Świnie grają u Szekspira
Na scenach coraz częściej występują żywe zwierzęta. Artystom pomagają budować metaforę, dla widzów są atrakcją - pisze Jacek Cieślak w Rzeczpospolitej.
W Hollywood jedną z głównych zasad powodzenia filmowej produkcji jest unikanie obecności zwierzaków na planie. Dzięki nowym możliwościom technologicznym nie jest to problem - na ekranie można przecież wyczarować nawet gigantycznego dinozaura. Teatr rządzi się innymi prawami - sceniczny realizm współtworzyć mogą tylko żywe zwierzęta.
Najlepszym przykładem była tegoroczna edycja Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Dialog we Wrocławiu, który ma ambicje pokazywać najbardziej gorące wydarzenia ze świata. Wraz z nimi pojawiły się świnie i koń. Areną występu tych pierwszych stała się przestrzeń Teatru Polskiego, gdzie gościł szekspirowski "Król Lear" [na zdjęciu] w reżyserii słynnego holenderskiego inscenizatora Johana Simonsa, dyrektora prestiżowego Münchner Kammerspiele.
Dzisiejsze występy zwierząt na scenie rzadko łączą się z okrucieństwem, tak jak w czasach antycznych
Informacja o scenach zbiorowych z udziałem macior i warchlaków robiła na widzach duże wrażenie. Wywoływała również ironiczne uśmieszki, trzeba jednak przyznać, że wprowadzenie sporego stada zwierzaków na teatralne deski było uprawomocnione.
Simons, chociaż piastuje zaszczytne stanowisko w jednym z najbogatszych miast Europy - ma wiejskie pochodzenie, i kierując się własnymi doświadczeniami, umieścił akcję w środowisku chłopskim.
Świnie są czytelną metaforą pazerności w walce o żarcie i władzę. Pojawiają się w światłach reflektorów, gdy Lear - niegdyś król, pada ofiarą obojętności najbliższych i stacza się na samo dno hierarchii społecznej we własnej rodzinie. Świnie idealnie wyrażają też stadność zachowań, a zwłaszcza bezrefleksyjność i oportunizm. W tej kwestii szef monachijskiej sceny inspirował się "Folwarkiem zwierzęcym" Orwella.
Innym wydarzeniem na europejskich scenach jest performance "Ja nie jestem ładna" Hiszpanki Angeliki Liddell. Jej popularność jest duża, a występy rzadkie. Dlatego na wrocławskie pokazy przyjechali do Wrocławia teatromani z Paryża.
Liddell wykonuje performance z udziałem konia. I tym razem obecność zwierzęcia na scenie ma wytłumaczenie. Hiszpanka poprzez występ, który jest niezwykle intymnym wyznaniem, dokonuje obrachunku z dzieciństwem zniszczonym przez pedofila. Miała osiem lat, mieszkała z rodzicami w jednostce wojskowej, gdy jeden z podoficerów zaproponował, że pokaże jej stajnie i najpiękniejsze ogiery. Finał miała stanowić przejażdżka. Gdy podoficer usadzał Angelikę w siodle - doszło do toksycznego dotknięcia i gwałtu na dziewczynce.
Liddell jest czterdziestoletnią kobietą, ale do dziś nie potrafi sobie ułożyć życia z mężczyznami. Cieniem kładzie się dramat ze stajni.
Jej fragment współtworzy scenografię performance'u, zaś obecność konia - niemego świadka gwałtu, ma pomóc w odtworzeniu aury dramatu, oswojeniu go, przetrawieniu i wyrzuceniu z pamięci - po to, by zacząć normalne życie.
Performerzy mają szczególną skłonność do wprowadzania zwierząt w plan scenicznych wydarzeń. Jest to zgodne z naturą ich projektów: ramy działań są tylko zaznaczone, ważna jest niedająca się przewidzieć do końca dramaturgia, improwizacja, emocje i reakcje widzów. Nie brakowało ich, gdy doszło do pokazu projektu "Wypadki: Zabić, by zjeść" hiszpańskiego performera Rodrigo Garcia na festiwalu Teatralne Oscary - Europejska Nagroda Teatralna we Wrocławiu.
"Kiedy aktor bez słów zaczął wbijać szpikulec w żywego homara, nie wytrzymałam, wyszłam" - pisała oburzona Elżbieta Osowicz z Radia Wrocław. Na komentarzu się nie skończyło. Dziennikarka złożyła wniosek o popełnieniu przestępstwa, a prokuratura wszczęła postępowanie w tej sprawie. Rodrigo Garcia został przesłuchany. Okazało się, że miał zgodę na zabicie homara od inspekcji weterynaryjnej.
Sceptyczny był Krystian Lupa, laureat Teatralnego Oscara. - Człowiek najpierw sam musi dać krew, a dopiero potem poprosić o to homara - powiedział.
Hiszpańskiego artysty bronili zagraniczni uczestnicy festiwalu.
- Garcia odtworzył na scenie krwawą procedurę z restauracji serwujących świeże owoce morza - mówił jeden z nich. Padały argumenty, że performer, który wychował się w slumsach Argentyny, korzystał z autopsji. Przez wiele miesięcy pracował w rzeźni i chciał pokazać, jakie okrucieństwo wiąże się z kulinarnymi przysmakami. W 2014 r. Garcia będzie kuratorem programu Malta Festival w Poznaniu.
Zdarzają się, na szczęście, spektakle, w których zwierzęta nie grają roli ofiar człowieka, nie pomagają w pokazaniu, jak okrutny jest ludzki świat - tylko współtworzą klimat wiejskiej idylli. Tak było w słynnym przedstawieniu Tadeusza Bradeckiego "Pan Jowialski", gdy po scenie przechadzały się kury. Ich gdakanie współtworzyło komizm zabawy wymyślonej przez Aleksandra Fredrę. Była to jedyna bodaj sytuacja, gdy zwierzętom bito brawo - zwłaszcza gdy malowniczo wskakiwały na płot lub fruwały ponad głowami postaci.
Do legendy przeszły psy w "Miesiącu na wsi" Iwana Turgieniewa w Teatrze Małym w inscenizacji Adama Hanuszkiewicza. W czasach, gdy myśliwskie kwalifikacje widzów nie były najwyższe - rozgorzał spór, czy reżyser zaprosił do występu wyżły czy charty. Były to wyżły. Ostatnio w Narodowym Grzegorz Wiśniewski wykorzystał w nagrodzonej Feliksem "Królowej Margot" psy rodezjany.
A już w piątek premiera "Kotki na gorącym blaszanym dachu" (Teatr Narodowy) i "Nosorożca" w stołecznym Teatrze Dramatycznym. Tym razem zwierzęta w tytule współtworzą tylko metaforę.