Artykuły

Spartakus i Chaczaturian

Żeby zobaczyć "Spartakusa" Chaczaturiana w Teatrze Wielkim ludzie będą się pewnie ustawiali przed kasami w kolejki, tak jak by stawali przed kinem w Sali Kongresowej, żeby zobaczyć "Kleopatrę", "Ben Hura", czy "Upadek cesarstwa rzymskiego". Jest to ten sam gatunek widowiska, co wielkie ekranizacje kostiumowo-historyczne, które cieszą się w całym świecie tak ogromnym powodzeniem, tyle tylko że - co ciekawsze, bo niecodzienne - przedstawiony w konwencji baletowej. Może dlatego nawet choreograf Jewgenij Czanga skupił się bardziej na wyreżyserowaniu efektownych obrazów, niż układów tańca, wywołujących niezawodne wrażenie. Scena ugina się pod ciężarem kolorowych tłumów - 300 tancerzy i statystów przewija się przed oczami publiczności! Pantomima i taniec odtwarzają fragment autentycznej historii starożytnej z zastępami gladiatorów, niewolnic, legionów rzymskich, wodzów, kurtyzan, pochodni, ukrzyżowanych buntowników. Szczęk mieczy przeplata się ze scenami rzymskiej orgii. Widz wprawdzie nie zauważa efektów nowoczesnej maszynerii teatralnej, ale obrotowa scena nieprzerwanie wiruje, dekoracje zmieniają się jak w kalejdoskopie, widowisko, wymagające wielkiej techniki tańca i dużo wyrazu, trwa dwie i pół godziny.

Spartakus, przywódca wielkiego powstania rzymskich gladiatorów, był już od XVIII wieku bohaterem 5 włoskich oper i jednego radzieckiego baletu. Tylko, że nikomu nie udało się stworzyć muzyki, która przetrwałaby więcej niż jeden sezon, a Chaczaturianowi udało się. Od 1956 roku, daty powstania tego baletu, "Spartakus" doczekał się aż 19 inscenizacji! Z muzyki Arama Chaczaturiana, czy należy ona do poważniejszego czy lżejszego rodzaju, zawsze gdzieś wychyli się jego indywidualność. Muzyka "Spartakusa" znakomicie przylega do tego gatunku widowiska a niejedna jej karta może pretendować do rangi światowego przeboju.

Gust naszych czasów proteguje wszystko co dziwne a już szczególną słabość objawia dla intelektualnej głębi (czytaj: intelektualnej pozy). Najzwyklejszy rzemieślnik w zawodzie artysty usiłuje pozować na odkrywcę albo filozofa, co udaje się dosyć łatwo, bo głębia mętnych kałuż zawsze jest nieokreślona. Ale historia nie kieruje się tym gustem, który my uważamy za obowiązujący. Przepuszcza przez swoje sito dzieła nowatorskie i tradycyjne, głębsze i płytsze, bardziej i mniej wyrafinowane, a nawet całkiem łatwe, ale za to tylko te, które legitymują się czymś autentycznie oryginalnym, niepodrabianym i niepowtarzalnym. Dlatego Albeniz czy Grieg wytrzymali próbę czasu i pozostali w kulturze światowej, a Roger czy Busoni nie. Dlatego niejedna twórczość, która dziś imponuje wyrafinowaniem i "dziwnością" przeminie jak sezonowa moda a Chaczaturian zostanie - z pewnością nie cały, ale zostanie. Właśnie dlatego, że jest w tej muzyce coś jedynego, niewtórnego.

Maestro marszczy się kiedy padają słowa: armeński folklor. Pamiętam jak przed sześciu laty w Moskwie w jego mieszkaniu przy ulicy Nieżdanowej 8, pomiędzy łykiem armeńskiego koniaku a kęsem astrachańskiego kawioru, uwięzło mu w gardle jakieś dosadne słowo, kiedy rozmowa zaczepiła o zawrotne powodzenie "Tańca z szablami" i żywiołowej siły armeńskiego folkloru. I ma rację. Bo od czasu, kiedy zdobył światową sławę w Armenii wyrosło całe pokolenie kompozytorów, którzy z mniejszym albo większym powodzeniem korzystają z bogactwa ludowej muzyki swojego kraju, a Chaczaturian nadal jest tylko jeden. Sekret oryginalności nie polega na zaadaptowaniu folkloru. Zapytany podczas ostatniego pobytu w Warszawie, przed premierą "Spartakusa", Chaczaturian z pasją i temperamentem wyłożył swój pogląd na tę sprawę. Oto dość długa, ale chyba ciekawa cytata z jego wypowiedzi:

"Folklor jest tylko bodźcem dla mojej wyobraźni - mówi Chaczaturian. - Nie uważam folkloru za cel sam dla siebie. Ja jestem panem folkloru i robię z nim co chcę. Nie modlę się do folkloru i nie oprawiam go w ramki. Na przykład fortepianowy "Koncert", druga część: uwagę moją zwrócił motyw gwizdany przez chłopców na ulicy Tbilisi. Wszystko oczywiście przerobiłem, pozmieniałem, tu wziąłem część, tam coś dodałem. Na Zachodzie niektórzy uważają mnie niemądrze za folklorystę, a to nieprawda, ja temu kategorycznie zaprzeczam. Wiele melodii stworzyłem sam, 97 procent, nie, nawet 99 procent stworzyłem sam. Uważam zresztą, że każdy artysta, twórca, żyje w atmosferze, która go otacza, wchłania elementy narodowe czy tego chce, czy nie chce. Kiedy słyszę muzykę polską, wyczuwam zawsze element narodowy. Nie chcę cytatów, nie chcę folkloru, niepotrzebne mi są ludowe intonacje, ale ten szczególny aromat narodowy. Dlatego, że człowiek jego oblicze, przyroda, góry, pola, woda, zimno, gorąco - wszystko to wywiera nacisk na świadomość artysty. Jestem przeciw kosmopolityzmowi. I w tym sensie od Glinki do Strawińskiego, Szostakowicz i Prokofiew - to wszystko muzyka rosyjska. Wydaje mi się, że w muzyce polskiej jest to samo. Nawet tak kosmopolityczny kompozytor jak Skriabin i jego muzyka mogli się narodzić tylko w rosyjskiej glebie.

Myślę, że we współczesnej muzyce polskiej też można znaleźć ten narodowy aromat, trzeba go tylko odszukać i rozpoznać. Jestem tego pewien. Jestem pewien, że dotyczy to też Pendereckiego, że mógł on urodzić się tylko na polskiej ziemi. Nie można dzielić muzyki na narodową i nie narodową, na nowoczesną i konserwatywną. Czas wykryje zresztą to co najbardziej typowe dla danej epoki. Czas działa jak wyżymaczka, wyżyma i kondensuje, kondensuje całą twórczość epoki i zostawia tylko sam koncentrat. Zobaczymy kto zostanie a kto nie. My nie mamy rozeznania w stosunku do współczesności, bo wokół najbardziej utalentowanych kompozytorów grupuje się masa innych, oblepia ich jak pasożytnicze grzyby, które czerpią z nich własne życie.

To zresztą bardzo złożona, filozoficzna kwestia - mówi dalej Chaczaturian. - Historia kultury zawsze była narodowa. Była i będzie. Także i w komunizmie. Weźmy na przykład muzyków od Bacha i Mozarta do naszych czasów, weźmy wielkich malarzy i pisarzy, Tołstoja, Dickensa. Ich dzieła są narodowe nie tylko w tematyce, ale w manierze ich pisarstwa. Gdy Czajkowski pisze "Manfreda", czy "Franceskę", gdy wybiera obcy temat - pisze jednak jak Rosjanin. Berlioz pisze "Romea i Julię", to samo Czajkowski i Prokofiew. To jeden temat, ale każdy z nich pisze na swój sposób. Ja napisałem "Spartakusa" jak Armeńczyk, ale folkloru tam nie ma. W "Gajane" - tak. To balet armeński. A "Spartakus" - nie. Ale Chaczaturian tam jest.

Pan zadał mi - mówi do mnie kompozytor - najbardziej drażliwe pytanie. Folklor może być albo nie. Ja sam jestem Jego Mością narodem - rozumie pan? Sa majesté. Nie ma takiego podziału: to naród a to ja, to folklor a to ja - wszystko jest moje, ja jestem panem. I dlatego pan może pincetą jak chirurg szukać, gdzie u mnie folklor a gdzie nie i nie oddzieli pan tego. To tak utkane jak kawior z drobnych ziarenek i nieważne, który kęs pan schwyci - ten czy tamten. Ja tak właśnie tkam muzykę, jak spajają się ze sobą ziarna kawioru, wybieram co chcę, a wszystko jest moje; w całości to Chaczaturian. Oto moja zasada, oto moje credo."

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji