Artykuły

Skarpetki i wiersze

Krakowski Salon Poezji. Anna Radwan-Gancarczyk, Ryszard Łukowski i Tomasz Międzik czytali wiersze Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Biografowie, zwłaszcza ci najdzielniejsi, lubią wąchać zostawione w szafie skarpetki wielkich trupów. Taki już ich los, taki fach, taka namiętność. Obwąchują skarpetki, majtki i pilniki do paznokci.

Wtykają nosy pod pachy marynarek i koszul, łowią zapach pościeli małżeńskiego łóżka, dybią na sunący z przeszłości odór beknięć i bluźnierstw, katalogują woń zepsutych zębów, woskowiny usznej i niemytych włosów. Obwąchują wszystko, co na zewnątrz, oraz wszystko, co w środku. Wciągają zapach jelit, mózgu i serca. Obwąchują ciemne kąty dusz. Po czym katalogują zbiory i do odkrywczych wniosków dochodzą, operując wytrychem "od rzemyczka do koniczka". Śmierdzi skarpeta zjełczałą bryndzą? Owszem. Ergo - wielki trup za życia nie mył stóp w ogóle!... Co z tym robić?

Na 431. Salonie Poezji, tuż przed chwilą, w której Anna Radwan-Gancarczyk, Ryszard Łukowski i Tomasz Międzik zaczęli w 60. rocznicę śmierci Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego jego wiersze czytać - cóż o książce "Niebezpieczny poeta" Anny Arno miała rzec Kira Gałczyńska, córka poety? Nie znam tego dzieła, za to znam, bo dobrze je w niedzielę widziałem, zażenowanie pani Gałczyńskiej, która z książki wybitnie unosowionej Arno dowiedziała się, że ojciec jej był tęgim alkoholikiem i jeszcze tęższym antysemitą. Napisał pięć tekstów pachnących antysemityzmem? Tak. Lubił wypić? Owszem. Ergo - Gałczyński parał się głównie gonieniem w pijanym widzie i z siekierą w garści za ludźmi z pejsami!... Co robić z tym odkryciem?

Owszem, można, jak pani Kira Gałczyńska, można a nawet należy tłumaczyć, że żadne życie nie jest tak prostackie, by je wytrychem "od rzemyczka do koniczka" atrakcyjnie odfajkowywać. Ale można też - i to jest zadanie głównie dla nas - zająć się istotą rzeczy, poezją Gałczyńskiego, zwłaszcza tak świetnie, z taką intonacyjną dojrzałością i taktem podaną, jak to w niedzielę aktorzy uczynili. I stało się, co stać się musiało.

Znikła szalenie odkrywcza rewelacja o jakże malowniczo pomarszczonej wątrobie poety, a także jego wierna siekiera na Żydów. Z problematami pięciorzędnymi stało się zwyczajnie to, co zawsze się z nimi dzieje w cieniu spraw pierwszorzędnych. Zdychają. Że wrócę do metafory dzielnego wąchania garderoby wielkich trupów - Gałczyński znów był poetą fantastycznie niebezpiecznym, lecz nie z powodu brudnych skarpet, znalezionych w szafie, tylko z powodu słów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji