Artykuły

O diabłach, nie tylko z Louden

Czy Pan się nie boi? To pytanie Marek Weiss-Grzesiński słyszy często, do dzisiaj, od kiedy Teatr Wielki w Poznaniu poinformował o zamiarze zrealizowania opery Krzysztofa Pendereckiego pt. "Diabły z Loudun".

Dlaczego dzieło, które jest scenicznym traktatem o tolerancji i o prawie człowieka do własnego, indywidualnego kontaktowania się z Bogiem, od dnia swej prapremiery w 1969 r. wciąż wzbudza tak wiele emocji?

Na to pytanie nie brakuje odpowiedzi nazbyt prostych, aby można by przejść nad nimi do porządku. Dwoje głównych bohaterów to przecież postacie w najwyższym stopniu tragiczne, a przy tym tak bardzo złożone, że nie da się opowieści o ich losach sprowadzić do potępienia dramatycznej historii opowiedzianej w kategoriach trywialnej żądzy.

Libretto "Diabłów" napisał sam kompozytor, na kanwie dramatu pt. "Demos", który John Whiting ułożył na podstawie dokumentalnej powieści Aldousa Huxleya pt. "The Deuils of Loudun". Loudun to francuskie miasteczko, w którym w 1634 r. zdarzyła się owa historia. Urban Irandier, wikary w tamtejszym kościele pod wezwaniem św. Piotra, został oskarżony o kontakty z szatanem przez matkę Joannę, przeoryszę klasztoru sióstr Urszulanek. Ksiądz był wprawdzie człowiekiem uczciwym, lecz prowadził światowe życie, jak typowy libertyn. Nie znając matki Joanny (nigdy się nie spotkali) potrafił wzbudzić w niej namiętne uczucia. Niezaspokojone żądze tej kalekiej zakonnicy wywoływały u niej obsesje erotyczne, za które winą obarczyła duchownego: oto właśnie za jego sprawą ją oraz inne zakonnice opanowały demony. Sprowadzony do Loudun egzorcysta nie mógł pomóc opętanym kobietom, ale pod wpływem ich sugestii i on zaczaj obwiniać księdza o zmowę z szatanem. Gdy Grandier popadł w konflikt z wszechwładnym kardynałem Richelieu, raził do siebie duchownych. Wykorzystano więc oskarżenie o kontakty diabłem, aby go zniszczyć. Został spalony na stosie.

- Owszem, jest to temat kontrowersyjny - mówi K. Penderecki. - Ale kontrowersyjny dla Kościola, nie dla nas.

Temat kontrowersyjny, bo religia, wiara, mistycyzm zostały przez kompozytora, wiernego historycznej prawdzie, splecione obsesjami i fantazjami erotycznymi. Kontrowersyjny, bo K. Penderecki wierny jest tu tematyce swego teatru muzycznego, ukazując postawy człowieka wobec śmierci, toteż - jak pisał krytyk Ates Ortega "operę tę można zaliczyć do nurtu teatru moralnego niepokoju, w którym ukazywane zło ma służyć poszukiwaniu utraconych wartości". Kontrowersyjny pewnie i dlatego, że U. Grandier, aresztowany i torturowany, wykazuje niezwykły hart ducha i chociaż może powinien się ukożyć, nie chce poddać się prześladowcom i przyznać do kontaktów z szatanem. Gdy ma już do wyboru tylko prawdę i kłamstwo, które może zadowolić jego prześladowców, wybiera prawdę, która - wie o tym - zaprowadzi go na stos. Jest to temat kontrowersyjny również dlatego, że matka Joanna - tragicznie rozdarta pomiędzy wolą poddania się Bogu oraz buntem przeciwko niemu, staje się nie tylko narzędziem w ręku hierarchii kościelnej lecz także jej ofiarą. Po co więc o tym opowiadać?!

K. Penderecki znajduje w dodatku analogie pomiędzy męczeństwem śmiercią swego bohatera, a historią cierpienia i ukrzyżowania Chrystusa. Obaj przeżywają swoje dramaty samotności i opuszczenia, co akcentuje także w programie "Diabłów z Loudun" Regina Chłopicka - pisząc alej o skazaniu obu na podstawie fałszywego oskarżenia, poddaniu fizycznej przemocy, drodze na śmierć, wreszcie o moralnym zwycięstwie nad złem i przebaczeniu w godzinie śmierci. M. Weiss-Grzesiński dopowiada: Kościół był skąpany w niewinnej krwi. Zaś sam kompozytor puentuje: "Diabły" są bliskie jego oratoriom i "Pasji"...

Czy ukazywanie potwierdzonych przez historię prawd na scenie ma na celu epatowanie drastycznością? Jeśli w "Diabłach" modlitwa pojawia się obok bluźnierstwa, patos obok wulgarności, liryczny monolog obok groteski, to dlatego - mówi reżyser - że bezwstyd i ekspansja ciekawości zniosły już wszystkie granice i bariery. Owszem, są jeszcze środowiska, które dramatycznie bronią się przed obyczajowym skandalizowaniem, bojkotują sztukę i ocierającą się o pornografię i zbrodnicze wyuzdanie. Te heroiczne próby odzyskania utraconej niewinności mogą wprawdzie tylko ograniczyć krąg odbiorców pewnego typu sztuki, nie powstrzymają jednak artystów przed penetracją drastyczności naszego świata - tak jak żadne zakazy klonowania i innych eksperymentów nie powstrzymają naukowców od penetracji praw rządzących przyrodą.

Ale - chociaż "Diabły z Loudun" od swej prapremiery w Hamburgu otacza dość gęsta atmosfera skandalu i tzw. niezdrowej sensacji - w poznańskim spektaklu nie ma nadmiaru nagości ani ekscesów seksualnych. W jednym z wywiadów reżyser powiedział, że drastyczność tkwi po prostu w postaci księdza, bowiem jest on jednym z tych, którzy już w siedemnastym wieku przeciwstawiali się celibatowi. Grandier dawał temu wyraz zarówno w wypowiedziach publicznych, jak i w życiu osobistym. Sam udzielił sobie ślubu z piękną dziewczyną, sugerując na scenie, że do kobiet miał stosunek po prostu męski. O gorącej do dzisiaj drastyczności tego problemu może świadczyć demonstracyjne opuszczenie przez kilkoro widzów poznańskiego Teatru Wielkiego w czasie spektaklu. A przecież na scenie nie było gołych bab. Może wysoki jest ciągle próg wrażliwości na prawdziwe aż do bólu duszy ukazywanie walki dobra i zła?

M. Weiss-Grzesiński naraził się zapewne także tym, że w jego "Diabłach" nie ma złego ducha. Diabeł - jak sam mówi - jest tylko rodzajem urojenia, którym człowiek się posługuje, by wytłumaczyć swoje ciemne strony, słabostki, całe własne ludzkie zło. "Pewnie wielu ludzi w Polsce uważa, że zaprzeczać istnieniu diabła to powątpiewać w istnienie Pana Boga. I że to straszna herezja..." - wyznał publicznie. Ale to jeszcze nie koniec drastyczności. Udzielając sobie ślubu z kochaną kobietą Grandier twierdzi, że - mówi reżyser - "Bóg wlaśnie tak stworzył świat, żeby człowiek dążył do szczęścia i osiągał je. W ten sposób doświadczał bliskości Boga".

Reżyser odniósł w Poznaniu wspaniałe zwycięstwo. Z żelazną logiką ukazał ewolucję postawy księdza, od libertynizmu i nonszalancji wobec kościelnych nakazów po przyznanie, że męka, na którą został skazany, jest słuszna, bo to on sam dokonał takiego wyboru. Nic, co ludzkie, nie może być obce także jego Bogu. Przedstawienie jest spójne dramaturgicznie, jasne myślowo, czytelne i przejmujące jednocześnie. K. Penderecki przyznał, że to jedna z najlepszych inscenizacji tej jego opery, realizowanej na świecie już ponad czterdzieści razy. Z pewnością jest to także zasługą bardzo dobrego kierownictwa muzycznego spoczywającego w rękach Andrzeja Straszyńskiego, świetnej scenografii Pawła Dobrzyckiego (wszystko dzieje się w kościele, co jeszcze bardziej wzmaga "kontrowersyjność" spektaklu) i Jolanty Doty-Komorowskiej, która przygotowała chór. No i wybornych solistów, przede wszystkim Ewy Iżykowskiej (znakomicie zaprezentowała się jako matka Joanna) oraz Jerzego Mechlińskiego, który stworzył niezapomnianą kreację.

Na pytanie przytoczone na początku, czy Marek Weiss-Grzesiński nie boi się dzisiaj realizować to dzieło, on sam odpowiada: - Tak. Boję się, że ta historia okaże się przerażająco aktualna. Istotnie. Jeśli diabeł mówi prawdę, to i tak nie należy mu wierzyć - mówi jedna z osób dramatu. A inna: gdy prawią ci bez przerwy o konieczności odrodzenia moralnego, to bądź pewien, że ktoś w stolicy sięga po władzę absolutną.

A czy obsesyjne wyłuskiwanie szpiegów i rozmaitych tajnych współpracowników nie kojarzy się z niegdysiejszym polowaniem na diabły? Czy i my nie słyszymy, dzisiaj - tak jak widzowie poznańskiego spektaklu: chodźcie z nami? Spalimy na stosie tego odszczepieńca...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji