Artykuły

Za i przeciw

Ojcostwo literackie "Powsinóg beskidzkich" na scenie Teatru W. Siemaszkowej w Rzeszowie należy formalnie do Emila Zegadłowicza. W scenariuszu wykorzystano także teksty Stanisława Wyspiańskiego, Juliana Tuwima i Carlo Gozzi'e-go. Lokomotywą przedstawienia okazała się być literatura Wyspiańskiego. Poprowadził skład Wojciech Jesionka we właściwym mu, bardzo autorskim stylu, wychodzącym poza to, co zwykliśmy uznawać za rolę scenarzysty i reżysera. "Powsinogi beskidzkie" można śmiało uznać za projekcję postawy twórczej i ideowej Wojciecha Jesionki, który wziął co mu było potrzebne z Zegadłowicza, Wyspiańskiego itd.

Przedstawienie jest bardzo poetyckie, wizjonerskie, patetyczne, obsesyjne i manieryczne - przymiotniki można mnożyć, a tylko od nastawienia patrzącego zależeć będzie ich pozytywne lub pejoratywne odczucie. Dodam do nich jeszcze jedno określenie, będące przyznaniem się do pewnej bezradności - i wobec "Powsinóg beskidzkich", i w ogóle wobec stylu inscenizacyjnego Wojciecha Jesionki:przedstawienie wymyka się jednoznacznej ocenie. Zarówno od strony artystycznej, jak i ideowej. Jest ono składanką dobrych i chybionych pomysłów inscenizacyjnych, wzniosłości i banału, poetyczności i moralizatorstwa, filozofii wiary, miłości, nadziei i dewocyjnego religianctwa, dobrej sztuki i kiczu. Są w "Powsinogach" sceny kapitalne, z dramatycznego i obyczajowego punktu widzenia - jak początek Wesela przed karczmą, jak dialogi biedaków z Księdzem i są też kwadranse ciężkiego, ateatralnego gadulstwa, oderwanego od wszelkiej rzeczywistości, kiedy puste słowo zamienia umysł chcący je śledzić w papkę.

Przedmiotem szczególnej kontrowersji może być idea "Powsinóg beskidzkich". Może - ale nie musi; wszystko znów zależy od punktu widzenia indywidualnego odbiorcy. Świadczą o tym pomieszane reakcje widzów, które zdołałem zaobserwować - od zachwytu po wzburzenie. Mówiąc najprościej, chodzi o to, że pozycja "na kłaczkach" nie wszystkim rodakom wydaje się najlepszą postawą wobec życia, losów świata i nade wszystko - tego narodu. Obsesyjne spojrzenie Wojciecha Jesionka na ojczyste dzieje jako romantyczno-martyrologiczny pochód od klęski do klęski, jako uparte przeciskanie się między grobami i krzyżami (spadającymi nawet z nieba na polską drogę: dla mnie - niesmaczna, choć efektowna scena) - budzi przez swoją skrajność sprzeciw. Z tak przeprowadzonego konsekwentnie, przez całe przedstawienie, wątku myślowego wynika finał. Polska niemożność, niewiara w siebie kulminuje gorącą modlitwą podszytą wiarą, że tę naszą największą sprawę załatwi On - Bóg. Tekstu modlitwy dostarczył fragment "Kwiatów polskich" Tuwima ("Chmury nad nami rozpal w lunę..."). Nie chodzi już o to że znany utwór został znów zamieszany w sytuację politycznie dwuznaczną. Wielki finałowy płacz modlitewny na rzeszowskiej scenie przygnębił mnie osobiście z innego powodu. Naszła mię refleksja: może ma racje Jesionka - naród, który swój wysiłek intelektualny marnuje na zanoszenie petycji przed tron Największego, który nadzieję nie w sobie umieszcza, nie zasługuje na nic lepszego jak krzyże. Dlatego wolę już finał z Wyspiańskiego - choć tamten bez Nadziei... A za uproszczenie interpretacji przepraszam; pod względem uproszczeń jesteśmy z reżyserem "Powsinóg beskidzkich" kwita.

Zespół aktorski spełnił służebną rolę wobec wizji artystyczno-ideowej przedstawienia - niejako rozmył się w panoramie, jaką stworzyły idące jeden po drugim obrazki. Indywidualności zostały podporządkowane ogólnej koncepcji, dyscyplina była bardzo wyraźna, a wzloty i "dołki" zbiorowego wysiłku kalką pomysłów reżysera na poszczególne sceny. W związku z tym ci sami aktorzy, obsadzając te same role dostawali skrzydeł w scenach kiedy ciężkawa dramaturgia ruszała z miejsca i szarzeli w partiach kreowanych przez słowo piękne, acz głucho brzmiące. Wyróżniłbym Roberta Mazurkiewicza za Wojtka, Józefinę Szałańska za Młodą ( jej temperament złamał bodaj na krótko kostyczną i świątobliwą formułę przedstawienia), Mirosława Połatyńskiego za Księdza.

Przedstawienie "Powsinóg beskidzkich" oficjalnie zainaugurowało nowy okres teatru rzeszowskiego, pod dyrekcją Matyldy Krygier. Jest to więc przedstawienie szczególne, po którym można spodziewać się zapowiedzi dobrego albo złego. Jakkolwiek nie zgadzam się z wymową ideową "Powsinóg", a i strona artystyczna nie we wszystkim mnie przekonała, to przecież przyznać muszę Wojciechowi Jesionce, że jest to inscenizacja w stylu, którego od dawna brakowało widzowi tego teatru. Autorskie opracowanie spektaklu, śmiałość wyboru i inscenizacji tworzywa literackiego, oryginalne pomysły rozwiązań scenicznych, wykorzystanie przestrzeni, atrakcyjność scenograficzna, wyzyskanie możliwości zespołu i widoczne efekty pracy reżysera z aktorami - są wyznacznikami innego obszaru działalności teatralnej. Tej działalności, którą chciałoby się podziwiać w Rzeszowie na stałe. Oby to nastąpiło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji