Artykuły

Efektowne arie dla tłumów

"Poławiacze pereł" Opery Wrocławskiej w reż. Waldemara Zawodzińskiego w Hali Stulecia. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

"Poławiacze pereł" w Hali Stulecia to opera w wersji pop, super-musical za to z dużo lepszą muzyką.

W tych stwierdzeniach nie ma przygany. Opera - dzięki transmisjom kinowym i wielkim widowiskom, takim jak wrocławskie - wraca do widza, który nie przeprowadza analiz muzykologicznych, lecz czeka na atrakcyjny spektakl.

Od momentu, gdy opera przeniosła się z arystokratycznych pałaców do publicznych teatrów, stała się przecież rozrywką dla mas. Elity siadywały w lożach, bardziej wszakże interesując się sobą niż tym, co działo się na scenie. To tłum, wypełniający szczelnie górne balkony, ferował wyroki. Oklaskiwał lub wygwizdywał artystów, a jeśli po wyjściu z teatru nucił na ulicach arie, oznaczało to sukces dzieła.

Dziś ta sztuka rozdarta jest między awangardowymi ambicjami a chęcią powrotu do korzeni. Jedni próbują zawrzeć w niej analizę problemów świata i dylematów moralnych człowieka, innym zależy na masowej widowni. Reżyser z ambicjami nie dotknie "Poławiaczy pereł", bo nie da się z nich zrobić współczesnej psychodramy. To opowieść o miłości, przyjaźni i powinnościach wobec narodu, ojczyzny, Boga.

Nadir i Zurga pokochali tę samą kobietę, Leilę, lecz w imię przyjaźni postanowili się jej wyrzec. Nadir nie potrafi jednak stłumić uczuć. Leila też go kocha, ale jest kapłanką Brahmy i ślubowała czystość. Co zrobią kochankowie i co uczyni Zurga, gdy w trzecim akcie pozna wreszcie w Leili dziewczynę, która kiedyś uratowała mu życie?

Ten brak spostrzegawczości często cechuje bohaterów operowych, ale "Poławiacze pereł" to przecież bajka, na dodatek umieszczona w egzotycznej scenerii Cejlonu, nijak przystającej do realiów tej wyspy. Reżyser i scenograf Waldemar Zawodziński wymyślił gigantyczne łodzie, które dzięki kolorowym wizualizacjom tworzą piękne tło, scenografka Małgorzata Słoniowska ubrała cejlońskich rybaków w barwne stroje z błyszczącymi ozdobami.

Jest kolorowo, migotliwie dzięki choreografce Janinie Niesobskiej, pracującej nie tylko z tancerzami, ale z chórem i statystami. "Poławiacze pereł" w Hali Stulecia nie różnią się od pełnych wizualnych atrakcji współczesnych musicali, ale w przeciwieństwie do nich mają lepszą muzykę.

To, co skomponował Georges Bizet, nie pozwala odłożyć jego dzieła do archiwum. A zespoły Opery Wrocławskiej potrafią ukazać wszystkie walory. Świetnie brzmią chóry, orkiestra pod batutą Ewy Michnik łagodność kantyleny łączy z napięciem dramaturgicznym.

Mariusz Godlewski pokazuje złożoność postaci Zurgi, u którego zazdrość splata się z miłosnym cierpieniem, chęć zemsty z przebaczeniem. Barytonowy głos tego artysty ma miękkość i szlachetność znakomitą do francuskiej opery. Anna Lichorowicz swobodnie wyśpiewuje koloratury, a Nikołaj Dorożkin, przebrnąwszy przez pułapki swej arii (najpopularniejszy numer "Poławiaczy pereł"), potrafi ożywić Nadira. Obsadę dobrze uzupełnia młody Marek Paśko (kapłan Nurabad).

W Hali Stulecia - tłumy, wolne zostały jedynie boczne, gorsze miejsca. I tylko dzisiaj, wychodząc z takiego spektaklu, nikt już nie nuci zasłyszanych arii jak kiedyś.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji