Artykuły

Powalisz

"Krum" nie jest dla wszystkich. A właściwie tylko dla tych, którzy od teatru oczekują jeszcze cienia refleksji, scen, które na długo zostają w pamięci, i ryzyka. Bo to przedstawienie jest ryzykowne. Od początku do końca. Tytułowy Krum (Poniedziałek) wraca do rodzinnego miasteczka, gdzie czas zatacza kolejne nudne koło. Otaczają go mieszkańcy tkwiący w rzeczywistości niczym ludzkie namorzyny: eksdziewczyna (Ostaszewska), jedyny przyjaciel (Klynstra), nieszczęśliwa matka (Celińska), wiecznie wstawiona znajoma (genialna Krzysztofik-Hajewska). To miejsce okazuje się dla Kruma swoistym purgatorium - punktem dojścia, w którym trzeba odpowiedzieć sobie jeszcze raz na podstawowe pytania: kim jestem teraz, do czego dążę, co mnie już nie cieszy, co mogę jeszcze zrobić, a czego już nigdy nie zrobię? My, widzowie, jesteśmy zakładnikami i biernymi obserwatorami tego niespiesznego dramatu uwięzionymi w scenograficznej pułapce pustawej sali kinowej. Warlikowski mówi, że jego przedstawienia są "realistycznymi baśniami". "Krum" jest baśnią psychodeliczną i przerysowaną - duszną, długą, świetnie zagraną, melancholijną, raz bardzo smutną, raz bardzo zabawną. Na tle mdłych dobranocek dla dorosłych, w które zamieniają się ostatnio stołeczne premiery, "Krum" jest zjawiskowy. Zdecydowanie z innej rzeczywistości teatralnej. Tej lepszej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji