Artykuły

Ty jesteś głupią cipą albo rzecz o języku debaty

Dyskusja o nowym sposobie zarządzania i zmianach w linii programowej Teatru Starego wprowadzanych przez Jana Klatę i Sebastiana Majewskiego trwa odkąd duet zaprosił na deski Krzysztofa Garbaczewskiego, reżyserującego "Poczet Królów Polski" - pierwszy spektakl zrealizowany za kadencji nowej Dyrekcji - pisze Aleksandra Sowa w portalu Teatr dla Was

Kolejne spektakle debatę radykalizowały, a smaczku dodaje jeszcze fakt, że odbywała się ona już nie tylko w środowisku teatrologicznym, jak to zwykle się dzieje, ale wyszła dalej - właściwie do każdego mieszkańca Krakowa. Takie efekty poczty pantoflowej, zmieszanych ze sobą plotek i faktów oraz medialnych przekazów i dyskusji, które sprawiły, że nawet ci, którzy widzami nie są, mieli już wyrobione zdanie o wszystkich siedmiu spektaklach, które dyrektorski duet zdążył nam zaproponować.

Właściwie od początku było wiadomo, że to jeszcze nie wszystko... Już kilka dni temu mówiło się na mieście o tym, że podczas czwartkowego pokazu "Do Damaszku" będzie zadyma. I była.

Grupa widzów przerwała spektakl podczas sceny "seksu" (dość umownie ukazanego w spektaklu) krzycząc "hańba" i rzucając w stronę sceny pretensje - najpierw do Jana Klaty, który się objawił (znamienne, że akurat był obecny), a potem - do samych aktorów. To drugie nie miałoby miejsca, gdyby nie fakt, że Klata postanowił wyciągnąć z kulis wszystkich aktorów grających w spektaklu i ustawić ich w rządku na przodzie sceny. Straszny twardziel z tego dyrektora, skoro interwencję podejmuje z obstawą zespołu, który powinien być przez niego w zaistniałej sytuacji chroniony.

Oczywiście, prędko okazało się, że protest nie do końca jest spontaniczną reakcją widzów, którzy mieli już dość tego, co się w Starym wyprawia, a politycznym zagraniem środowisk prawicowych, które bardziej niż o jakość artystyczną poczynań Teatru Narodowego boją się o to, że będzie za mało narodowy, a za bardzo frywolny. Ale o tym za chwilę.

Sprawą zainteresowały się ekspresowo media ogólnopolskie. Przekazy medialne ograniczają się jednak do podsumowania, jakie to niekulturalne i okropne tak wybiegać i coś wrzeszczeć pod sceną i jakie to Krakusy zaściankowe, bo seks w teatrze ich przeraził. Szkoda tylko, że to jednak wielkie uproszczenie. To, co wydarzyło się w Starym chyba jednak zasługuje na jakąś większą refleksję, szczególnie w kontekście kontrowersji wokół nowego stylu zarządzania. Bo przecież na krakowskich scenach można zobaczyć jednak bardziej "gorszące" (potencjalnie) wybryki. Chociażby w spektaklach Dudy-Gracz, która rozbiera swoich aktorów, wiesza ich na krzyżach, albo każe im symulować gejowski seks. Jakoś to nigdy nikogo nie zbulwersowało aż tak, jak kilka "nieprzyzowitych" ruchów u Klaty. Więc warto się zastanowić, czy chodziło tylko o nie.

Kwestia samego wkroczenia widza w przestrzeń spektaklu i jego zakłócenia wydaje mi się tutaj zasadnicza. Tyle krzyczymy o strategiach partycypacji w teatrze, o interakcjach z publicznością, zastanawiamy się nad tym, czy możliwa w teatrze jest równość między widzem i aktorem czy twórcą przedstawienia. Topimy się w swoich teoriach, a kiedy mamy do czynienia z REALNĄ egalitarnością, załamujemy ręce i krzyczymy, że to obciach i żenada. Teatr bez widza nie istnieje. Więc to widz dyktuje warunki i ma prawo do tego, aby nie oklaskiwać złych przedstawień i złych "artystów". Dopuszczalny wydaje mi się więc i taki protest. Jeśli Jan Klata otacza się tylko pochlebcami (w końcu tylko ich zaprasza na debaty organizowane po premierach), nie jest zainteresowany żadną dyskusją, a wręcz popisuje się arogancją wobec widzów, to i oni mają prawo być aroganccy. Na krążącym w sieci filmie słychać jednego z protestujących, który stwierdza "Panie Klata, ten teatr nie jest Pana własnością". Otóż to - narodowy teatr jest własnością wszystkich. Bo wszyscy za niego płacimy. Wiadomo, nigdy nie da się owych wszystkich zadowolić, ale bezwzględne usuwanie tych, którzy się z narzuconą wizją nie zgadzają, jest już impertynencją. W tej sytuacji symbolizuje ją wyciągnięty palec Klaty wskazujący drzwi tym, którym się nie podoba. I powtarzane zdanie: "proszę wyjść, albo państwu pomożemy". Dyrektor żadnego teatru nie powinien wypowiadać takich słów do widza. Nawet gdyby był to teatr prywatny, warto wiedzieć dzięki komu się funkcjonuje.

Zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że tego typu protest, szczególnie jeśli jest firmowany przez środowiska prawicowe, działające pod sztandarami jakichś abstrakcyjnych haseł w stylu "obrazy uczuć religijnych", może być czymś niebezpiecznym. Nie byłoby dobrze, jeśli mielibyśmy do czynienia z notorycznymi akcjami tego typu, które za cel stawiałyby sobie cenzurowanie pewnych zjawisk czy konkretnych scen w teatrze. Jak pisałam wyżej - protest ma sens i moc kiedy jest protestem dotyczącym dzieła jako takiego, jego ładunku estetycznego czy składników, które można analizować pod względem, nazwijmy to umownie, wartości artystycznej. Kiedy jest protestem politycznym, próbą ograniczenia wolności twórczej i obroną jakiejś wydumanej "moralności", to niestety, jest to niedopuszczalne. Jednak to wydarzenie można usytuować pomiędzy jednym a drugim. I właśnie dlatego uciekam od potępiania tego aktu. Szczególnie - podkreślę to jeszcze raz - w kontekście bardzo zażartych dyskusji o sposobie prowadzenia Teatru Starego, który musi wreszcie otworzyć się i stworzyć forum wymiany myśli i postulatów co do kształtu repertuaru.

Niestety, nie służą temu reakcje publicystów i komentatorów na to wydarzenie. Ich opinie odsłaniają tak daleko posunięte w swojej wyższości chamstwo, że prawie niemożliwa zdaje się z nim dyskusja. Pierwsze dwa teksty, które niemal ekspresowo, bo jeszcze tego samego wieczoru ukazały się w internecie, to felietony Witolda Mrozka i Mike'a Urbaniaka. Jeden i drugi dopatrują się źródła wydarzenia w "nagonce ". Nagonką nazywają dyskusję, którą "Dziennik" rozpoczął wśród widzów i uczestników życia teatralnego w Krakowie. Każdy mógł napisać co myśli o nowej dyrekturze. Pojawiały się głosy z różnych stron, ale zawsze merytoryczne. Co zresztą na portalu e-teatr jest do błyskawicznego sprawdzenia. Mrozek wypomina, że "Dziennik" to prawicowe pismo i że publikował w nim kiedyś m.in. Bronisław Wildstein. Tak, jakby chciał zasugerować, że teksty pisane były przez ludzi zaangażowanych politycznie po prawej stronie. Cóż, sama byłam autorką jednego z nich. A mam za sobą długoletnią działalność w organizacjach lewicowych, co akurat nie ma najmniejszego znaczenia i wpływu na moje zdanie o nowych spektaklach Teatru Starego. Ale skoro Mrozek już się tak strasznie podnieca, to niech najpierw sprawdzi, czy to co pisze ma jakiekolwiek podłoże w rzeczywistości. Urbaniak natomiast mówi wprost: "Lokalnym dziadom nie podoba się linia repertuarowa teatru, kąsają więc ze wszystkich stron. Szczekanie małopolskich kundli nic jednak nie dawało." Jako lokalny dziad poniżej trzydziestki pozdrawiam machając również do Mike'a. Niesamowite, jak naładowana uprzedzeniami i ageismem jest ta dyskusja. Co i rusz pojawiają się opinie, że to przecież tylko "stare dziadki" protestują. A to przecież ociekający zajebistością studenci kierunków artystycznych są widzem pożądanym. Biedna to co prawda i dość ograniczona liczbowo grupa. Ale za to oddana.

Jak bardzo oddani są obrońcy Starego Teatru mogłam się przekonać w nocy z czwartku na piątek, kiedy od jednego z nich dostałam na Facebooku anonimową, w jego mniemaniu, wiadomość, brzmiącą: "ty jesteś głupią cipą". To oczywiście kara za poglądy i wyważoną krytykę. Co prawda jeszcze nikogo w dyskusji o Starym Teatrze nie zwyzywałam, ale może żeby dopełnić stylu tej, jakże owocnej, debaty, powinnam to zrobić? Nie jestem tylko pewna, czy nie wolę czasem być głupią cipą, niż obrończynią teatru bez widowni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji