Artykuły

Śrubka z wdziękiem

Bo najważniejsza jest śrubka. Taki niewiel­ki, żelazny element, który sprawi, że ca­łość się nie rozsypie, a nawet jak się rozsypie, to i tak będzie się trzymała. W spektaklu "Sto lat kabare­tu..." na szczęście niewiele się sypie, ale jest taka śrubka, której brak dałoby się zauwa­żyć. A jest nią Krzysztof Globisz.

Pojawia się już w pierwszej części przedstawienia. Pan trochę z innej epoki, nieco nieśmiały, opowiada dzieje krakowskiego "Zielonego Ba­lonika", artystów wyśpiewu­jących piosenki do słów Ta­deusza Boya-Żeleńskiego, ra­czących się alkoholem i do­prowadzających do szaleń­stwa szanownego pana Mi­chalika. Tak jak spektaklowi, przygotowanemu przez Sta­nisława Tyma, momentami brakuje lekkości i młodopol­skiej aury, tak Globisz wnosi ją całą swoją skromną, skulo­ną osobą. Nie jest w tym do końca osamotniony. Ma prze­cież jeszcze fantastyczną Małgorzatę Hajewską-Krzysztofik i Jana Frycza, którzy w kawiarnianej scence przechodzą samych siebie - ona gadając jak najęta, on milcząc acz całym sobą re­agując na jej specyficzne wy­znania miłosne.

Trochę inne wyznania usłyszą ci, którzy podporząd­kują się dyrektywom Doroty Pomykały i przejdą do "Jamy Michalika", tej z czasów Ta­deusza Kwiatkowskiego, Bru­nona Miecugowa i Jacka Stwory. Tu już śrubki trzyma­jące w ryzach widzów zostaną maksymalnie odkręcone, a powrót do czasów PRL-u, z krzyczącą na wszystkich kelnerką i szefem lokalu sprzedającym pokątnie raj­stopy, sprawi, że co niektórzy będą musieli ratować się kie­liszkiem "czystej"..., oczywi­ście tylko dlatego, by zlikwi­dować wywołany atakami śmiechu ból brzucha. Tym bardziej, że reżyser Mikołaj Grabowski wykorzystał tu hi­storię "Trędowatej", będą­cą... historią córki partyjnego dygnitarza. Jest nim mający kłopoty ze skończeniem pod­stawówki Tadeusz Huk, któ­remu towarzyszy rozkoszna żonka Dorota Segda. W ich wykonaniu piosenka " Za­wsze niech będzie słońce" rywalizuje tylko z tym, co śpiewa Leszek Piskorz.

Wywołaną śmiechem utra­tę energii można sobie zre­kompensować podawaną w przerwie kiełbasą i słyn­nym przemówieniem Gomuł­ki, którego słowa o "Dziadach" Dejmka słyszymy schodząc do "Piwnicy pod Baranami", do której zaprasza w egzysten­cjalnym stylu Jerzy Święch. I tu wszystkie śrubki pękają, bo na scenie pojawia się zno­wu Krzysztof Globisz. W przy­ciasnym garniturze, kładąc monolog z wdziękiem gąsiora, staje się głównym bohaterem

programu, doprowadzając wi­dzów do histerycznych nie­mal wybuchów radości. Na szczęście ani przez minutę nie gra Piotra Skrzyneckiego, tak jak ani Anna Radwan-Gancarczyk czy Małgorzata Hajewska-Krzysztofik ani przez chwilę nie udają Demarczyk, pięknie za to śpiewając jej piosenki. Po obejrzeniu spek­taklu Krzysztofa Materny, ktoś kto nigdy nie widział "Piwni­cy" na żywo nie będzie miał nawet wyobrażenia o tym, czym ona była, ale za to spę­dzi niezwykle sympatyczną godzinę, podczas której nie ma mowy o nudzie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji