Artykuły

Edyp i los

"Król Edyp" w reż. Gustawa Holoubka w warszawskim Ateneum. Pisze Tomasz Miłkowski w Trybunie.

Sofokles, jak pisał Stefan Srebrny, "we wstrząsającym najwyższą grozą obrazie przedstawia upadek człowieka ze szczytów szczęścia i sławy w najczarniejszą otchłań niedoli - bez żadnej winy z jego strony, jedynie na mocy nieodwołalnych wyroków Losu, z którym do końca walczył on bohatersko, ale bezskutecznie".

Tak tedy ośrodkiem tragedii uczynił autor napięcie między wolą i rozumem człowieka, a niezgłębioną wolą bożą, której w granicach ludzkiego pojmowania świata nie sposób wyjaśnić. Tragedia dowodzi nieomylności apollińskiej wyroczni w Delfach.

Zarówno Lajos, jak i Edyp, posiadłszy dzięki wyroczni wiedzę o przyszłości, usiłowali uniknąć Losu. Uczynili bodaj wszystko, co w ludzkiej mocy, aby straszliwa przepowiednia nie mogła się spełnić. A jednak udało im się zmienić bieg wydarzeń tylko na pozór. Pewni, że przezwyciężyli wyroki klątwy, krok po kroku zbliżali się jednak do ich spełnienia. Mit Labdakidów, a przynajmniej jego wersja delficka, był zatem jaskrawym dowodem bezsilności człowieka wobec wyroków Losu. Sofokles, zwolennik tradycji religijnej, swoją tragedią przestrzegał przed daremnym oporem wobec proroctw wyroczni "Edyp - pisał Tadeusz Sinko - był tylko lalką w rękach bogów". Spektakl w Ateneum pozostaje wierny tej wersji ludzkiego losu, jaką nakreślił Sofokles. Oto Edyp, miotany sprzecznymi uczuciami, dążący do prawdy, ale zarazem energiczny władca, który pragnie zapobiec spiskom i destrukcji państwa, nieuchronnie zbliża się do upadku. Dobry władca, naznaczony piętnem klęski, musi przegrać. To nie jest budujący przykład, to raczej przestroga przed mściwymi bogami, którzy kierując się niejasnymi powodami plączą ludzkie ścieżki. Ale to także przestroga przed pychą rządzących, którzy przecież nie są szafarzami Losu. A to już dla ludzi zwykłych, nie władców, wiadomość krzepiąca. Może właśnie dlatego nie tylko u starożytnych ta mroczna tragedia zyskała tak wielką sławę.

W Ateneum gra się ją nieledwie rapsodycznie pierwszeństwo oddając słowu. Żadnych inscenizacyjnych sztuczek, żadnego wideo, czy próby przenoszenia akcji do supermarketu. Pusta przestrzeń, pochylony podest sceny spływającej w stronę widowni, będzie ton wysoki - poniżony Edyp w wielkiej kreacji Piotra Fronczewskiego pozostaje po ludzku niepokonany. Pojawia się bez okrycia głowy, z przepaską w miejscu, gdzie kiedyś były żywe, inteligentne oczy, jak Lir pozbawiony władzy, ojcostwa i sensu życia, a jednak wielki i niezwyciężony. Bo to on dokonuje ostatecznie wyboru, to on rozporządza swym losem - nawet Kreon sycący się swym zwycięstwem to zauważa ("nie rozkazuj mi" - gani upadłego władcę). Ale Edyp w swym tragicznym upadku jest jeszcze stokroć potężniejszy. A jednak słowo, w dużej mierze dzięki świetnemu opracowaniu Marcina Sosnowskiego, brzmi mocno jak rzeźbione w marmurze. Postaci przemawiają głębią swych przeżyć, dramatów, mądrości, chytrości i głupoty. Parabolicznego echa tragedii przydają nagrane chóry i wiersze recytowane z magnetyczną siłą przez Gustawa Holoubka.

Oto człowiek wydany na pastwę Losu walczy o prawo do wyboru. Ale nie będzie mu on dany. Jednak przegrana, choć nieuchronna, zawierać

od karierowicza Kreona - mocny siłą charakteru i bezbrzeżnym smutkiem. Tym tragiczniejszy, że świadomy swej klęski, wydany na łup poniżenia.

Już wcześniej Edyp pojął, kim nieświadomie się stal -już wtedy, kiedy porzucono go jako niemowlę w lesie. Nikt chyba przed Fronczewskim nie powiedział tak rozpaczliwie słowa "matka", kiedy Edyp dowiaduje się, że własna matka wydala go na śmierć. Ten hardy, pełen pychy i władczych gestów bohater, wzgardzający radami Tyrezjasza (sugestywny Krzysztof Gosztyla) w tej jednej chwili przeżywa głębię swego upadku. To straszliwe uczucie niewysłowionej przegranej jest też udziałem Jokasty - w delikatnie zarysowanej roli Teresa Budzisz-Kryżanowska oddaje subtelny liryzm tej postaci, żony-matki próbującej za wszelką cenę chronić męża-syna przed najgorszym.

W tym czystym, pozbawionym wszelkich ozdobników przedstawieniu króluje mądre i trudne słowo, w którym jak w soczewce skupia się cały dramat. Kto wie, może to właśnie jest najbliższe wrażliwości Greków, dla których słowo miało moc największą. Młodziutki, utalentowany aktor Wojciech Solarz w epizodzie opowiadania świadka Eona potwierdził jak wstrząsającą siłę kryje słowo działające na wyobraźnię widza. Młoda widownia słuchała go wstrzymując oddech, tak jak w skupieniu śledziła mozolne śledztwo Edypa zmierzającego do samounicestwienia.

To jest inny teatr od modnego dzisiaj, wrzaskliwego spektaklu, który próbuje udawać kino albo serial. Warto wsłuchać się w ten czysty ton - nie wydaje się, żeby należał do przeszłości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji