Artykuły

Było śmiesznie, było...

IX Ogólnopolski Festiwal Komedii Talia w Tarnowie podsumowują Piotr Filip i Ireneusz Kutrzuba w Temi.

Zakończyła się dziewiąta Talia. Obejrzeliśmy większość przedstawień, swoimi refleksjami na temat części z nich podzieliliśmy się z Czytelnikami przed tygodniem, dzisiaj nasze opinie po obejrzeniu pozostałych.

Na szezlongu

No i doczekaliśmy się w Tarnowie wizyty Narodowego Teatru Starego z klasyczną pozycją repertuarową "Wielkim człowiekiem do małych interesów" Aleksandra Fredry. Osobiście wolałem, gdy krakowianie przyjeżdżali na Talię z "Miarką za miarkę" Szekspira, ale może przestałem nadążać za młodym teatrem. Chyba nie ja jeden.

W teatralnym programie opowieść o Aleksandrze hrabim Fredrze, jego sztuce, powtórka recenzji z "Czasu Krakowskiego" sprzed lat stu kilkudziesięciu. Na scenie tymczasem saksofon, spódnice po sam pępek (to akurat miało swoje walory) i propozycja ze strony młodej artystki, uczciwszy uszy, choć kto był na przedstawieniu, to i tak słyszał -Jeb mnie na szezlongu...to najłatwiej zapamiętać z przedstawienia wyreżyserowanego przez Michała Borczucha. Nie jestem jurorem, nie jestem również zwolennikiem drastycznych opinii na temat festiwalowego programu, ale to przedstawienie chyba nie powinno być w Tarnowie prezentowane. Po trosze dlatego, że część widzów poczuła się lekko oszukana rozbieżnością pomiędzy tym, co na afiszu, a tym, co na scenie, ale jeszcze bardziej dlatego, iż trudna rola dyrektora teatru polega m.in. na tym, by, najpóźniej na próbie generalnej, wziąć na siebie ciężar powiedzenia głośno - Państwu już dziękujemy. Każdemu wolno marzyć, i może nawet ja byłbym w stanie spisać na kartce opowieść o bójce na weselu w godzinach wczesno - porannych. Ale żeby z tego powodu zaraz zapraszać publiczność na "Wesele" Wyspiańskiego?

Spotkanie z gdybaniem

Przed kilkoma laty Teatr Polski we Wrocławiu przyjechał na festiwal ze "Sztuką" Rezy i wyjechał ze statuetką Tarnowskiej Talii. Tym razem obejrzeliśmy "Życie: Trzy wersje" tej samej autorki, i zabawa była również przednia.

Komediodramat "Życie: Trzy wersje" stanowi próbę odpowiedzi na pytanie: "co by było gdyby...?" i z życiem ma o tyle mało wspólnego, że niezmiernie rzadko zdarza się w realnym świecie możliwość przeżycia kilkakrotnie tej samej sytuacji z możliwością poprawienia własnych błędów, uniknięcia gaf, skreślenia głupstw, które się nieopatrznie wypowiedziało. W teatrze taka sytuacja jest jak najbardziej możliwa, a Yasmina Reza próbuje pokazać spotkanie dwóch małżeńskich par w takiej właśnie formule. Motyw stary jak świat - szukający protekcji niezbyt utalentowany naukowiec zaprasza na domową kolację człowieka, który może mu pomóc. Ten, wraz z żoną, pojawia się w innym niż zapowiedziany terminie, co od razu stwarza dla wszystkich dyskomfortową sytuację. Oglądamy trzy wersje spotkania, sytuacja jest podobna, ale zachowania bohaterów nieco inne. l tu właśnie teatr wykorzystuje swą przewagę nad rzeczywistością. Podglądając wieczorne spotkanie, wcale nie tak sympatycznych bohaterów, z których każde ma tu jakąś sprawę do załatwienia, mamy okazję przekonać się, jak niewiele trzeba czasem, by wszystko potoczyło się inaczej. Wypowiedziane w niezbyt fortunnym momencie i kontekście jedno zdanie, głupia uwaga czy nawet niepotrzebny gest wystarczą, by ciąg dalszy spotkania potoczył się inaczej, a te same postacie pokazały się nam, jako zupełnie inni ludzie.

Trudne rozmowy

Na wycieczkę do teatralnej garderoby zaprosili festiwalową publiczność twórcy "Życia w teatrze" Davida Mameta, artyści Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie. Podglądanie aktorów w prywatnych sytuacjach to swoista przyjemność.

Lubimy wycieczki za kulisy teatru, chcemy wiedzieć, jak powstaje to, co później zachwyca nas, bawi lub irytuje na scenie. Teatr w teatrze, teatr za kulisami, aktorzy jako prywatne osoby, mówiące własnym tekstem. Ludzie teatru patrzący na siebie z dystansu, ludzie teatru śmiejący się z siebie samych.

Tak jest też w tekście Davida Mameta "Życie w teatrze", którego bohaterami są dwaj aktorzy, a my podglądamy ich w garderobie, czasami też na scenie. Bohaterowie dramatu równie dobrze mogliby wykonywać inny zawód - być nauczycielami dyskutującymi w pokoju nauczycielskim po zajęciach, czy managerami. Bo w wielu miejscach na Ziemi prowadzone są podobne rozmowy. U Mameta są jednak aktorami i siedzą w garderobie. Stary - doświadczony, zgorzkniały i sfrustrowany, mający na pewno najlepsze lata za sobą (nie wiadomo zresztą wcale, czy nawet te "najlepsze lata", były w rzeczywistości dobre) oraz młody, utalentowany, perspektywiczny, idący po sukces. I w przytłaczającej większości przypadków nic z tych rozmów nie wynika. Nie udaje się im nawiązać prawdziwego kontaktu, bo młody człowiek jak zwykle "wie lepiej" i nie potrzebuje rad starszego kolegi, który całe życie spędził w teatrze, ale ze współczesnym myśleniem o sztuce u niego już kiepsko. Ten drugi zaś zdaje sobie sprawę, że niewiele może nauczyć, bo już nie te lata, pamięć, sprawność i prezencja. Więc mówią do siebie, ale niekoniecznie rozmawiają, pozostając każdy ze swoimi sprawami, we własnym świecie i każdy ze swoim dramatem.

Zwyczajnie oszaleć?

Co zrobisz, gdy zostawi cię kobieta? Rozwiązań jest kilka. Jeden, w przypływie tęsknoty za jej ciałem, będzie eksperymentował z odkurzaczem, umywalką i kilkoma innymi domowymi sprzętami, drugi (w spółce z tym pierwszym) spróbuje voodoo i obetnie kosmyk ukochanej, aby odbyć odpowiedni rytuał. To nic, że po pijaku pomylił pokoje i obciął włosy ciotce- liczą się przecież intencje, a te są szczere i czytelne. Gdy jeszcze dowie się, że owa ukochana dzwoni do budki telefonicznej obok domu, gdy przechodzi interesujący mężczyzna i później -już w bramie lub najpóźniej w windzie - uprawia z nim seks; gdy zacznie rozmawiać z kocem o unikaniu inspiracji; gdy sąsiedzi płacą mu, aby patrzył na nich w najbardziej intymnych męsko-damskich sytuacjach, gdy matka podejrzewa go o homoseksualizm, gdy ojciec... Najlepiej jest chyba zwyczajnie oszaleć. To nic, że gdzieś w tym szaleństwie tkwi metoda i wątek racjonalizmu - już samo otoczenie jest zbyt szalone, aby zostać przy zdrowych zmysłach.

To może zbytnie uproszczenie fabuły "Zwyczajnego szaleństwa" Petra Zelenki, które zaprezentował na Talii Teatr Polski z Poznania, bo przecież każda z postaci tej komedio-tragedii czegoś szuka. Czego? Najłatwiej byłoby napisać - sensu, ale przecież jakiś sens w tym szalonych pomysłach jest. Świat u Zelenki jawi się jako zbiór wręcz "klinicznych zachowań" i "klinicznych indywiduów", ale gdy Piotr mówi "Nie jestem wariatem", to widz powinien sobie przypomnieć, że tak naprawdę to nie mamy zdefiniowanego pojęcia normalności w kontekście zdrowia psychicznego (czyli braku choroby), a to, co powszechnie uznajemy za normalność narzuca nam kultura, wychowanie i tzw. większość społeczeństwa... A może, trywializując nieco, chodzi o to, że szaleńcowi de facto wszystko wolno, więc poszerzają mu się granice wolności? Może chodzi o poszukiwanie tej właśnie wolności, polegającej na odrzuceniu gorsetu norm? Więc bądźmy szaleni, dajmy sobie więcej wolności.

A może tkwiący w szaleństwie chaos sytuuje nas najbliżej natury? To świat jest szalony - wydaje się mówić Zelenka, w szaleństwie nie ma nic nadzwyczajnego, a na tym "porąbanym" świecie możliwe jest wszystko.

Śląska saga bez Kutza

"Cholonek" [na zdjęciu] Teatru Korez z Katowic stał się już spektaklem kultowym, a to za sprawą zarówno autora tekstu - Janoscha, jak i znakomitego przeniesienia książki "Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny" na scenę. Tego ostatniego dokonali wspólnie Mirosław Neinert i Robert Talarczyk, a produkt ostateczny jest naprawdę markowy i nic dziwnego, że gdziekolwiek spektakl jest prezentowany bije rekordy popularności za każdym przedstawieniem zyskuje sobie nowych fanów.

Janosch, czyli Horst Eckert, urodzony w 1931 roku, w Zabrzu, pisarz niemieckojęzyczny mówiący o sobie, że jest narodowości śląskiej, ceniony autor literatury dziecięcej, wydał w 1975 roku książeczkę, będącą opisem losów Ślązaków na przestrzeni 20 lat (1930-1950), która jest po prostu śląską sagą. Nie, nie taką, do jakich przyzwyczaił nas opiewający Śląsk i Ślązaków na ekranie Kazimierz Kutz, ale plebejską (lumpenproletariacką?) opowieścią ludziach, ich wyborach i czasach, w jakich przyszło im żyć.

Kim właściwie są (byli?) Ślązacy - pyta Janosch? Przecież wielu z nich miało poważne problemy z określeniem własnej tożsamości, co zresztą nie powinno dziwić wśród ludzi żyjących na kawałku ziemi, usytuowanym między Polską a Niemcami, często przechodzącym z m rąk do rąk, dzielonym, rozrywanym, przypisywanym to jednemu to drugiemu krajowi przez przedstawicieli obcych mocarstw, którzy nie mieli pojęcia o śląskich sprawach.

Nic więc dziwnego, że w tej trudnej sytuacji Ślązacy - aby przetrwać - musieli dostosowywać się do ciągle innych okoliczności. Ta sztuka przetrwania, dążenie do zapewnienia sobie lepszego (a często jakiegokolwiek) bytu jest cały czas obecna w korezowym "Cholonku", nie tylko przez postać tytułowego bohatera, ale choćby - przykładowo -jego teściowej, która często powtarza, że "z niczego nic nie będzie" i wszelkimi siłami dąży do tego, aby jej córki miały lepszy żywot nawet, gdy jedna z nich musi nastawić tylną część ciała wypomadowanemu fircykowi, który używa papilotów. Bo tak jest-nie tylko u Janoscha - owo przetrwanie, albo lepsze życie, odbywa się z reguły kosztem czegoś, najczęściej własnej godności.

Ale korezowy "Cholonek" to nie tylko z lekka historiozoficzna opowieść o ludziach "pomiędzy", ale także znakomicie zarysowana galeria bardzo wyrazistych śląskich typów, świetne aktorstwo i - może przede wszystkim - zbiór anegdot o ludziach stamtąd, wydarzeniach, sytuacjach.... Anegdot rubasznych, po plebejsku ostrych, bogatych w damsko-męskie szczegóły, ale również subtelnych, wręcz brzmiących jak miejska ballada. Po obejrzeniu (przeczytaniu?) "Cholonka" filmowe, śląskie opowieści Kutza możemy już nazwać bajkami lub wyidealizowanymi opowiastkami dla grzecznych dzieci i odłożyć do lamusa. Bo nawet ja, człowiek znający Śląsk tylko z ekranu i literatury, czuję, że ten Śląsk Janoscha, odbrązowiony, strącony z piedestału powstań i średnio umotywowanych dążeń do polskości zdecydowanie bardziej do mnie przemawia - po prostu wydaje się bardziej prawdziwy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji