Artykuły

Z perspektywy stodoły

George Orwell: "Folwark zwierzęcy" - pełna widownia. Prawdopodobnie nie mogło być inaczej magia zakazanego owocu wciąż swoją siłę. Gościnne przedstawienie Teatru im. Stefana Jaracza z Łodzi - właściwie bez zarzutu. Sprawna reżyseria; dobre, zróżnicowane aktorstwo; pyszne w swoich symbolicznych akcentach kostiumy. Tylko skąd ten niedosyt; z początku trochę nieokreślony, potem - skonkretyzowany? Już wiem. Za późno. Te dwa, trzy lata za późno.

I refleksja - przecież dwa, trzy lata temu takie przedstawienie nie miałoby szansy wyjść poza "trzecią generalną". Ale prawda sceny jest okrutna: albo teatr, ma charakter ponadczasowości, zwanej klasyką i wtedy nie ma znaczenia czas i epoka realizacji, albo też musi idealnie trafić w swój czas, czyli zaistnieć wtedy, gdy jest dyskusją z otaczającą rzeczywistością. Być może "Folwark zwierzęcy" w lekturze już jest i pozostanie klasyką, na scenie - nie. Scenę wyprzedziło życie.

Pozostaje więc , tylko kryterium realizacji. Z pewnością jest to przedstawienie interesujące. Jego adaptator i reżyser jednocześnie - Piotr Cieślak zmienia jak gdyby optykę patrzenia. Wszystkie wydarzenia poznajemy - najdosłowniej - z perspektywy oborostajnio-stodoły, w której zwierzęca społeczność wiecuje i świętuje, przede wszystkim zaś żyje w coraz okrutniejszych warunkach swojego dnia codziennego.

Pomieszczenie szczelnie wypełnia cała przestrzeń sceny. To potęguje poczucie izolacji; cały świat zewnętrzny znajduję się nie tylko poza zasięgiem wzroku widowni ale wręcz poza możliwościami jakiegokolwiek poznania przez bohaterów. Jeśli zaś kilkakrotnie wkracza w naszą i sceniczną świadomość, to tylko w skarlałej, kukiełkowej postaci. Obcy świat widziany z daleka przez uchylone wrota. A przecież to za te wrota wymykają się - wpierw po cichu, potem coraz jawniej - przywódcy zwierzęcej gromady.

Cieślak kontrastuje te dwie rzeczywistości najprostszymi teatralny mi środkami, ale osiąga doskonały efekt. Podobnie w pracy z aktorami, którym przyszło grać niełatwe role w tej okrutnej alegorii. Wspierają ich w tym zadaniu doskonałe kostiumy Agnieszki Zawadowskiej i Anny Świerczyńskiej. Każde ze zwierząt ma na sobie jakiś niewielki, ale znaczący szczegół określający bohatera. Reszta charakterystyki postaci wypływa ze sposobu poruszania się, mówienia mimiki. Cały zespół natomiast, od samego gwarnego początku po milczący w swej grozie finał, gra właściwie to samo: upadek złudzeń, walkę o zachowanie tożsamości, bunt przeciw niesprawiedliwości i zdumienie obrotem spraw.

Jest w tym przedstawieniu kilka scen wstrząsająco prawdziwych: nauka pisania, pierwsze dożynki śmierć Boksera. Są doskonałe role: Ryszarda Kotysa (Knur Naooleon, Agaty Piotrowskiej (Krowa Mania). Joanny Jankowskiej (Kura Lenghorna, Róży Chrabelskie.i i Joanny Sochnackiej (Chór owiec). Ewy Worytkiewicz (Klacz robocza), Mariusza Saniternika (koń Bokser). Spektakl ma dobre tempo i sporo ciekawych rozwiązań formalnych.

Ale przecież budzi niedosyt o którym pisałam na wstępie, a wynikający z faktu, iż Orwellowskie aluzje nie mają już swojej siły. I troskę, czy raczej pytanie. Na ile konkretyzacja literackich wizji przysłużyć się może przesłaniu książki? Tak naprawdę, w dosłowności teatru gubi się - z porządku rzeczy, a nie winy kogokolwiek - filozoficzne przesłanie prozy Orwella; wszystko to, co pomiędzv linijkami tekstu. W tym kontekście czerwona gwiazda nad sceniczna rzeczywistością wydaje się niepotrzebnym wykrzyknikiem. Choć z drugiej strony zainteresowanie i reakcja publiczności też mają znaczenie. W teatrze był tłok!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji