Artykuły

Koszmar entomologa

Ludzie dotknięci przez wojnę wi­dzą świat jakby pod szkłem po­większającym, reagują histerycznie i mają koszmarne sny. Tyle można powiedzieć na pewno o spektaklu Pawła Szkotaka.

"Pod drzwiami" według Wolfganga Borcherta to album pięknych obrazów i zaskakująco miałki tekst. Opowieść o powrocie Beckmanna, żołnierza Wehr­machtu, z Syberii do ruin Hamburga, pustego domu i zdradzonej miłości przypomina nastrojem poetycki wątek "Dwóch teatrów" Jerzego Szaniawskie­go. Jeśli jeszcze pamiętamy tę sztukę-pantomimę o krucjacie dziecięcej, od­rzuconą przez dyrektora teatru reali­stycznego, to w spektaklu Szkotaka właśnie pantomima, ruch sceniczny i dekoracje są przekonująco realne. Tekst brzmi jak antywojenna spowiedź grafomana.

Na scenie Teatru Współczesnego Pa­weł Szkotak i Izabela Kolka, bo sceno­grafka jest współautorką widowiska, zbudowali rodzaj iluzji, która urzeka chyba wyłącznie mężczyzn posiadają­cych nad brzegiem Styksu z kieliszkiem wódki w dłoni. Iluzji zbyt tkliwej czy natrętnej, ale operującej urzekającymi obrazami snów, które - śnione na jawie - mogą być groźne, przestrzegał Jung, bo zacierają granice między życiem a marzeniem. Beckmann (Mirosław Guzowski) śni taki śmiertelny sen na brze­gu Łaby. To co widzimy, dzieje się w krótkiej pauzie między próbą samo­bójstwa a śmiercią. Być może to jest ten ułamkowy film życia, który każdemu z nas wyświetla się tuż przed śmiercią. Być może dlatego wśród bohaterów zdarzeń spotykamy Boga i Śmierć. W interpretacji Szkotaka ten senny koszmar trwa jednak aż 100 minut.

Pierwszy z obrazów to slajd miłosny. Tu rozegrany w pięknej scenie rysowa­nia domu na szklanej ścianie jak rysu­je się palcem na szronie pokrywającym szybę. Slajd rozświetlany kulkami ognia z płonących zapałek. Rozgrywany jak dziecięca zabawa, anachroniczna, bo za­kochana, lecz zawstydzona partnerka wskakuje kochankowi na barana, by ją wiózł ten rycerz-rumak hen, w jasną przyszłość.

Otulona w kusy płaszczyk Renata Ko­ścielniak (Dziewczyna) jest nawet za ładna w tym śnie. Jakby swą albumo­wą, odświętną dziecięcością przesłania­ła wstręt banalnej zdrady. Tym więk­szym kontrastem jest jej powracający z frontu mąż. Tak jak Beckmann porzu­cony, oszukany, samotny wobec ułudy. Piotr Zalewski pojawia się za oknem te­go niby-domu na szczudłach-protezach.

Drugi obraz to świat za zamkniętymi drzwiami - tu salon z bajki o łowcy owa­dów. Bo kolekcjonerem śmierci jest puł­kownik, który nie chce przejąć odpo­wiedzialności Beckmanna za straconych na wojnie kompanów. Pułkownik Bo­lesława Abarta jest nadętym głupkiem, woskową figurą, martwą jak owady w gablotach. Wypowiada i wyśpiewu­je frazesy w stylu Wagnera, bo rozkaz prowadzący żołnierzy ku śmierci nie może być ani logiczny, ani ludzki - su­geruje Borchert. Bo winę można zagłu­szyć.

Gigantyczna pluszowa kanapa i mu­zyka z patefonu są symbolem monstru­alnej obojętności ludzi, którzy nie chcą współodpowiadać, nie chcą słyszeć roz­paczliwego krzyku z zewnątrz. Wierzą w konieczność dziejową i ducha naro­du tak samo, jak w rytuał codziennego nakrywania do stołu i potęgę szczelnie zamkniętych drzwi. - Stłukł się tylko jeden talerz - szczerze zmartwiła się Córka (Kinga Zabokrzycka), gdy Beck­mann odszedł.

Trzeci slajd to powrót do pustego ro­dzinnego domu. Bo rodzice Beckman­na nie odnaleźli się w powojennym świecie. Beckmann powrócił z Syberii jakby z zahibernowanymi marzeniami o szczęśliwym życiu. Oni powojennej hibernacji ulegli. - Pana ojciec niepo­trzebnie zadawał się z brunatnymi. Po co komu mundur na starość. I zbyt głoś­no mówił o Żydach - wcale nie ironi­zuje pani Kramer (Irena Dudzińska), trzepiąc gigantyczny kilim z obliczem Hitlera. Kilim jeszcze się przyda, bo materii się nie denazyfikuje. Ludzie mniej kosztują - ich życie łatwiej "wy­prać".

Czwarty obraz to kabaret Paradiso, w którym Dyrektor (Zbigniew Górski) musztruje na nowo Beckmanna. Nie talent, choć Beckmann śpiewa przejmują­co, w dobrym stylu songów Brechta, nie młodość, bo świat koni z karuzeli w we­sołym miasteczku też popadł w ruinę i nie ma powrotu do rzeki dzieciństwa, nie one decydują o życiu człowieka, lecz cierpliwość dupowłaza - mówi Dyrek­tor - to przyszłość każdego z nas w tym wspaniałym powojennym świecie. - Bo publiczność chce być łaskotana, nie stra­szona! - dodaje cynicznie.

Zabrakło w tekście Borcherta uzasad­nień dla zdrady, przemocy, okrucień­stwa. Tak jak zabrakło ich w "Popiele i diamencie" Andrzejewskiego czy w "Pożegnaniu z Marią" Borowskiego. Śmierć jest nie tylko brzydka, ponura i absurdalna, ale i nieodwołalna. Może i dlatego, że Bóg Beckmanna (Henryk Majcherek) jest jak kiepsko podkolorowany obrazek z dziecięcych zeszytów do religii, jest beznadziejnym teolo­giem, a Śmierć (Maciej Tomaszewski) tylko tu sprząta.

Reżyser zapowiadał, że w tej historii można także rozpoznać współczesność. Chyba nie. Dziś wojna jest podstawą wielu scenariuszy gier komputerowych. Tam już nie ma poezji i nikt z nas tego nie potępia.

Kobiety na sali głośno ziewały.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji