Artykuły

Spektakl jasnych odpowiedzi

"Wiśniowy sad" w reż. Agnieszki Glińskiej w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Ksenia Lebiedzińska w serwisie Teatr dla Was.

"Wiśniowy sad" to ostatnia sztuka Antoniego Czechowa, i jako taka naznaczona została wyciszeniem i melancholią, natomiast pozostałe motywy obecne we wcześniejszej twórczości pisarza wybrzmiewają silniej, zyskując kontekst biograficzny. Napięcie i niepokój związane z licytacją majątku Lubow Raniewskiej mają rozstrzygające znaczenie dla nastroju całego dramatu. Wszystko co najważniejsze u autora "Trzech sióstr" rozgrywa się w dwóch sferach: między aktorami oraz poza akcją ukazaną na scenie.

Jeszcze w pełnym świetle, przed zajęciem przez publiczność miejsc na widowni, widzowie mogą się przyjrzeć scenografii do najnowszej inscenizacji "Wiśniowego sadu" w warszawskim Teatrze Studio. Podłoga wysuniętej do przodu sceny została wyłożona jasnymi panelami z drewna. Z prawej i lewej strony znajdują się drzwi prowadzące głębiej. Na horyzoncie białe zasłony z cieniem rzucanym przez drzewa wiśniowe. Po lewej stronie stos drewnianych krzeseł. Ascetyczna dekoracja (bez rzucającej się w oczy symboliki) obiecuje kameralną atmosferę na dużej scenie, i dalej: wniknięcie w psychologię postaci dramatu i dokładne przyjrzenie się ich wzajemnym relacjom. Tymczasem wizja Agnieszki Glińskiej podąża w zupełnie inną stronę.

Bohaterowie warszawskiego "Wiśniowego sadu" to ludzie niedojrzali. Przed nieuchronnością utraty majątku uciekają w obficie skropioną alkoholem zabawę. Na wiadomość o licytacji posiadłości Raniewska (Monika Krzywkowska) wybucha ostrym, świdrującym uszy śmiechem kobiety zdesperowanej i nieświadomej własnej sytuacji. Zachowanie bohaterki naznaczone lekceważeniem niewiele różni się od podejścia Łopachina (Łukasz Lewandowski) skarżącego się na "tutejszy klimat". Wydaje się, że pobyt w Paryżu nie był dla Raniewskiej tak bardzo wyczerpujący, a tęsknota za rodzinnymi stronami nie przynaglała do powrotu. Podobnie rzecz ma się z Gajewem (Krzysztof Stroiński). U Czechowa brat Raniewskiej obdarza sentymentem stuletnią szafę, ale jego przywiązanie nie ma nic wspólnego z zachłannością. Bohater ma świadomość, że przedmioty które kocha zyskały własną biografię dzięki jego zmarłym przodkom. To przywiązanie staje się przyczyną śmieszności Gajewa, która często wprowadza w konsternację pozostałych członków rodziny. Krzysztof Stroiński wydobywa w swojej kreacji właśnie tę właściwość charakteru granej przez siebie postaci, jednocześnie wyraźnie się do niej dystansując. Uroczystą mowę do mebla wygłasza ironicznie, wpatrując się w wyrzuconą na środek sceny drewnianą szufladę.

Aktorstwo w tym spektaklu zostało zbudowane w kontrapunkcie treści i formy. Niektóre wysnute z tekstu cechy postaci zostały wyolbrzymione i przerysowane. Waria Natalii Rybickiej (ubrana w modny, współczesny kostium) "zanadto jest gorliwa, wtrąca się do nie swoich spraw". Bohaterka chciałaby mieć pod kontrolą cały dwór i wszystkich jego domowników. Aktorka nie potrafi zniuansować swojej postaci: poszczególne kwestie wygłasza albo podniesionym głosem albo krzykiem. Warii brakuje delikatności i wyciszenia, jakiego można oczekiwać od osoby planującej pieszą pielgrzymkę po świętych miejscach Rosji. Z drugiej strony wiadomo powszechnie, że ludzie "zanadto gorliwi" często traktują siebie samych bardzo serio, co Rybicka w granej postaci bez wątpienia podkreśla.

Scena, która szczególnie wybija się w spektaklu to monolog Łopachina po tym, jak wykupił posiadłość Raniewskiej. Łukasz Lewandowski mówi go rozrzewnionym głosem, opierając się o stół i popijając pozostawiony przez biesiadników alkohol. Zwraca się do tańczących sentymentalnego walca mieszkańców dworu. Oni go jednak nie słyszą; oddzielają ich przeszklone drzwi balkonowe prowadzące do sadu (odsłonięte po zdjęciu białych zasłon, które wisiały tam na początku).

Bardzo ważna, bo symboliczna jest warstwa dźwiękowa "Wiśniowego sadu". Mam na myśli przede wszystkim miarowe uderzanie siekier o pnie ścinanych drzew owocowych. Ta ostatnia bezlitosna w wymowie melodia w dziele Czechowa pozostawia czytelnika z uczuciem dyskomfortu. Tymczasem w Teatrze Studio odgłosy siekier giną w ogólnym zgiełku wyjazdu z majątku i przygotowań do "nowego życia". Po monologu Firsa (Stanisław Brudny) zalega cisza i gwałtownie gasną wszystkie światła. Czy to przypadkiem nie nazbyt oczywiste zamknięcie przedstawienia?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji