Artykuły

Pałyga i Łysak o Bydgoszczy

"Historie bydgoskie" w reż. Pawła Łysaka w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Ewelina Szczepanik w serwisie Teatr dla Was.

Teatry to instytucje kultury osadzone silnie w kontekście miejsca i jako takie podejmują dialog ze społecznościami lokalnymi. Być może brzmi to jak truizm, jednak nie wszędzie i nie zawsze stanowi oczywistość. W każdym razie teatr tożsamościowy i historyczny, a także teatr verbatim (pojęcia te nie są z sobą tożsame) nie są zjawiskami powszechnymi na polskich scenach. Godne wzmianki są oczywiście "Miłość w Koegnishutte" i "Piąta strona świata" jako próby określenia tożsamości górnośląskiej, "Korzeniec" jako analiza cech Zagłębiaka, czy poznańskie "Jeżyce story", będące swoistym hołdem oddanym dzielnicy, w której ulokowany jest Teatr Nowy. Pewien rodzaj programu zorientowanego na historię miasta prowadzi też Teatr Polski w Bydgoszczy - po dwóch spektaklach o "krwawej niedzieli" ("Truskawkowa niedziela" Grażyny Kani i "Sunday bloody sunday" Łukasza Gajdzisa) i o jednym z największych zakładów w regionie ("Zachem. Interwencja" duetu Jakubczyk/Wdowik) przyszła kolej na całościowe potraktowanie tematu.

"Historie bydgoskie" to dzieło Artura Pałygi - bielszczanina - i Pawła Łysaka, warszawiaka. Obaj niewątpliwie znają Bydgoszcz, jednak ich perspektywa jest zupełnie inna niż kogoś, kto tutaj się urodził i spędził całe życie. Być może dzięki temu udało się im zachować dystans i wskazać sprawy, które rodowitym bydgoszczanom umknęły lub nie wydały się ważne.

Taką "sprawą" jest na przykład Łuczniczka, symbol miasta, znany też szeroko poza jego granicami. W przejmującym i równocześnie zabawnym monologu, Mieczysław Franaszek przypomina widzom, że ten pomnik, który zobaczą za godzinę, wychodząc z teatru, wyrzeźbił Niemiec, a ufundował Żyd. W ten sposób, nieco paradoksalnie, symbolem miasta jest pamiątka po Żydzie - w krajobrazie miasta zresztą jedyna. Bydgoszcz nie może poszczycić się historią tak silnie związaną z Żydami jak Łódź, Warszawa, Kraków czy choćby Poznań; wydawać by się mogło, że tej narodowości w ogóle tu nie było. A oni trwają - w dziesiątkach albumów z fotografiami miasta, w materiałach promocyjnych, na setkach pocztówek drukowanych przez lata. Ten paradoks zauważyć może dopiero ktoś patrzący z innej perspektywy, ktoś nie stąd; taką obserwację poczynił właśnie Artur Pałyga. Równocześnie jest to test dla publiczności - gdy aktor proponuje, że odkupi pomnik, a w zamian na swój koszt postawi nowy, na przykład wyobrażający Jana Pawła II, odbiorcy reagują przecząco. Tożsamość miejsca jest więc silniejsza od ewentualnych uprzedzeń narodowościowych i stereotypów.

Takich przenikliwych obserwacji jest w bydgoskim spektaklu więcej - domy przy Nakielskiej porównać można do faweli, okolice Kanału Bydgoskiego użyźnione są ciałami tych, którzy zmarli przy jego budowie, a prawdziwa woda to ta z Ostromecka, nie produkowana przez zagraniczny koncern. Tekst Pałygi to kilka monologów, które tchną jednocześnie poetyckością i trzeźwością spojrzenia, subtelnym dowcipem i elementami fantastycznymi, trochę onirycznymi; wszystkie opowiadają o mieście. Metafora służy tutaj do budowania - czy raczej rekonstruowania - historii, które składają się na tożsamość. W monologu byłego pracownika wodociągów (naprawdę bardzo dobry Roland Nowak) siedem wirów niewidzialnego kanału to siedem kręgów zmarłych, którzy - jak duchy i jak upiory - czuwają nad miastem. W metaforze tej zmieścili się i pomordowani w "krwawej niedzieli", i budowniczowie kanału, i Marian Rejewski. I zwykli bydgoszczanie (monologujący podkreślają kilkukrotnie, że są najzupełniej przeciętnymi mieszkańcami miasta), i ci wybitni, znani z podręczników i pomników. Ta kondensacja nie szkodzi tekstowi dramatycznemu, przeciwnie - wyzwala poczucie jedności i przypomina o wspólnych korzeniach, wspólnej przeszłości.

Metaforyzacji treści sprzyja oszczędność środków teatralnych. Scenografię stanowią regały pełne pordzewiałych skrzynek archiwistycznych. W ich wnętrzach kryją się rekwizyty, które ubarwiają opowieść i równocześnie wzbogacają metafory. I tak, potłuczona porcelana obrazuje zmierzch świata restauracji i zabaw nad Kanałem, krew to dość oczywiste odniesienie do wydarzeń "krwawej niedzieli", stare fotografie to dokument lat minionych. Pośród tych rekwizytów poruszają się aktorzy jako właśnie ci najzwyklejsi bydgoszczanie, opowiadający o swoich spotkaniach z duchem tego miasta. Centralnymi postaciami są Żydzi i Niemcy (dokładniej - jeden Niemiec, SS-man Albrecht Alvenleben z Ostromecka), choć nieprawdziwym byłby zarzut, że to nie spektakl o Polakach. Przecież to Polacy poruszają się pośród tych duchów historii, w tej samej przestrzeni, w której dawniej spotykały się różne wyznania i kultury.

Taki spektakl Bydgoszczy był potrzebny. Być może w tym, co teraz napiszę, zdradzę brak dystansu - jestem rodowitą bydgoszczanką, choć od kilku lat mieszkam gdzie indziej. W obiegowej opinii, nawet wśród bydgoszczan, miasto to nie ma tożsamości, nie ma wspaniałej historii, nie ma nawet zabytków unikatowych w skali kraju. Ciągłe przekonanie o "byciu gorszym" nie sprzyja wszak budowaniu tożsamości lokalnej, dlatego też bydgoszczanie chętnie odnoszą się do innych - najczęściej do Torunia, choć może to być dowolne miasto w Polsce - i jeszcze chętniej krytykują wszystko tutaj. Z "Historii bydgoskich" wynika, że mamy też ciekawą historię, którą warto się chwalić, warto ją zgłębiać, warto przyjrzeć się swojemu miastu uważniej - co nie oznacza przecież, że bezkrytycznie. Nie chodzi o udowodnienie swojej wartości komukolwiek z zewnątrz, ale samemu sobie. Znamienne, że zadania tego podejmują się twórcy, którzy z miastem tym związali się dopiero w wieku dojrzałym. Może więc pora, drodzy bydgoszczanie, popracować wspólnie nad naszą tożsamością?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji