Artykuły

"Hańba" kontra młodość w operze

Po obejrzeniu kilkudziesięciu inscenizacji "Traviaty", w których wiem, kiedy Violetta zaniesie się gruźliczym kaszelkiem, kiedy zaszlocha, kiedy schowa liścik w gorset, jak kania dżdżu łaknę nowych pomysłów na klasykę, byle nie były gwałtem na dziele. Ale rozumiem tych, którzy "Traviaty" nigdy wcześniej nie widzieli i chcą zobaczyć ją zrobioną "po bożemu". I to do nich skierowane są spektakle firmowane przez dyrygenta Rafała Kłoczko i Fundację Tutti. Kłoczko skrzykuje takich jak on młodych entuzjastów i bez żadnego przymusu, dla przyjemności własnej i publiczności wystawia opery. Cóż za piękny kaprys! - pisze Jerzy Snakowski w portalu Trójmiasto.pl.

Hańba! - ryknęli widzowie. Okrzykami i gwizdami przerwali przedstawienie. A gdy entuzjaści spektaklu stanęli w jego obronie, to teatralna widownia stała się placem zaciętej walki o sztukę. Atmosfera zrobiła się tak gorąca, że gdyby nie wieczorowe kreacje krzykaczy, można by pomyśleć, że naprzeciw siebie stanęły dwa obozy kiboli.

Powyższy opis może odnosić się do tego, co niedawno wydarzyło się w Teatrze Starym w Krakowie, gdy oburzeni widzowie przerwali spektakl, wyrażając swój sprzeciw wobec pornograficznej i bełkotliwej ich zdaniem inscenizacji współczesnego guru teatralnego, Jana Klaty.

Ale równie dobrze opis pasuje do tego, co działo się w Paryżu w 1830 roku w trakcie prapremiery "Hernaniego"" Victora Hugo. Młody autor wywołał zgorszenie "obrońców tradycji" i zachwyt swych równolatków, ale kilkadziesiąt lat później - o ironio losu! - sam został uznany za dramaturga-ramola.

Mogłaby być to także relacja z premiery dzieła dziś wpisanego w panteon nobliwej klasyki - "Święta wiosny" Strawińskiego i Niżyńskiego z 1913 roku. Podzieliły one publiczność na dwa wrogie obozy - jeden dałby się pociąć za swoje racje i idoli, drugi skandował "hańba".

Słowo zarezerwowane na ważne historyczne chwile. Na co dzień ukryte w szufladce ze słowami patetycznymi, nadętymi, których nadużywać nie wolno, bo się wytrą. Dźwięczące donośnie acz rzadko, niczym Dzwon Zygmunta. Słowo na czas końca i początku. Na moment przełomu.

Powtarzalność tej sceny uświadamia, że mamy do czynienia z dziejową karuzelą, z czymś normalnym i wpisanym w kolej rzeczy naszej cywilizacji. Oto w polskim teatrze, tym razem już w praktyce, a nie w dyskursie teatrologów, nastąpiło nieuniknione - zmiana pokoleń.

Starsze albo rozpaczliwie broni swych przyczółków używając tego potężnego słowa, bądź też z godnością składa broń, jak wielka Anna Polony, opuszczająca swój teatr, który przestaje być jej teatrem. W naszym teatrze gotowało się od dawna, nareszcie - zawrzało. Na co dzień powściągliwa w swym zachowaniu polska publika eksplodowała.

Tymczasem na antypodach Krakowa, czyli na Wybrzeżu - wszystko na opak. Jak to na antypodach. Doświadczeni realizatorzy w Operze Bałtyckiej reinterpretują klasykę, ryzykując i szukając nowych tropów, a młodzi artyści wręcz przeciwnie - hołdują wykonawczym tradycjom.

Sam po obejrzeniu kilkudziesięciu inscenizacji "Traviaty", w których wiem, kiedy Violetta zaniesie się gruźliczym kaszelkiem, kiedy wzniesie kieliszek z namalowanym weń szampanem, kiedy zaszlocha, kiedy schowa liścik w gorset, a kiedy padnie martwa w ramiona tenora, jak kania dżdżu łaknę nowych pomysłów na klasykę, byle nie były gwałtem na dziele.

Ale rozumiem tych, którzy "Traviaty" nigdy wcześniej nie widzieli i chcą zobaczyć ją zrobioną "po bożemu", czyli tak, by eksponować dzieło, a nie inscenizatora. I to do nich skierowane są spektakle firmowane przez dyrygenta Rafała Kłoczko i Fundację Tutti. Kłoczko skrzykuje takich jak on młodych entuzjastów i bez żadnego przymusu, dla przyjemności własnej i publiczności wystawia opery [na zdjęciu próba "Siostry Angeliki" Pucciniego, Centrum Św. Jana, Gdańsk].

Cóż za piękny kaprys! Na początku, kilka lat temu, wyglądało to na zabawę. Ale gdy w ubiegłym tygodniu wystawił już siódmy tytuł wydaje się, że mamy regularną gdańską operę alternatywną. Biedniejszą jeszcze niż Bałtycka, bo inscenizacje pokazywane są raz, góra dwa razy. Jednak frekwencja i owacje świadczą, że dla tego rodzaju teatru - hołdującego tradycji - jest miejsce, że Kłoczko świetnie uzupełnia pewną lukę, dzięki czemu obraz teatru operowego w Gdańsku jest pełniejszy.

Tu młodzi, bardzo młodzi wykonawcy i realizatorzy nie biorą się za bary z tradycją. Wydaje się, że traktują swe zadania jako formę warsztatu i próbę zaistnienia w zawodzie poza instytucjami, do których ciężko im się dostać. Pokazują moc młodości nie tyle w warstwie artystycznej, co w sferze organizacji.

Bo dziś trzeba być albo szalonym, albo właśnie bezczelnie młodym, by ot tak sobie wystawić operę. Po swych spektaklach nie usłyszą słowa "hańba". Ale kto wie, czy wśród nich nie czai się ten, która lada dzień wyrwie się przed szereg, narazi się szerokiej publiczności i zmieni oblicze polskiego teatru operowego?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji