Artykuły

Rejterować nie wolno - mówi reżyser spektaklu zdjętego z afisza w Starym Teatrze

- Teatr, który uprawiam, nie jest oparty na przymusie czy ideologicznej unifikacji. Od samego początku aktorzy mieli możliwość rezygnacji - czy to z powodu różnicy poglądów, czy też dlatego, że nie rozumieją metodologii pracy. Dlatego mam wielki szacunek dla aktorów, którzy zostali. Udowodnili, że to, co robię, nie jest jakimś dziwactwem, że zasady tej pracy można zrozumieć - o ile się tego chce i o ile nie jest się raz na zawsze zasklepionym w swoim teatralnym myśleniu - mówi Oliver Frljic w Gazecie Wyborczej.

Rozmowa z Oliverem Frljiciem*, reżyserem teatralnym

Roman Pawłowski: Jak odebrał pan decyzję dyrekcji Narodowego Starego Teatru o przerwaniu prób?

Oliver Frljić: To cenzura. Aby zapobiec eskalacji przemocy, dyrekcja teatru sama zastosowała przemoc - wobec autorów i zespołu tego spektaklu. Decyzja o zawieszeniu prób brutalnie naruszyła naszą artystyczną i obywatelską wolność. Dyrekcja dała też w ten sposób legitymację środowiskom, które chcą za pomocą siły decydować, co i w jaki sposób wolno wystawiać na scenie Starego Teatru. Taka dyrekcja nie może być dłużej traktowana poważnie. Legitymizując prawicową przemoc, wyrzekła się autonomii.

Co zadecydowało o przerwaniu pracy nad "Nie-Boską..."?

- Lęk ludzi, którzy prowadzą teatr. Gdy przerwano spektakl "Do Damaszku" Jana Klaty, dyrektora tej sceny, oczekiwałem, że dyrekcja jeszcze bardziej zdecydowanie przeciwstawi się tym, którzy chcą wpływać na kształt artystyczny i wybory repertuarowe teatru. Jednak po kolejnym, medialnym tym razem, ataku dyrekcja straciła odwagę i wolała raczej zastosować cenzurę, niż bronić zasad pluralistycznego, demokratycznego społeczeństwa, w którym teatr ma prawo mówić również o sprawach dla tego społeczeństwa niekoniecznie przyjemnych.

Jaka była główna idea w pańskiej pracy nad dramatem Krasińskiego?

- Dla mnie najciekawsza była warstwa antysemicka tego tekstu - do dzisiaj, jak się zdaje, niemal niepoddana krytycznej refleksji mimo różnych prób, przeprowadzanych również w teatrze. Przedstawienie Konrada Swinarskiego z 1965 r. jest tutaj wyjątkiem: wyolbrzymienie negatywnych stereotypów dotyczących Żydów było - w tamtym, historycznym kontekście - próbą wskazania na to, że polskie społeczeństwo przymyka oczy na "problem żydowski".

W jaki sposób chciał się pan odnieść do inscenizacji Swinarskiego?

- Zamiast uprawiać fałszywą, wykluczającą krytyczny dystans idealizację Swinarskiego, jak to robiła ta część zespołu aktorskiego, która miała okazję z nim pracować, chcieliśmy odnieść się do krytycznego potencjału jego "Nie-Boskiej..." i przenieść go we współczesny, polski kontekst. Co oczywiście nie oznaczało, że robimy dosłowną rekonstrukcję tamtego przedstawienia. Niektórzy aktorzy nie byli jednak w stanie zaakceptować nieortodoksyjnego podejścia do tradycji Starego Teatru. Zostało jedenastu ludzi, którzy rozumieli, dokąd zmierzamy. Niestety, tym ludziom prawo do pracy i artystycznej wypowiedzi decyzją dyrekcji zostało odebrane.

Dlaczego polski antysemityzm jest dla pana ważnym tematem? Jakie ma znaczenie w kontekście pańskich przedstawień o nacjonalizmach na Bałkanach?

- Właściwe pytanie brzmi: dlaczego ten temat jest ważny dla polskiego społeczeństwa? Społeczeństwo, które buduje swoją tożsamość na matrycy martyrologicznej, a przy tym nie pozwala - jak to miało miejsce w przypadku cenzury naszego przedstawienia - na mówienie o sytuacjach, w których z pozycji ofiary przeszło się na pozycje oprawcy, ma poważne problemy. I tutaj widzę podobieństwa między Polską a Chorwacją, w której mieszkam. Chorwacka historia ostatnich 20 lat to historia przemilczania zdarzeń, które udowodniły, że ten mały śródziemnomorski kraj również potrafi być oprawcą - wystarczy tylko stworzyć odpowiednie ku temu warunki.

Część prawicowych mediów i polityków twierdzi, że przygotowywany spektakl miał być prowokacją. Zarzucają panu profanowanie klasyki.

- To śmieszne i bezpodstawne. Kto ma przepis na to, jak powinno się wystawiać klasykę? Prawicowe media? Wyobrażam sobie, że w redakcjach tych mediów pracują sami eksperci od teatru. Nasze przedstawienie miało być głosem niezgody na dogmatyczne interpretacje - zarówno dotyczące klasyków, jak i polskiej historii. Dzieło i jego znaczenie zmieniają się w zależności od kontekstu. O tym między innymi pisał dawno temu Jan Kott.

Przedstawienie nie miało nikogo prowokować. Miało otworzyć przestrzeń dla innej interpretacji tradycji, innego języka scenicznego, innego postrzegania historii. W tych sferach miało zakwestionować obowiązujące narracje.

W trakcie pracy część aktorów zrezygnowała z udziału w próbach.

- Teatr, który uprawiam, nie jest oparty na przymusie czy ideologicznej unifikacji. Od samego początku aktorzy mieli możliwość rezygnacji - czy to z powodu różnicy poglądów, czy też dlatego, że nie rozumieją metodologii pracy. Tego rodzaju praca wymaga innego rodzaju zaangażowania - wykraczającego poza funkcje, które aktor zazwyczaj pełni w teatrze. Ryzyko też jest znacznie większe. Dlatego mam wielki szacunek dla aktorów, którzy zostali. Udowodnili, że to, co robię, nie jest jakimś dziwactwem, że zasady tej pracy można zrozumieć - o ile się tego chce i o ile nie jest się raz na zawsze zasklepionym w swoim teatralnym myśleniu.

Ta praca polega na otwarciu przestrzeni wolności: aktorzy, którzy rezygnują z udziału w moich spektaklach, nie wiedzą, co z tą wolnością począć. Są przygotowani raczej do pracy opartej na sztywnej hierarchii, w ramach której reżyser jest bogiem, a aktorzy są mu bezwarunkowo posłuszni, niż do sytuacji, gdzie wszystkie te teatralne reguły są kwestionowane. Nie interesuje mnie bezwarunkowo posłuszny aktor, zależy mi na aktorze wyemancypowanym, który staje na scenie jako prawdziwy podmiot polityczny.

Uprawia pan radykalny teatr polityczny. Czy takie reakcje jak w Krakowie nie są wpisane w model takiego teatru? Czy wcześniej spotkał się pan z podobnymi problemami?

- Premiera "Bachantek", którą przygotowywałem w Splicie, została odwołana - doszła do skutku po interwencji premiera [w spektaklu reżyser odnosił się do zbrodni wojennych]. W Belgradzie podczas pracy nad spektaklem "Zoran Dzindzić" [premier Serbii zamordowany w 2003 r.] na cały zespół artystyczny wywierano ogromną polityczną presję. Aktorów biorących udział w projekcie nazywano zdrajcami.

Sytuacja, która zdarzyła się w Krakowie, jest jednak szczególna. Dyrektor teatru, który z powodu swojej działalności sam był ofiarą nacisków, postanowił odebrać innym prawo do wypowiedzi artystycznej. Teatr jest przestrzenią ideologicznej konfrontacji - nie wolno nam rejterować tylko dlatego, że nasze społeczne i teatralne przywileje są zagrożone.

Pańska "Nie-Boska..." jest szeroko komentowana, jakby premiera się odbyła. Spektakl poniekąd spełnił funkcję i sprowokował debatę. Czy satysfakcjonuje pana jej poziom?

- Ważne, że zespół Starego Teatru i polskie środowisko teatralne zajęły wyraźne, spolaryzowane stanowiska w tej sprawie. Decyzja o przerwaniu prób pokazuje wyraźnie, że teatr nie jest miejscem ślepego uwielbienia dla tradycji ani potwierdzania społecznego konsensusu, ale również miejscem walki światopoglądowej. Bez względu na to, jak bardzo mi szkoda, że przedstawienie nie zostanie pokazane, cieszę się, że cała ta sytuacja wywołała debatę publiczną i pokazała, kto jest gotów zgodzić się na przemoc, a kto nie.

Czy przyjąłby pan jeszcze propozycję pracy w polskim teatrze?

- Oczywiście.

Rozmawiał Roman Pawłowski; tłumaczyła Joanna Wichowska

***

Oliver Frlijć - rocznik 1976. Jeden z najważniejszych młodych reżyserów z krajów byłej Jugosławii. Pochodzi z Bośni, kształcił się w Chorwacji.

W jego "Turbo-Folku" (Chorwacja) brutalnym scenom towarzyszyły kiczowate przeboje serbskiego folk-popu. W spektaklu "Tchórzostwo" (Serbia) aktorzy wspominali bombardowania kraju przez NATO i odczytywali nazwiska ofiar masakry w Srebrenicy. W "Liście z 1920 roku" (Bośnia) reżyser zakwestionował mitologię ofiary, na której państwo buduje swoją tożsamość, pokazując bośniackich żołnierzy kopulujących ze zwierzętami.

Frljić krytykuje wszystkich, także swoją rodzinę: w autobiograficznej sztuce "I Hate the Truth" ("Nienawidzę prawdy") sportretował bliskich, którzy zamiatają pod dywan niewygodne prawdy, tak jak społeczeństwa byłej Jugosławii wypierają swoje problemy

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji