Artykuły

Tęsknota za diabłem

"Diabeł" wg scenariusza i w reż. Radosława Rychcika w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Pisze Witold Mrozek, członek Komisji Artystycznej XX Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Mamy w kioskach magazyn "Egzorcysta" wydawany nie dla żartu; gdy piszę te słowa, w pobliskim kinie można obejrzeć film dokumentalny o opętaniach. W polskich diecezjach rośnie liczba najprawdziwszych specjalistów od nieczystych mocy. Diabeł znów wyszedł z telewizyjnego pudełka i staje się odpowiedzią na to, co boli i czego się nie rozumie. Dobrze, że wpadł też do Szczecina, gdzie pojawia się w spektaklu Radka Rychcika.

Reżyser snuje swoją opowieść wokół "Miasteczka Twin Peaks". Pewien zachodniopomorski recenzent zasłynął przy okazji "Diabła" deklaracją: Nie oglądałem, ale nie piszę tego po to, by wywyższać się nad tych, którzy oglądali. Jakby gdzieś z tyłu głowy tkwiło wciąż przekonanie, że wychowani na Lynchu są kulturowo gorsi od wychowanych na Orzeszkowej. Z drugiej strony, kultowa produkcja doczekała się legionu fanów; można zawieść ich oczekiwania na scenie, sprofanować obiekt kultu - i mocno się narazić.

Zamordowana w pierwszym odcinku Laura Palmer - wokół jej zabójstwa rozwija się tajemnicza narracja - wraca u Rychcika z zaświatów. Spotyka między innymi Regan z "Egzorcysty" Williama Friedkina. Reżyser dokłada do mieszanki "Lśnienie" Kubricka, a nawet "Newsroom". To popularny serial o współczesnych mediach, a raczej o marzeniu by przywrócić im tak zwaną misję. Rychcik przepisuje płomienne przemówienie z pierwszego odcinka. Grany tam przez Jeffa Danielsa dziennikarz na pytanie patriotycznej młodzieży odpowiadał bulwersująco: "Nie, Ameryka nie jest najwspanialszym krajem na świecie" i tłumaczył dlaczego. Deklarowany sceptycyzm wobec własnego kraju brzmi dla polskich uszu dość egzotycznie. Bo przecież niedostatki amerykańskiej hiperkapitalistycznej demokracji nie zmieniają faktu, że to właśnie USA pozostają wciąż głównym wytwórcą popkulturowych lęków i marzeń. Je właśnie Rychcik bierze na warsztat.

W teatrze wita nas trójka mężczyzn w strojach wieczorowych; przedstawiają się jako egzorcyści, choć bardziej przypominają konferansjerów, a chwilami wchodzą w role wykładowców. Przed zamknięta kurtyną snują opowieść o demonicznej mocy głosu w hollywoodzkich narracjach, poczynając od "Świateł wielkiego miasta" Chaplina. Diabeł przypomina chwilami esej o strachu, ale i o przyjemności płynącej z popkultury. Zabawa scenami z filmów może nasuwać skojarzenia z kinowymi wykładami Slavoja Žižka. Wywody o pożądaniu przetykane są ciekawostkowymi opowieściami z planu serialu; to, co narosło do rangi mitu i legendy popkultury, okazuje się mieć banalne podłoże. Tajemniczy, przerażający Bob - to efekt przypadkowego pojawienia się w kadrze dekoratora. U Rychcika powróci odczarowany, w peruce, przechadzający się między rzędami - blisko widzów. Zamiast frapującej zagadki - diabeł z szopki, do złapania za ogon.

Spektakl daleki jest od suchej rzeczowości wykładu, a psychoanaliza nie jest tu obowiązującą doktryną, odpowiedzią na wszystkie pytania. Forma "Diabła" podważa wygłaszane ze sceny zdania. Między muzyczną kompozycję i pulsujący rytm kolejnych monologów wplecione są sekwencje bezsilne, eksplorujące wywrotowy potencjał żenady. Gdy piętnastoletnia Regan zwraca się do widzów, by ktoś odbył z nią stosunek - bo jest śmiertelnie chora i chciałaby zrobić TO przed śmiercią - stawką nie jest przecież wzruszenie czy współczucie po naszej stronie rampy. Raczej właśnie poczucie żenującej bezradności, która może przejść w śmiech. Prawdziwy strach nie jest już dostępny; dobrze że została więc chociaż przyjemność teatru klasy B.

Dramaturgia w tym przedstawieniu nie polega na sprawnym zarządzaniu przekazywaniem kolejnych sensów i dawkowaniu napięcia w ich odsłanianiu. Polega raczej na rozbijaniu zwartych popkulturowych tematów; rozsypywaniu znaczeń przy zachowaniu spójności rytmu. Jak na koncercie, który może być bardzo angażującym wydarzeniem, posiadającym swoją ciągłość - nawet jeśli teksty piosenek są poszarpane i nielogiczne, nawet jeśli nie wszystkie słowa rozumiemy.

Największym atutem "Diabła" jest sprawna teatralna machina. Ostentacyjnie niespójne przedstawienie uwodzi dziwnością; Rychcik tworzy na scenie odrębny, gęsty świat. Dobrze ogląda się w jego rockowym teatrze aktorów Współczesnego, przyzwyczajonych do precyzji sformalizowanego teatru Anny Augustynowicz. Tutaj rzuceni są w horror - ale amerykańskiego living-roomu, gdzie rozmawia ze sobą rodzina Palmerów. W anarchiczną scenografię Anny Marii Karczmarskiej i w rozkosznie tandetny sztafaż. Przerysowana charakteryzacja "opętanej" Regan, efekciarskie rekwizyty w rodzaju ludzkiego serca (rzecz jasna, na dłoni, czyli dosłownie w ręku), krążący po scenie "niepokojący" mały chłopiec na rowerku. Chcecie thrillera? Będzie thriller.

Diabła nie ma; przynajmniej u Rychcika. Jest powszechny pociąg do tandety, którą zakrywamy braki naszej rzeczywistości i która sprawia nam przyjemność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji