tych Osób Dramatu mają realny wpływ na bohaterów, pozostając z nimi w ekstatycznej więzi. Stany transowe bliskie były samemu Wyspiańskiemu. Adam Grzymała-Siedlecki wspominał: "Kierowały nim reakcje duchowe wyjątkowo nieraz gwałtowne, aparat zaś jego wyobraźni pozostawał w stanie ciągłego podniecenia. Ze skłonnościami do dosłownego wizjonerstwa. Reprezentował naturę klasycznie halucynacyjną. Z tego, co sam o sobie zeznawał, wynikało, że do stanów maligny skłonny był nawet przy niezbyt wielkiej gorączce. () Do zwidzeń i do wyobraźniowych słyszeń niepotrzebna mu zresztą była gorączka w medycznym słowa znaczeniu".

Osoby Dramatu nie tyle są więc truchłami wygrzebanymi z antykwariatu patriotycznego po to tylko, by stać się wyrazicielami określonych idei narodowych. To raczej wewnętrzne duchy, które wprowadzają świadomość w krąg odwiecznych, mitycznych pytań. Pozwalają czerpać wiedzę z otchłani. Mają w sobie coś plemiennego, niezależnie, czy wesele dzieje się w bronowickiej chacie, na nowojorskiej imprezie czy w afrykańskiej wiosce.

"A to graniczy z obłędem,

tyle zwidzeń, dziwów tyle;

jak to człowiek z czego byle

wysnuje znaczące rzeczy"

- mówi Pan Młody w oczekiwaniu na głos, który wszystko odmieni i nada wreszcie moc ludzkim działaniom i dążeniom. Cała gromada oczekuje tego głosu, tętentu, pędu... Napięcie między pozorami a istotą zjawiska pojawia się właściwie w całej twórczości Wyspiańskiego. "Wesele" przejmująco pokazuje, jak poszczególne postaci kompensują sobie własną słabość i niemoc pragnieniem mocy. Nakładanie masek i wymyślanie sobie odległych wzorców osobowych czy moralnych, działanie czysto intencjonalne określa świat wszystkich bohaterów. Bo przecież zanim powstanie gromada, ów tragiczny chór, każdy musi szarpać się z własnym dramatem.

To postawa granicząca z obłędem, gotowością do samobójczej śmierci w imię... No właśnie, w imię czego? W imię dość wąskiego zbioru symboli i wyobrażeń, które powinny ułatwiać nam rozumienie świata, a tak naprawdę nie służą interpretowaniu aktualnej rzeczywistości, a jedynie wpychają nas w zbiorowy sen. Zamiast tworzyć naszą tożsamość, pozwalać radzić sobie z lękami i kompleksami, z tym, co "kto w swoich widzi snach" - budują jedynie życie zastępcze, życie urojone, które powoduje ogromną wyrwę pomiędzy marną rzeczywistością, w której żyjemy, a wielkością wyobrażeń, jakie o sobie mamy. Konsekwencją tego jest narastająca rozpacz.

Bohaterowie budzą się nad ranem w przerażającej pustce. Zaklęcia, nawoływania, upiory, symbole - wszystko uleciało. Alkohol przestał działać, nie ma już otumaniających tańców. "Juz świtanie, juz świtanie". Do czego może doprowadzić ta zbiorowa rozpacz weselnej nocy?

***

Backstage

Cykl w dziale teatru, stworzony z myślą o tym, "czego nie widać" (pamiętacie głośną farsę Michaela Frayna?). W tym wypadku mniej chodzi o to, co dzieje się za kulisami i w garderobach, bardziej o intelektualne zaplecze powstających przedstawień. Czego zazwyczaj nie widzą widzowie i recenzenci? Tygodni prób, czyli procesu dyskutowania, czytania, oglądania, słuchania, projektowania, burzenia, budowania na nowo. Myślenia. BACKSTAGE ma być miejscem, gdzie autorzy spektakli (reżyserzy, dramaturdzy, muzycy, scenografowie, choreografowie, aktorzy, obserwatorzy i cała reszta) będą mogli ten proces, jego fragmenty, dokumentować. Pokazać marginesy i przypisy, konteksty, źródła. W formie notatek, esejów, dzienników, opowiadań, może zapisów nutowych, albo rysunków przestrzeni.

***

Paweł Sztarbowski, publicysta, dramaturg, doktor nauk humanistycznych, zastępca dyrektora ds. programowych w Teatrze Polskim w Bydgoszczy, laureat Grand Prix "Dwa Teatry" za słuchowisko "Somosierra".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji