Teatrum Mundi T. Różewicza (fragm.)
Na tekście Różewicza Jerzy Jarocki zbudował przedstawienia olśniewające wyobraźnią i inwencją. Zrealizował prześwietlone jasnością, rozpostarte aż po horyzont hałdy śmiecia, w jakim pełza i kopuluje samo życie sczepione w miłosnym uścisku lub śmiertelnej walce, wśród ponętnych dziewcząt i dystyngowanych emerytów, w przytomności Matki, która "siedzi na jajach, oczywiście w przenośni", i jest na równi z innymi aktorką, ale i jakby kreatorką tego teatrum mundi, jaki reprezentuje i stwarza zarazem. Sukces Jarockiego to przede wszystkim znakomita teatralizacja różewiczowskiej wizji. Wydobycie z niej niespodziewanych napięć, wytrawne wzbogacenie działań, przesycenie ich ostrym, groteskowym komizmem - wyraźniej i pełniej, niż dzieje się to w tekście utworu. Komizm ten i groteska, żrąca ironia i rytm akcji są niezaprzeczonym wkładem teatru w sukces przedstawienia i walor utworu. Wkładem reżysera i aktorów, z których Maja Komorowska - jedna z trzech równolegle grających w każdym przedstawieniu Starych Kobiet - i Edward Lubaszenko jako młody Kelner, a także Jerzy Z. Nowak w roli Lekarza, tworzą najpełniej poetykę nasyconej, świadomej swych zadań groteski składające i się na bogatą fakturę tego przedstawienia. Już akt pierwszy rozgrywany w upiornej przez prawdopodobieństwo restauracji jest brawurowym popisem teatru i poetyki.
Stare Kobiety - naprzód Iny Nowicz, a potem zwłaszcza Mai Komorowskiej - mają tu intensywność dobrze granej Wariatki z Chaillot, Kelner Edwarda Lubaszenki pełną wyrazistość. Postać ta kontrastuje, rzecz prosta, zarówno z zaszmaconą Matką jak i Lekarzem Jerzego Z. Nowaka, który niezaprzeczony komizm sylwetki i maski przenosi z tradycyjnej farsy w wysokie regiony demonstrowanego nam teatru. Szkoda, że trzecia Stara Kobieta wymieniająca się z tamtymi w toku akcji (grana przez Marię Zbyszewską) nie dorównuje poprzedniczkom techniką i kontrolą nad emisją głosu.
Znakomitym efektem są w tym akcie zwały śmiecia jakie po otwarciu okna w dusznym pomieszczeniu sypią się do środka i przykrywają Lekarza - z upodobaniem taplającego się pod tym ciężarem. To mechaniczne a niespodziewane wtargnięcie charakterystycznej dla sztuki materii i metafory w klimat i styl dialogu stanowi właściwą zapowiedź aktu drugiego, w którym wysokie hałdy śmiecia pokrywają świat aż po horyzont. Pokrywają? Same są światem. W zawrotnej masie tworzą pamiętny krajobraz o nadrealistycznej czystości koloru i spoistości formy. Kształtują rzeczywistość ni to gigantycznego śmietnika, ni to świata po nuklearnej kąpieli i są (podobnie jak i elementy pierwszego aktu) znakomitym dziełem wyobraźni scenicznej Wojciecha Krakowskiego, który we współpracy z Jarockim kto wie czy nie przyćmił tą scenografią najlepszych swoich realizacji plastycznych. Współpraca ta przy pełnej pomocy zespołu aktorskiego przyniosła właściwą intensywność obrazów i zdarzeń składających się na niezwykle sugestywną alegorię.
Jerzy Jarocki, wytrawny i wypróbowany sojusznik polskiej dramaturgii współczesnej, jedyny, który nie odwraca się od niej z pogardą, a przeciwnie: szuka i znajduje - realizator i współtwórca znakomitej ,,Mojej córeczki", "Wyszedł z domu", "Matki" Witkacego i "Śmierci gubernatora" Kruczkowskiego - we wrocławskim Teatrze Współczesnym dobrze zarabiającym na nową nazwę stworzył jedno z tych przedstawień sezonu, o którym bez ryzyka pomyłki powiedzieć można, że przejdą na pewno do historii interesującego nas nurtu. Dzieło zaskakujące jednolitością, konsekwencją i wyobraźnią, wyrazistością myśli i formy. Brawurową opowieść o uporze i ślepocie gatunku, o sensie trwania.