Artykuły

Żeby zaczarować młodego widza...

W teatrze lalek na pewno zmieniły się środki wyrazu, jakie mamy do dyspozycji. Realizacja przedstawienia z technicznego punktu widzenia jest łatwiejsza niż kiedyś. Ale teatr dla młodego widza ciągle polega na tym, by go zaczarować. Bo ten widz to nasz recenzent, który natychmiast wydaje werdykt . Rozmowa ze Zbigniewem Niecikowskim, dyrektorem "Pleciugi" i Anną Garlicką, zastępcą dyrektora, w roku obchodów 60-lecia szczecińskiego teatru.

Monika Gapińska: CZY w państwa ocenie był jakiś moment przełomowy na przestrzeni 60 lat istnienia teatru lalkowego w Szczecinie?

A.G.: - To wymagałoby pewnej analizy historycznej. Ale być może byt to moment, gdy teatr przeszedł do budynku przy ulicy Kaszubskiej. Nowa przestrzeń umożliwiła rozwój, warunki (na ówczesne czasy) były nieporównywalne z poprzednimi siedzibami.

Z.N.: Ja zwróciłbym uwagę na inny fakt, mianowicie początek lat osiemdziesiątych. Wtedy dwie szkoły mające wydziały lalkarskie, czyli białostocka i wrocławska, wypuszczały spod swoich skrzydeł pierwszych absolwentów. Wtedy w teatrach w całej Polsce pojawili się ci, którzy byli specjalnie przygotowani do pracy właśnie w teatrze lalkowym.

W początkach szczecińskiego teatru lalkowego aktorami zostali amatorzy...

A.G.:-To byli amatorzy w dobrym tego słowa znaczeniu, pasjonaci, którzy kochali teatr i oddawali mu czas wolny i wielką energię.

Byłam pewna, że jako moment przełomowy wymieni pani Kontrapunkt.

A.G.: - To historia najnowsza, chociaż Kontrapunkt jest w "Pleciudze" ponad piętnaście lat. A jeśli Kontrapunkt - to należy podkreślić, że gdyby nie ludzie, którzy angażują się w jego realizację, to nie byłoby możliwości organizacji tak ogromnej imprezy. Ten związek festiwalu z "Pleciugą" wzmocnił się dodatkowo dzięki Małemu Kontrapunktowi. To jest "nasze dziecko". Okazało się, że pomysł na pojawienie się tej imprezy był strzałem w dziesiątkę.

Czy pan Stanisław Lagun to ważna postać dla szczecińskiego Teatru Lalek?

Z.N.: - Ogromnie ważna. To założyciel teatru. I choć formalnie pisze się o nim jako o dyrektorze teatru "Rusałka" od 1953 roku, to przecież on pojawił się w Szczecinie zaraz po wojnie. Dołączył do ludzi zafascynowanych teatrem, aż w końcu udało mu się stworzyć to, co funkcjonuje do dzisiaj - zawodowy teatr lalek.

- Jak państwo trafili do pracy w "Pleciudze"?

Z.N.: - Przyjechałem do Szczecina z moją żoną Barbarą (także aktorką) w sierpniu 1980 roku, zaraz po szkole białostockiej. Wszyscy pamiętamy, jaki to był czas. Tymczasem w teatrze wszystko było zaplanowane - kiedy premiera, jakie tytuły w danym sezonie, kto gra. Szczecin uważany był wtedy za koniec świata, więc była to trochę wyprawa w nieznane. Zwłaszcza że wcześniej nigdy nie byłem w tym mieście. Wcześniej jednak poznaliśmy Włodzimierza Dobromilskiego, zatem jechaliśmy tutaj, wiedząc, jakiego teatru możemy się spodziewać.

A.G.: - Z mglistych dziecięcych wspomnień związanych z "Pleciuga" pamiętam jakiś spektakl świąteczno-noworoczny, jeszcze w siedzibie teatru przy Wojska Polskiego. Potem długo przerwa, aż wiele lat później zaczęłam recenzować spektakle "Pleciugi".

Jakim była pani krytykiem? Ostrym?

A.G.: - To chyba dyrektor powinien coś o tym powiedzieć...

Z.N.: - Recenzje Ani ukazywały się w "Morzu i Ziemi" i na antenie Polskiego Radia Szczecin. Pamiętam, że zawsze w poniedziałki po szesnastej byty audycje, podczas których dowiadywałem się, jaka jest opinia Ani o naszych spektaklach.

A.G.: A z dyrektorem Niecikowskim tak naprawdę poznaliśmy się przy okazji pracy przy Przeglądzie Teatrów Małych Form "Kontrapunkt" w 1995 roku. W lutym '98 zostałam komisarzem festiwalu, a w sierpniu tegoż roku, gdy moja poprzedniczka przeszła na emeryturę, przyjęłam propozycję zostania wicedyrektorem "Pleciugi".

Na ile teatr lalek zmienił się na przestrzeni ostatnich lat?

Z.N.: - Na pewno zmieniły się środki wyrazu, jakie mamy do dyspozycji. Realizacja przedstawienia z technicznego punktu widzenia jest łatwiejsza niż kiedyś. Ale teatr dla młodego widza ciągle polega na tym, by go zaczarować. Bo ten widz to nasz recenzent, który natychmiast wydaje werdykt.

A.G.: - W teatrze lalek, którego głównym odbiorcą jest dziecko, tak jak w każdym innym teatrze, spektakle są po prostu dobre albo złe. Oczywiście to spore uproszczenie, ale dzieci intuicyjnie i podświadomie znakomicie potrafią określić, co do nich przemawia, a co nie. I wtórną jest kwestia stylistyki spektaklu czy zakres zastosowanych środków technicznych. Mówiąc o zmianach w teatrze dla dzieci, nie można zapominać o pewnym zjawisku, którego przed laty trochę się obawialiśmy. Myślę tu o spektaklach dla najnajów, czyli maluchów już nawet rocznych czy nawet jeszcze młodszych. Gdy powstał pierwszy spektakl dla maluszków, okazało się, że jest ogromne zapotrzebowanie na takie propozycje. Aktualnie mamy trzy tytuły w repertuarze dla najnajów - i zawsze jest na nich komplet.

Przed nami premiera jubileuszowa - 16 listopada zostaną zaprezentowane "Bajki samograjki" w reżyserii Anny Augustynowicz.

A.G.: - Tego nie można przegapić i należy zrobić wszystko, by obejrzeć przedstawienie. Jeśli nie uda się to w listopadzie, to zapraszamy w nowym roku kalendarzowym.

Z.N.: -Ja mogę zdradzić tylko, że spośród znanych wszystkim "Bajek samograjek" Brzechwy Anna Augustynowicz wybrała dwie: "Czerwonego Kapturka" i "Kopciuszka".

Przy okazji urodzin składa się życzenia. Czego zatem życzyć "Pleciudze"?

A.G. i Z.N.: - Zawsze zadowolonych widzów!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji