Artykuły

Komedia, na której się płacze

- Moje uzależnienie od Czechowa wynika z tego, że podobnie patrzę na świat, widzę ludzi ostro, przenikliwie, ale jednocześnie staram się być wyrozumiała dla ich słabości - mówi AGNIESZKA GLIŃSKA przed premierą "Wiśniowego sadu" w Teatrze Studio w Warszawie.

Dyrektorka artystyczna Teatru Studio na kilka dni przed premierą, w przerwie między jedną a drugą próbą, zgodziła się wziąć udział w spotkaniu w naszej redakcyjnej klubokawiarni w cyklu "Film, muzyka, teatr w Gazeta Cafe". Oto fragmenty rozmowy.

Rozmowa z Agnieszką Glińską

Remigiusz Grzela: Jaki będzie twój "Wiśniowy sad"?

Agnieszka Glińska: Idę za Czechowem. To, co mogę powiedzieć na stówę - nie wyinaczam sensów i nic nie dopisuję. Czytam Czechowa przez siebie, swoją wrażliwość, swój sposób widzenia świata. Każdy z nas ma inną optykę, inny sposób patrzenia na świat i ta sama historia, to samo zdarzenie będzie dla niego inne. Na przykład siedzi pan i pani w kawiarni, rozmawiają. Każdy zobaczy coś innego. Ktoś zobaczy, że za nimi są zamieszki, nada temu kontekst społeczny albo polityczny. Ktoś zwróci uwagę, że patrzą sobie głęboko w oczy, i będzie próbował to opowiedzieć. Ktoś jeszcze inny, że drżą jej ręce, a on się odwraca. Oczywiście dopuszczam, że ktoś może powiedzieć: "A co ona rozumie z Czechowa". Podejrzewam, że moje uzależnienie od Czechowa wynika z tego, że podobnie patrzę na świat, widzę ludzi ostro, przenikliwie, ale jednocześnie staram się być wyrozumiała dla ich słabości. I tak uciekłam ci od odpowiedzi na pytanie o mój spektakl, bo naprawdę przed premierą trudno jest o tym mówić.

Bywało, że parokrotnie sięgałaś po te same tytuły. Inne były twoje "Trzy siostry" w Teatrze Powszechnym, inne w Teatrze Telewizji 13 lat później. Twój stosunek do Czechowa się zmienia?

- To taki autor, z którym spotykasz się w innym miejscu na każdym etapie i na każdym poziomie samoświadomości.

"Wiśniowy sad" robiłaś w Akademii Teatralnej.

- Jako dyplom, ponad dekadę temu.

Co się zmieniło w twoim myśleniu o tej sztuce?

- Wszystko. Nawet lekka trwoga mnie ogarnia, jak mogłam wtedy tak płasko czytać.

Co cię wtedy interesowało?

- Po prostu jakiś przebieg zdarzenia, inaczej rozdawałam racje. A co mnie interesuje teraz? To jest to pytanie, które właśnie zamierzałeś zadać?

Tak, bo mam nadzieję, że trochę uda mi się dowiedzieć o "Wiśniowym sadzie", który robisz.

- Nie chcę się pretensjonalnie tłumaczyć. O tyle trudno o tym mówić, że na tym etapie pracy mam różne warstwy tekstu porozkładane koło siebie. Jedna opowiada o przemijaniu i o mojej osobistej niezgodzie na przemijanie. Mam 45 lat, chociaż cały czas mi się wydaje, że dopiero co skończyłam 20. Druga jest opowieścią o bezradności ludzkiej wobec życia i o uciekaniu przed życiem w iluzje, uciekaniu od odpowiedzialności. Wymyśla się sztuczne światy, żeby uniknąć konfrontacji. Trzecia warstwa to ta, którą zdekodowałam u Czechowa na samym początku, na etapie "Trzech sióstr" - samotność, tęsknota, niespełnienie, które są w "Wiśniowym sadzie" niezwykle ostro i komediowo napisane. To najśmieszniejsza z jego sztuk. W moim przekonaniu jest trójka autorów "pełnych": Beckett, Czechow i Szekspir. Do Szekspira nie dorosłam, Becketta nie umiem, a z Czechowem mierzę się od lat. Jest dla mnie zawsze punktem odniesienia. To świat, który wyznacza mi drogę, po której chętnie podróżuję.

Mówiłaś kiedyś, że o Szekspira rozbiłaś się jak o skałę. Obraziłaś się na niego?

- Tak mówiłam? Nie, nie obraziłam się, jestem za głupia na Szekspira, i to nie jest żadna kokieteria. Po prostu Szekspir opisuje świat polityczny. To zupełnie inna soczewka. Ja tego nie mam, tak nie potrafię, nie ogarniam. Nie rozumiem mechanizmów w skali makro. Rozumiem mechanizmy w skali mikro. Czasami odzwierciedlają to, co się dzieje w skali makro, czasami nie. Nie rozumiem procesów społecznych. To nie jest w mojej naturze i nie będę udawać, że jest.

Boisz się, że zrobiłabyś teatr publicystyczny?

- Nie, boję się, żebym zrobiła głupszy od tego, co autor napisał.

A dlaczego Masłowska?

- Dorota Masłowska to inna bajka. Posiada taką umiejętność zapisu świata, zarówno w sztukach teatralnych, jak i w książkach, którą sobie niezwykle cenię. To, jak ustawia optykę na rzeczywistość i jak potrafi opowiedzieć o świecie, naznaczyć pewne zjawiska, że są jednocześnie tragiczne i śmieszne, bardzo do mnie trafia. Dlatego tak sobie ukochałam teksty Doroty.

Twój spektakl "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku" Masłowskiej dostał nagrodę na festiwalu R@port w Gdyni.

- To wielkie zaskoczenie i wielka radość.

To prawda, że długo przymierzałaś się do wystawienia "Rumunów "? Realizowałaś ten tekst w teatrze radiowym.

- Tak, zrobiłam to w radiu, bo było świeżo po premierze w TR Warszawa i nie przypuszczałam, że kiedykolwiek będzie mi dane zmierzyć się z tym tekstem na scenie. Kiedy się tylko dowiedziałam się, że w TR ich już nie grają, bardzo szybko zrobiłam swój spektakl.

Widziałaś spektakl w TR Warszawa?

- Nie, nigdy. Może mam niezbyt wyrafinowaną psychikę, ale jestem okropnie zazdrosna i wiedząc, że ktoś zrobił to, co ja bardzo bym chciała, nie oglądam. Jestem zazdrosna o spektakle.

Naprawdę?

- Tak samo nie chodzę na inne Czechowy, bo po prostu nie mogę tego wytrzymać nerwowo.

Są spektakle w Studiu robione przez innych reżyserów, które oglądałaś z zazdrością?

- To inny rodzaj zazdrości. Połączony z frajdą, bo to się dzieje u mnie i za moją sprawą. To taka matczyna satysfakcja. Nie jestem zazdrosna o własne dzieci i spektakle w swoim teatrze. Oglądam też, kiedy reżyser nie ma możliwości kontrolowania swojego spektaklu. Wtedy patrzę, czy ładnie rośnie w piekarniku.

W maju też "nowa" Masłowska. Pisała na zamówienie teatru?

- To było zamówienie podwórkowe. Dorota ma córeczkę w drugiej klasie szkoły podstawowej, ja nieco starszą. Obie chodziły do jednej szkoły muzycznej. Spotykałyśmy się z Dorotą na placu zabaw, niedaleko tej szkoły. Zaczęłam podpytywać, czy Malinka przypadkiem nie oczekuje, żeby jej mama w końcu napisała coś dla dzieci. Dorota powiedziała, że bardzo ją męczy. Też postanowiłam ją pomęczyć i wymyśliłyśmy ten projekt razem. Czyli to był nasz wspólny pomysł z karuzeli.

No i powstało "Jak zostałam wiedźmą".

- Na razie nikt jeszcze tego nie czytał, poza mną. Jak zwykle Dorota cudownie bawi się językiem i sposobem opowiadania. To bardzo przewrotna historia napisana w formie poematu, coś takiego jak "Beniowski", tylko dla dzieci. To opowieść o biednej, chorej, starej wiedźmie, która szuka dzieci, ponieważ je zjada. Nie mogę więcej opowiedzieć.

Kiedy objęłaś Studio, pomyślałem, że zbudujesz w nim na pewno również repertuar dla dzieci. Co jeszcze masz w planach?

- Musimy to dawkować, bo mamy jeszcze w repertuarze bardzo fajny spektakl "Łauma", który jest komiksem na żywo. Przychodząc do Teatru Studio, pomyślałam, że Pałac Kultury to takie miejsce, gdzie powinny się odbywać wielkie bale dla dzieci. Zobaczyłam foyer, te marmurowe schody, i poczułam, że trzeba tu wprowadzić bandę dzieciaków, która to trochę odczaruje. Udało się. Zimą zrobiliśmy wielki bal dla dzieci, po prostu był szał. Wszyscy aktorzy z zespołu byli poprzebierani, ja byłam Pandą. W lutym powtarzamy ten numer, tylko już bogatsi w zeszłoroczne doświadczenie, lepiej zorganizowani. Cegiełki z balu są przekazywane na fundację Akogo? Ewy Błaszczyk. Widok tej bandy dzieciarów biegających po Pałacu Kultury wart jest wszystkich pieniędzy.

Jan Englert kiedyś mówił, że dyrekcja teatru to stan przedzawałowy. Czujesz się tak czasem?

- Nie, bo płynę jeszcze na fali pierwszego entuzjazmu.

Czego nie udało się zrealizować z planów, które miałaś na początku?

- Marzenia i plany to jedno, a rzeczywistość finansowa drugie, bo blokuje większość naszych ruchów. Pierwszy sezon całkiem się udał, jest zaczynem tego, co byśmy chcieli robić. Jasne, jedne przedstawienia udają się lepiej, inne gorzej, widownia chętniej chodzi na jedne, a mniej chętnie na inne. Tego wszystkiego się uczę. To sposób patrzenia na teatralną rzeczywistość, który do tej pory był mi niedostępny. Przychodziłam do jakiegoś teatru, robiłam przedstawienie i średnio interesowałam się kosztem jego eksploatacji. Wymyślałam sobie, że chcę 15 osób na małej scenie, i dyrektor Jan Englert w stanie przedzawałowym wznosił oczy do nieba. Byłam okropnie uparta. Mówiłam, że tak musi być. Teraz widzę, dlaczego wznosił te oczy. Teraz sama sobie kategorycznie nie pozwalam na przedstawienia z 15 osobami na małej scenie.

Otworzyłaś niedawno małą scenę Modelatornia.

- To był impuls, potrzeba chwili. Duża scena jest na 300 osób. Na scenę w Malarni, gdzie mieści się 150 osób, bardzo ciężko się wdrapać, a ciągle jeszcze nie chcą nam sfinansować windy. U widzów i twórców jest potrzeba małych, kameralnych przedstawień. Dlatego otworzyliśmy Modelatornię, gdzie niedawno miała premierę "Anarchistka" Mameta z Jadwigą Jankowską-Cieślak i Dorotą Landowską. Tomek Szczepanek, debiutant, wybrał sobie bardzo trudnego autora, u nas niedocenionego. To wysokich lotów literatura teatralna. Pomyślałam, że skoro już nadarza się taka okazja, to trzeba Mameta polskiemu widzowi przybliżyć. Planujemy wystawienie jego "Oleanny". To wspaniała sztuka na dwie osoby. Będzie to robił Krzysiek Stelmaszyk, a zagra też Natalka Rybicka.

Teatr Studio stał się też miejscem Iwana Wyrypajewa. Zachorowałaś na jego sztuki?

- Jego "Taniec Delhi" to chyba najdotkliwsze przedstawienie, jakie widziałam w ostatniej dekadzie. Chyba najbardziej mnie osobiście poruszyło i bardzo długo nie dało o sobie zapomnieć, ciągle jeszcze we mnie żyje. Sztuki Iwana najpierw czytałam, potem oglądałam, a potem mogłam wystawić jakimś łutem szczęścia. Uważam, że Iwan jest jednym z najlepszych dramaturgów współczesnych. Oczywiście spekuluję, bo nie wszystko znam i nie wszystko czytam. Jego praca w Studiu była już zabukowana, kiedy przyszłam do teatru. Przyszedł też z propozycją dyplomu, tak powstało "UFO. Kontakt", które bardzo cenię i lubię.

W Teatrze Studio wydarzeniem był też spektakl "Wichrowe Wzgórza". Zaprosiłaś do współpracy duet Julia Holewińska - Kuba Kowalski. To był twój pomysł z "Wichrowymi Wzgórzami"?

- Nie, ja apelowałam o wielką literaturę, a pomysł konkretnie z "Wichrowymi Wzgórzami" był już ich. Spektakl się bardzo podoba, jest nagradzany. To dowód na to, że można zrobić coś innego, co nie jest wierną adaptacją, a równocześnie mówi o nas, w tej rzeczywistości. Nie mam zaufania do tzw. przepisania, jestem jakoś akademicko nieufna wobec tego zabiegu. Natomiast oni akurat w przypadku konstrukcji "Wichrowych Wzgórz" zrobili niesamowitą rzecz, bo jakby przepisali gęstość tych relacji, zrobili to tak uczciwie o sobie, o pokoleniu trzydziestolatków. W tym spektaklu grają sami właściwie trzydziestolatkowie. Te najstarsze postaci i dzieciaki są grane przez trzydziestolatków. Oni to bardzo przefiltrowali przez siebie i mnie się to bardzo podoba.

Teatr Studio pod twoją dyrekcją bardzo się zmienił. I nie chodzi mi tylko o to, co jest pokazywane na scenie. Cały budynek ożył. Na dole właśnie odbywa się debata, piętro wyżej można zobaczyć nową wystawę, w Modelatorni, na nowej scenie, spektakl, w Malarni gracie "Rumunów...". Ten teatr cały czas jest pełen ludzi. Wychodzę ze spektaklu i na dole w Barze Studio też są tłumy. O takim miejscu marzyłaś?

- Nigdy nie marzyłam o tym, żeby być dyrektorem. Dopiero gdy podjęłam tę decyzję, zaczęłam myśleć o tym, jakie to powinno być miejsce. Na pewno nie chciałabym być dyrektorem smutnej instytucji, która zaczyna działać o godz. 18.30, kiedy przychodzi pierwszy widz. Ale to, co tu się teraz dzieje, że ten cały budynek tak żyje, to nie moja zasługa. Na ten efekt składa się praca bardzo wielu osób działających w teatrze. Ich pomysłów, ich zaangażowania i ich wkręcenia się w tworzenie tego miejsca. To, że pracują z takim zapałem. Mówię i o Marcie Bartkowskiej, która prowadzi w teatrze dział promocji, o Romanie Osadniku, naszym dyrektorze naczelnym, o Agnieszce Zawadowskiej, która prowadzi Galerię Studio i jest naszym konsultantem artystycznym. I Grześku Lewandowskim, który stworzył tu Bar Studio i jest niesamowitym magnesem dla fantastycznych ludzi, których tu już przyciągnął. To, że to wszystko zaczęło nagle działać na pełnych obrotach, to nie dlatego, że ja jestem nie wiadomo kim. Po prostu mam wspaniały zespół, nie tylko aktorski. Teatr tworzą ludzie, którzy wierzą w to miejsce.

Na zdjęciu: próby do "Wiśniowego sadu".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji