Artykuły

Siedem kobiet

Tancerz i reżyser z Teatru Tańca "Alter", Witold Jurewicz, wystąpił w "Sinobrodym - nadziei kobiet" jako Bożenka. Założył sukienkę i ogolił sobie nogi. Wbrew pozorom fakt depilacji ma duże znaczenie. W ogóle nogi - ładne, gładkie, kobiece nogi w eleganckich bucikach to ważny aspekt przedstawienia. Od nogi - wyprężonej nad przecinającą scenę w poprzek kanapą - zaczyna się.

Sinobrody (Jerzy Pożarowski) pracu­je juko sprzedawca butów. Dlaczego tak jest? Niewątpliwie zgrabne nogi to ważny atrybut i symbol kobiecości. Poza tym - takie tłumaczenie pada ze sceny - Henryk jako sprzedawca butów wielokrotnie wykonywał gest, któ­ry klientkom nieodparcie kojarzył się z baśnią, o Kopciuszku. Poleczenie księcia, bucika i Kopciuszka miało po­ważne i nader przyjemne konsekwen­cje: wszyscy razem żyli odtąd długo i szczęśliwie.

Jednak Henryk Sinobrody, nadzieja kobiet, bynajmniej nie wygląda na księcia. Szczerze mówiąc, wygląd ma bardzo przeciętny, do tego stopnia, że trudno zapamiętać jego twarz, jeśli się ją widzi po raz pierwszy. Nie jest szcze­gólnie inteligentny, bogaty, nie piastu­je żadnego ważnego stanowiska, nie ma żadnych szczególnych zalet charakte­ru. Na plus przemawia chyba tylko jed­no - istnieje. Tylko dlatego lgną do niego od razu kolejne kobiety: mło­dziutka Julia (Lena Kowalska i Barba­ra Durczak), jego przyjaciółka, Anna (Izabela Soroka, Sandra Hirsz), bez­domna Judyta (Małgorzata Kałędkiewicz, Magdalena Witwicka), prostytut­ka Tanja (Izabela Noszczyk, Bożenka Jurewicz), Ewa, morderczyni (Katarzy­na Strojna, Monika Bieniek), Krystyna (Agnieszka Kubies) i niewidoma (Iza­bella Piątkowska, Izabella Chlewińska).

Każda z tych kobiet jest inna, różni je nawet wiek. Tworzą jednak nie charaktery, a typy, syntezy pewnych cech charakteru. Te różne od siebie kobie­ty zawsze jednak postępują w zasadzie tak samo. "Szkielet" ich zachowania jest identyczny, zmieniają się tylko okoliczności. Kobieta widzi Henryka, trochę z nim rozmawia, prawie natych­miast zakochuje się w nim, po czym ginie z jego rąk albo z jego powodu Mimo ostrzeżeń Henryka "słabsza" pleć wciąż atakuje, okrąża go, napada... Ubrana na czarno zabójczym ma pisto­let i coś w rodzaju miarki (?) którą może nagle wysunąć w stronę mężczy­zny. To przecież ewidentny symbol falliczny, poza tym kojarzy się z nagłym atakiem. Teraz to kobiety przejęły ini­cjatywę i chcą gwałtem zdobyć Hen­ryka, który nie ma dość siły, by się obronić, a i większość zbrodni popeł­nia przypadkiem, mimochodem, bro­niąc się.

Prawie każda z aktorek ma swojego "sobowtóra" - tancerkę, która pięk­nie tłumaczy na język gestów i ruchów (dobrze opracowany przez Witolda Ju­rewicza) słowa postaci. Tańczące dziewczyny (których nota bene nie ma u Loher) zawsze umierają razem ze "swoimi" aktorkami. Pojawiają się wtedy, kiedy dziewczyny zaczynają rozważania o swoim życiu I kiedy za­czynają kochać Sinobrodego (co się ze sobą wyraźnie łączy). Kim - lub czym - one są? Każda z nich może re­prezentować duszę, miłość, świado­mość bohaterki; w spektaklu nie zo­stało to dookreślone.

Pomiędzy poszczególnymi epizoda­mi pojawiają się sekwencje, w których biorą udział wszystkie aktorki i tancerki. To sceny radosne, żywiołowe, peł­ne ruchu, zabaw, nieomal dziecięcych. Kobiety bowiem nagle dziecinnieją. krzyczą, zaśmiewają się, biegają, gra­ją w berka i ciuciubabkę Są beztroski­mi, naiwnymi dziewczynkami, i tak samo naiwne będą wówczas, kiedy - już obarczone "dorosłymi" problema­mi - natychmiast, wbrew wszelkim przeciwnościom i jego sprzeciwom, będą chciały mieć Henryka. Wydaje im się, że tak, to właśnie jest to, co na­zywa się miłością (kiedy Sinobrody wy­powiedział te słowa, na widowni roz­legł się dźwięk telefonu komórkowego...). Ale przecież nie miały nawet czasu, żeby to sprawdzić.

Pisałam już o tym, że kobiety ota­czające Henryka tworzą typy, a nie cha­raktery. Są wyraziste, ale to dziewczy­ny znikąd, bez przeszłości, zbyt wyra­ziste, by mogły być indywidualnościa­mi o cechach płynnych i zmiennych. W pewnej chwili Henryk opowiada niewidomej o swojej sinej brodzie, ale Pożarowski nie ma brody. Więc jak to jest: Co to za Henryk, który jednocze­śnie ma brodę i jej nie ma? A może to prostu dopasowanie jakiejś współcze­snej sytuacji - niekoniecznie historii kryminalnej, może tylko związanej z notorycznym odrzucaniem uczuć in­nych osób - do sytuacji znanej z baśni. Tamten Sinobrody miał brodę, więc jego reinkarnacja (choćby tylko sym­boliczna) też powinna ją mieć (choćby tylko symbolicznie)... Takie dopaso­wanie do schematu pomaga jakoś oswo­ić i zrozumieć rzeczywistość; podob­ny mechanizm występuje w mitach i baśniach. Może więc po prostu "Si­nobrody" to opowieść o jakimś "każ­dym" i "każdych". O nas?

Spektakl prowokuje do rozmyślań, ale czegoś w nim zabrakło. Nie zdołał poru­szyć. Może to kwestia tekstu Dei Lo­her, który jest zdecydowanie mniej cie­kawy niż "Niewina" i "Przypadek Kla­ry". Rekompensują to w pewnym stop­niu świetna, różnorodna muzyka (NR i Damian Neogenn Linder) i prosta, pa­stelowa, ale interesująca scenografia au­torstwa szalonej wyobraźni scenograficznej (jak powiedział podczas inauguracji fe­stiwalu Robert Czechowski) Wojciecha Stefaniaka, którą współtworzy również zmieniające się światło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji