Artykuły

Warszawa. Teatr Montownia i "Trzech muszkieterów"

"Trzech Muszkieterów" w 70 minut i w bardziej odlotowej wersji. Aktorzy Teatru Montownia wzięli na warsztat słynną powieść Aleksandra Dumas. I wystawili ją po swojemu.

Pierwsze pokazy spektaklu odbyły się w w Teatrze Łaźnia Nowa. W sobotę warszawska premiera w Teatrze Powszechnym. Przedstawienie reżyseruje Giovanni Castellano, a występują aktorzy Teatru Montownia: Adam Krawczuk, Marcin Perchuć, Rafał Rutkowski i Maciej Wierzbicki oraz gościnnie Monika Fronczek.

Rozmowa z Rafałem Rutkowskim, aktorem Teatru Montownia

Anna Szawiel: Kiedy reżyser Giovanni Castellano przyszedł do Bartka Szydłowskiego z Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie z propozycją zrobienia "Trzech Muszkieterów", nie wzbudził entuzjazmu.

Rafał Rutkowski: Bartek mu powiedział: Stary, "Trzech Muszkieterów"? To nudne, są lepsze sztuki. Ale Giova mówi: OK, ale ja to chcę robić z Montownią. - A, no to robimy -powiedział Bartek. Sam tekst to ogromne ryzyko, literatura jak na teatr marna, równie dobrze ktoś mógłby zaproponować mu wystawienie "Batmana". A jednak Bartek podjął to ryzyko i muszę przyznać, że nasza współpraca przebiegała modelowo. Pełne zaufanie, zero zbędnych pytań.

Montownia w Krakowie? To brzmi dziwnie.

- Dla nas to było podniecające. Decydując się na ten projekt, założyliśmy sobie, że będziemy trochę jak barbarzyńcy w ogrodzie: ładujemy się ze swoją estetyką na bezczela. Stwierdziliśmy, że tylko tak zyskamy sympatię. Przed sztuką mamy kilka słów do widowni, zaczynamy od tego, że oto jesteśmy aktorami z Warszawy - co w Krakowie działa jak płachta na byka.

Dostaliście chyba same pozytywne recenzje, a na wasze spektakle dostawiano materace, bo publiczność nie mieściła się na krzesłach.

- Ludzie mają wyobrażenie. Że Teatr Montownia bierze kilo gwoździ i robi Teatr. I mają też wyobrażenie o "Trzech Muszkieterach". Chcieliśmy, żeby dostali wszystko: są Atos, Portos i Aramis, pojedynki, wojny, bitwy, miłość, ból, trup, który się ściele gęsto. W naszym wykonaniu.

Wyszedł "kabaret o Trzech Muszkieterach", "współczesna dell'arte", "teatr w teatrze" - to z recenzji.

- Wykorzystujemy wszystko to, z czego słynie marka Montownia, to aktorstwo z lekkim odchyłem szaleństwa. Każdy z nas po kilka postaci, wszystkie supercharakterystyczne. Te żeńskie (królowa, Milady, Konstancja) gra Monika Fronczek. Potrzebowaliśmy kobiety - komandos, która będzie dysponować dużą dyscypliną, poczuciem humoru, ale też będzie odporna na nasze żarty, na bycie z czterema samcami w Nowej Hucie. Monika świetnie sobie poradziła.

Trzymaliście się adaptacji?

- Oczywiście. Nie może być tak, że d'Artagnan poleciał w kosmos. Jest XVIII-wieczna Francja, Paryż, Londyn. Jest kardynał Richelieu, jest król, pies, kot. Pozwoliliśmy sobie na młodzieńcze tęsknoty do zabawy w rycerzy, w muszkieterów. Będą też sceny seksu.

Szpada i płaszcz?

- Bóg honor, ojczyzna. W kinie geniuszem tego jest Tarantino, który opowiada takie wyświechtane historie w taki sposób, że ludziom kopary opadają. Ktoś tak napisał, że nasi Muszkieterowie to taki Tarantino w teatrze.

W przedmowie tłumaczycie się, że ze względów finansowych scenografia w spektaklu jest skromna.

- Nawiązujemy też do naszych korzeni, skrzyni do multiplikowania światów, którą mieliśmy w "Szelmostwa Skapena" z 1996 r. Zbudowaliśmy przy pomocy scenografki Dominiki Skazy takie szafodrzwi, które mogą być wszystkim. Wykorzystujemy też elementy teatru cieni.

Często sięgacie po teatr formy, teatr lalek, to rzadkie wśród aktorów tzw. dramatycznych.

- Jak to? Już na pierwszym roku w akademii grałem kondora oraz panterę! Jako widz kocham, kiedy aktorzy budują jakiś świat, wykorzystując swoje ciała i wyobraźnię. Nie lubię projekcji, laserów: gramy łąkę, więc rzucamy łąkę z rzutnika. Lubię, jak coś jest wymyślone. Fascynuje mnie to, kiedy jadę do Avignon, stoi facet na placu, wokół niego trzysta osób, a on wyczynia takie cuda, że mnie wbija. Czarodziej.

O twoim kardynale Richelieu napisano: "Rutkowski gra nawet powietrzem wokół siebie". Wasi Muszkieterowie to popis aktorstwa?

- My jako Montownia z braku pieniędzy musieliśmy iść w tę stronę. Nigdy nie mieliśmy pieniędzy, żeby rozdmuchać scenografię. Nie mieliśmy reżysera czy dramatopisarza na stałe, który by to pociągnął. Wszyscy chcieliśmy grać główne role, nie jedną, lecz dziesięć postaci. Wszystko musieliśmy powymyślać. Robimy taki teatr, który chcielibyśmy oglądać. Aktorski. Nie brakuje wam własnej sceny?

- Nie. Mieliśmy taką przez dwa lata i wyleczyliśmy się z tego. Każdy z nas ma własne projekty, gramy w różnych miejscach, w Teatrze Polonia czy Och Teatrze, i widzimy, jaka to jest ciężka harówa, żeby utrzymać to miejsce. To działa tylko dlatego, że to Krystyna Janda z jej energią elektrowni atomowej.

Gracie razem 18 lat. Nie macie kryzysów?

- Mamy, co trzy lata. Kiedyś szło na noże, teraz jesteśmy już starcami, pewne rzeczy się przewartościowały. Ci "Trzej Muszkieterowie" pokazują, że w Montowni realizujemy te pomysły, których nie zrealizowaliśmy nigdzie indziej. To taki ekskluzywny klub dla nas, gdzie możemy realizować się artystycznie bez trzymanki. Po tych 18 latach ktoś powie: Montownia się skończyła, możemy to wyśmiać, możemy robić, co nam się podoba, mamy swobodę, której inni aktorzy raczej nie mają w tym kraju. Jesteśmy teatrem offowym i robimy dokładnie to, co chcemy.

Warszawska premiera "Trzech Muszkieterów" odbędzie się w Teatrze Powszechnym.

- Tu debiutowaliśmy. Smaczku dodaje to, że znów współpracujemy z Krzysztofem Rudzińskim, który był też naszym pierwszym dyrektorem i wiele mu zawdzięczamy. Jest to dla nas także trochę podróż sentymentalna. Warszawska publiczność może liczyć na przedmowę na ten temat.

Czy Montownia tym razem będzie wzruszać?

- To nie jest wyzwanie. Moja córka ogląda zdjęcie kota na instagramie i robi "ojejej". A jak puszczam jej , to muszę puścić 160, żeby ją coś rozśmieszyło.

Mnie rozśmieszyła informacja w opisie spektaklu, który powstał "w celach rozrywkowych i dydaktycznych".

- W przychodziło na to sporo gimnazjów. Nauczyciele stwierdzają; a co się mają męczyć. Mają to, co w książce, tylko w 70 minut i w bardziej odlotowej wersji. Chyba jest dobrze, bo w trakcie spektaklu nie świecą nam smartfonami.

"Trzech Muszkieterów" w 70 minut. Jak na "starców" macie dobry czas.

- Ludzie, którzy jeżdżą na Broadway, nawet jeśli oglądają największa bzdurę, wracają zachwyceni, mówią "Stary, co tam się działo!". Jako widz też lubię widzieć, że aktor wydziela z siebie energię, że się męczy, zasuwa. I troszeczkę tak chcieliśmy zrobić tych "Trzech Muszkieterów", żeby widz wyszedł i powiedział: "Stary, co tam się działo!".

"Trzej Muszkieterowie", Teatr Montownia w Teatrze Powszechnym, sobota 30 listopada, godz. 17 i 19.30. Bilety 30-80 zł.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji