Artykuły

Sinobrody, pogromca kobiet

Sinobrody morduje swoje kochanki, ale nie dlatego, że lubi, czy chce: same pchają mu się w ramiona i prowokują do uwolnienia się od problemu lub wręcz do mordu. On się przed tym broni, ale przeznaczenie lub mechanizmy sytuacyjne są silniejsze. W najnowszym spektaklu kaliskiego teatru, otwierającym 44. Kaliskie Spotkania Teatralne, wiele jest ruchu i tańca, najwięcej jed­nak, niczym w starożytnym teatrze greckim, ślepego, bezlitosnego i okrutnego losu.

Dwanaście albo trzynaście młodych kobiet (jedna z nich to przebrany męż­czyzna) rozchichotanych na jednej kanapie, to coś, co przyciągnąć może do teatru niejednego mężczyznę. A tym bardziej, że konkurentem dla nie­go będzie tylko jeden mężczyzna: ty­tułowy Sinobrody, który w dodatku morduje albo prowokuje śmierć. Przy nim każdy z nas czuje się lepszym. Ale one mimo to wolą jego. On ma samo­świadomość: pomijając pierwszy raz, gdy los rzeczywiście trochę go zasko­czył, wie, co się wokół niego dzieje i co za chwilę może się stać. Próbuje przestrzec przed tym swoje partnerki. One oczywiście go nie słuchają i wpa­dają we własne śmiertelne pułapki. Kobieta jest w tej sztuce jedynie na­rzędziem fatum, którego nie można uniknąć. Aż dziw, że autorką jest tak­że kobieta, urodzona w 1964 roku W Bawarii Dea Loher. Gdyby coś takie­go napisał mężczyzna, feministki okrzyknęłyby go męską szowinistycz­ną świnią. W tym przypadku akurat nie mogą użyć takiego "argumentu".

W tym dwugodzinnym spektaklu czuje się wysiłek i ogrom pracy. To za­równo komplement, jak i zarzut. Do­brze, że ktoś nad tym pomyślał i że się spocił przy realizacji własnego pomy­słu. Z drugiej jednak strony, jeżeli czu­je się wysiłek, to coś jest nie tak. Co gor­sza, w drugiej godzinie u widza poja­wia się efekt znużenia. Fabułki epizodów, z mniejszymi czy większymi mo­dyfikacjami, zaczynają się powtarzać i z góry można przewidzieć zakończe­nie. Nie mogę tego osądzać, bo nie czy­tałem sztuki, ale ktoś tu zawinił: albo autorka, albo reżyser. I nic mnie nie obchodzi, czy Dea Loher albo Norbert Rakowski dostaną za to Nagrodę Nobla, czy nie: mówię o swoim subiektyw­nym odczuciu, potwierdzonym przez wrażenia innych widzów już w kulu­arach, po zakończeniu spektaklu.

Tym, który włożył w "Sinobrodego" najwięcej wysiłku, jest niewątpliwie Witold Jurewicz, szef kaliskiego Teatru Tańca "Alter". Nie tylko wystawił do tego widowiska dziewczyny z własne­go zespołu, ale też dobrze poprowa­dził pod względem choreograficznym aktorki Teatru im. Wojciecha Bogusław­skiego. Na scenie jedne od drugich wła­ściwie trudno odróżnić: tancerki są aktorkami, a aktorki tancerkami. To dobrze: wszechstronność i elastycz­ność zawsze popłaca. Ten spektakl to właściwie przede wszystkim ruch, a także sprawna, przekonująca sceno­grafia Wojciecha Stefaniaka (Wojtku, jeżeli nie musisz robić innych rzeczy, zajmij się przede wszystkim scenogra­fią, bo w tym jesteś najlepszy). To tak­że sugestywna, choć dyskretna muzyka. Dlaczego kuleją słowa, przesłanie, znaczenie? Nie mam pojęcia...

Jako na konia wyścigowego numer jeden w tym przedsięwzięciu raczej nie stawiałbym na Katarzynę Strojną, a jed­nak zagrała chyba najlepszą rolę w "Si­nobrodym". Albo ona była tak świet­na, albo ta rola została tak dobrze na­pisana i trafnie obsadzona. Może jed­no i drugie? Ale dobrze sprawdzają się również Małgorzata Kałędkiewicz. Iza­bela Noszczyk, Izabella Piątkowska, Izabela Soroka czy Agnieszka Kubies. Mało tego: niczego nie ujmując naszym aktorkom, od niejednej z nich bardziej wryły mi się w: pamięć niektóre tancer­ki z "Altera". Okazuje się, że dyrektor kaliskiego teatru, Robert Czechowski bywa nie tylko dyrektorem i reżyse­rem. Bywa również mediatorem, śmia­łym pomysłodawcą, tym, który potrafi łączyć, a nie dzielić. Poprzednio połą­czył teatr z filharmonią, a sam wystą­pił w duecie z dyrektorem orkiestry, Tadeuszem Wicherkiem. I wszyscy byli zadowoleni. Teraz ożenił teatr z zespo­łem tańca artystycznego, któremu sze­fuje Witold Jurewicz. I co do samej kon­cepcji też miał rację. Dlaczego więc nie mogę uwolnić się od efektu znużenia?...

Nie było, niestety, najlepszym po­mysłem, umieszczać akurat ten spek­takl jako otwierający 44. KST. Paradok­salnie jednak: choć w chwili pisania tych słów do ogłoszenia werdyktu jury jest jeszcze daleko, uważam, że gdyby "Sinobrody" został zgłoszony do konkursu, miałby w nim większe szanse niż druga inscenizacja "Bogu­sławskiego", "Jak wam się podoba" Szekspira w reżyserii Roberta Cze­chowskiego, które w konkursie bierze udział. Przekonamy się, czy choć w części mam rację. Przed nami jeszcze kilka dni konkursowych zmagań i teatralna czołówka z całej Polski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji