Artykuły

Kankan wesołych wdówek

"Klan wdów" wesołych reż. Ewy Marcinkówny wesołych Teatrze im. Węgierki wesołych Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska wesołych Gazecie Wyborczej - Białystok.

W Węgierce po latach znów mamy spektakl z gwiazdą. Udany, miły dla oka i ucha.

"Klan wdów" to wdzięczna słodka-gorzka komedia, teatralne lekkostrawne danie. Sprawnie napisany scenariusz nie jest podlany patetycznym sosem, ale wymarzony dla aktorek umiejących śmiać się z własnych niedoskonałości. Przedstawienie zrealizowała reżyserka doświadczona - Ewa Marcinkówna, która w kwestii trzech głównych ról - wdów - nie popełniła obsadowego błędu.

I dlatego tym, którzy idąc do teatru przez dwie godziny chcą - nie angażując specjalnie umysłu - zwyczajnie się rozerwać, pośmiać z przywar cudzych i własnych, i popatrzeć na znaną z telewizji Emilię Krakowską - "Klan wdów" zapewni to z naddatkiem.

Oni tacy są

Rzecz jest o Róży (Krakowska), która dołącza do klanu, gdy jej mężowi przyszło odejść ze świata w niechlubnych okolicznościach (biedny Jakub siedział sobie w wygódce, czytając gazetę, gdy na głowę spadł mu rezerwuar). Świeżo upieczona wdowa już się pogodziła ze stratą, ale oto dowiaduje się, że jej śp. mąż prowadził podwójne życie. Zjawia się kochanka z dwiema córkami, spłodzonymi przez męża Róży i rości sobie pretensje do spadku. Różę pocieszają dwie przyjaciółki - też wdowy. Co z tego wyniknie? Trochę komplikacji, szlochów, komicznych gagów. I kilka fajnych scen, jak choćby ta, w której wstawione panie (jedna w haleczce, druga w koronkach, trzecia w fikuśnym skafandrze w miśki) tańczą kankana wesołych wdówek.

Spektakl toczy się dość leniwie. Bo też i pogawędki o serialach, ciuchach, jedzeniu, rozważaniu cech i wad zmarłych mężów - na czym spędzają życie wdowy - wprowadzają pewną ospałość. Ale to bynajmniej nie zarzut - w takich momentach właśnie nasze panie mogą objawić swoje temperamenty w całej krasie. A że te są całkowicie różne, to publika ma mnóstwo okazji do uciechy.

Sens życia nad ciasteczkiem

Róża jest ufna, ciepła, dystyngowana, ułożona, choć z diabłem za skórą (epizod z pornosami). Broni wizerunku męża przed samą sobą, ale niech tylko wpadnie w złość! W jednej chwili grozi nieżyjącemu Kubaskowi, że popłynie w rejs w dół Nilu i prześpi się z całą załogą; w drugiej - że chyba jednak będzie pielęgnować żałobę i pójdzie śladami Matki Teresy (Krakowska gra lekko, jakby się dobrze bawiła, z ujmującym staroświeckim wdziękiem i elegancją).

Żaneta (niezła Danuta Bach) - dawna hipiska, ale już bez pierwotnej radości życia. Nieco zgryźliwa ("gdzie się nie obejrzysz wszędzie dziwki"), ciągle się odchudza i coś podjada, ponoć dla kurażu. Rozsądna i ironiczna do bólu (aktorce nawet do twarzy z takim emploi, dotąd obsadzano ją w zupełnie innych rolach; świetny monolog nad ciasteczkiem o szpetnych, chudych kobietach).

I wreszcie Marcelina - świetna Aleksandra Maj, świeżo zaangażowana aktorka z Legnicy, debiutująca "Klanem wdów" na białostockiej scenie. Szalona, pełna temperamentu, nieco nadpobudliwa. Zadowolona z wdowiego stanu, bo wreszcie czuje, że żyje. Wszędzie jej pełno, ciągle w lustrze, ciągle w nowych ciuchach.

I chyba właśnie Maj "ukradła" wszystkim aktorom spektakl. Aż trudno od niej oderwać wzrok, z każdą minutą jest coraz lepsza. Jak ona kryguje się przed lustrem; jak kręci biodrami - czasem wręcz parodiując wszystkie kobiety; jak tańczy wstawiona... Mistrzostwo świata.

Zapomniałabym. W spektaklu gra jeszcze czwórka aktorów. Ale tak, że właściwie ich nie pamiętam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji