Pod drzwiami
Ktoś w końcu powinien zająć się poważnie fenomenem powodzenia niemieckojęzycznej literatury w polskim teatrze i szerzej - niemieckiej problematyki w polskiej kulturze. Po spektaklach Krystiana Lupy, "Fotoamatorze" Grzegorza Wiśniewskiego i "Doktorze Faustusie" Grzegorza Jarzyny do serii niemieckich rozliczeń, dokonywanych rękami polskich reżyserów, dołączył spektakl Pawła Szkotaka według twórczości Wolfganga Borcherta. Borchert zmarł w 1947 roku w Szwajcarii w wieku 26 lat, obwołany tuż przed śmiercią geniuszem swego pokolenia - generacji wojny, która w dorosłość wchodziła w okopach pod Smoleńskiem i Stalingradem. Zmarł na dzień przed premierą swojej jedynej sztuki "Pod drzwiami", opowiadającej o współczesnym Odysie, który wraca z frontu i nie potrafi odnaleźć się w powojennej rzeczywistości. Wszystkie drzwi zastaje zamknięte, w rezultacie popełnia samobójstwo.
Pełną pasji, antywojenną i na poły autobiograficzną sztukę Szkotak wystawił jako przedśmiertny sen, w którym obok realnych ludzi występują postacie symboliczne, gdzie rzeka, do której rzuca się samobójca, ma postać zmęczonej kobiety, Pan Bóg jest bezradnym starym człowiekiem w jesionce, który je ogromną watę na patyku i roni łzy nad wyrzynającą się ludzkością, a Śmierć w ochronnym płaszczu asenizacyjnym usuwa ciała poległych. Szkotak w swym pierwszym na repertuarowej scenie przedstawieniu używa języka plastycznych obrazów, który wypracował w ulicznych spektaklach, tyle że robi to bardziej precyzyjnie, do końca wykorzystując możliwości maszynerii. Obrazy komponowane za pomocą bardzo dobrej scenografii Izabeli Kolki przenikają się jak filmowe kadry, zachowując siłę teatralnej metafory. Do najlepszych należy karykaturalny portret mieszczańskiej rodziny na gigantycznej, powiększonej kanapie i lunapark, w którym bohater umiera pod girlandami świateł.
W tym plastycznym widowisku udało się nie zagubić aktorstwa.
Aktorzy grają bardzo osobiście, bez papierowego patosu, który miejscami bije z tekstu Borcherta. Dobrą rolę stworzył Mirosław Guzowski jako Beckmann, żołnierz, który desperacko usiłuje odbudować swój świat. Dzięki Guzowskiemu przed nami staje nie tylko niemiecki żołnierz, ale żołnierz każdej wojny i szerzej: każdy młody człowiek, przed którym zamknięto drzwi, i to jest największą zaletą spektaklu.