Artykuły

Warlikowski jak Lynch

Przed premierą "Kruma" Hanocha Levina w 2005 roku Krzysztof Warlikowski przyzwyczaił nas do obcowania z wielkimi mitami - Dionizosa, Prospera, Hamleta, współczesnymi wcieleniami Kalibana, Ariela, dybuka. Sięgając po nową dramaturgię, pokazywał ludzi nieprzystających do życia, przełamywał tabu. Na tym tle postaci z inscenizacji sztuki izraelskiego pisarza są szokująco banalne. To typy z telenoweli. Tytułowa postać (Jacek Poniedziałek, na zdjęciu) jest antybohaterem. Powraca ze światowych wojaży do rodzinnego miasteczka z walizką brudnych ciuchów i nie ukrywa życiowej klęski. Jeśli cokolwiek wyróżnia, to tylko zdecydowanie, by pozostać w życiu nikim. A potem - by tworzyć. Sztukę Levina łączy z poprzednimi przedstawieniami Warlikowskiego temat miłości. Ale w "Krumie" nikt nie daje jej szansy. Wesela przypominają stypę, a domowe zacisze małżonków zamienia się w piekło. Piękną Trudę (Maja Ostaszewska) zżera obsesja przemijającej urody. Jej mąż Taktyk (Marek Kalita) przeżywa dramat transwestyty. Dupa (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik) nie może zapomnieć o swojej brzydocie w ramionach chorego na raka Tugatiego (Redbad Klynstra), a matka Kruma (Stanisława Celińska) - pogodzić się z porażką syna. Tylko Cica (Danuta Stenka) potrafiła przekonać siebie i innych, że odniosła sukces w wielkim świecie. Jako jedyna zrozumiała, że śmiertelnicy muszą cieszyć się chwilą, podchodzić do życia bez śmiertelnej powagi. Nigdy wcześniej w teatrze Warlikowskiego tragizm nie był równie ważny jak komizm. Dzięki temu reżyser osiąga efekt przypominający filmy Almodóvara i Lyncha. Każdy, nawet z pozoru zwykły człowiek, nie tylko nas śmieszy, ale i intryguje tajemnicą swojej egzystencji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji