Artykuły

Trzy razy "M"

To jest spektakl zbudowany na skojarzeniach. Ze wszystkim, co widzimy w telewizorze i kolorowych magazynach, niekoniecznie tych do czytania

Jesteśmy w fabrycznej hali. ogłusza nas rytmiczny ryk maszyn, oślepia blask spawanych blach, zatruwa dym. Rojenia spod znaku miasto-masa-maszyna tyle że bez futurystycznego optymizmu. To świat szybkiego ruchu, szybkich i zgodnych reakcji tłumu, jak każe przywódca stada

"Opera za trzy grosze" to opowieść o ludziach niemoralnych, cynicznych, dorabiających się na nieszczęściu innych, a jednak żyjących w jako takiej zgodzie - ze sobą i owymi innymi. Uczucia niszczą mechanikę - bo przecież nie harmonię - ich życia, ale z każdej biedy, jak się okazuje, wyjść można cało. Pod warunkiem że nie traci się zimnej krwi.

Atak na zmysły

Brecht skarykaturował chciwych kapitalistów, obmierzłych burżujów. Reżyser Kościelniak wie o świecie więcej niż Brechtowi piszącemu w latach 20. "Operę za trzy grosze" mogło się przyśnić - wie, sprowadzając rzecz do historii i socjologii, że kapitaliści i ich klientela nie muszą być tacy wredni, nieludzcy bywali za to ci, którzy na siłę próbowali stworzyć świat bez nienawiści. I mógłby, gdyby chciał, wdać się z Brechtem w gwałtowny dyskurs. Zamiast dyskusji urządza jednak widowisko. I dobrze. Publiczność też swoje wie. nie trzeba jej pouczać. Można zabawić obrazem i genialną muzyką, nie można zanudzić dywagacjami.

Śpiewak podwórzowy (nadaktywny Sambor Dudziński) śpiewa piosenkę o Maćkiem Majchrze. Rusza akcja. Obraz goni obraz, aluzja aluzję.

Pan Peachum w piekle swoich interesów - na scenę wjeżdżają dymiące, wielkie kotły. Troskliwi rodzice przemawiają do rozumu córce - obyczajowa scenka przeradza się w teatr cieni, zakończony bluźnierstwem: to łotr. w pozie umęczonego Chrystusa na krzyżu, naucza: "Wielka jest podłość tego świata. I dlatego bez przerwy trzeba przebierać nogami, żeby w chwili nieuwagi nikt ich nie wyrwał spod bezradnego kadłubka i nie ukradł". W burdelu prostytutki ubrane są w szorty, jakie nosi idolka nastoletnich maniaków gier komputerowych Lara Croft - praktycznie i seksownie. Zamiast gzić się z klientami, składają samochody. Metafora ("W dzisiejszych czasach seks jest mechaniczną zabawką")? Mrugnięcie okiem ("Faceci kochają kobiety i samochody, a najbardziej nagie kobiety, umazane smarem, leżące na maskach samochodów")? Jenny (Karolina Adamczyk) i Lucy (Ewa Szydło), kobiety Majchra, walczą o ukochanego w ringu, okładając się bokserskimi rękawicami. Gangsterzy wyglądają jak koledzy Michaela Corleone z czasów wygnania na Sycylię - czyli twarzowo. Peachum (upiornie charakterystyczny Cezary Studniak) przesłuchuje kandydata na żebraka niczym Ewa Drzyzga swoich penitentów. Gdy Mackie (dobry, choć jak na Majchra, zbyt sympatyczny. Konrad Imiela) i Brown (Mariusz Kiljan) wspominają wojenną przeszłość, zmysł)' widzów atakują stroboskopy i scena jak z amerykańskiego filmu wojennego o Wietnamie. Przez chwilę jesteśmy na politycznym wiecu, za moment patrzymy - i śmiejemy się - na scenę jak z przedwojennego melodramatu ze Smosarską i Brodniewiczem.

Sztuka wzbudzania żalu

Kościelniak opowiada historię Mackieego Majchra, jakby montował teledysk. Bez ceregieli bierze dwie długie sceny - w oryginale następujące po sobie i zwykle odgrywane w teatrze jak leci - i tnie je na kilkuzdaniowe kwestie, odgrywane w zmieniających się planach. Reżyser mocno okroił tekst, ale i tak spektakl trwa - z dwiema przerwami - ponad 3,5 godziny. Są sceny, które zachwycają, są i takie, które prowokują osobliwą urodą - jak ta, gdy pani Peachum (doskonała Ewa Klaniecka) śpiewa słynną "Balladę o seksualnym uzależnieniu", a w tle towarzyszy jej samotny nagi tancerz.

I jest wreszcie ktoś, bez kogo - choć to i tak dużo - oglądalibyśmy tylko znakomicie zrealizowane show. Katarzyna Groniec śpiewa raptem trzy piosenki, przez dłuższy czas karnie kryje się w tłumie. Ale wystarczy, że przejdzie samotnie przez scenę, powie dwa zdania - publiczność zamiera. To właśnie Groniec sprawia, że choć przyszliśmy do teatru rozrywki, w którym chcemy się zabawić, wzruszyć i zgodzić lub nie z kilkoma moralizatorskimi zaklęciami, wychodzimy z poczuciem, że teatr to także sztuka wzbudzania żalu. Wobec siebie samych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji