Artykuły

Karuzela agresji

Ta sztuka powstała w apogeum rozkwitu talentu Ódóna von Horvatha, kiedy był już po sukcesie "Opowieści lasku wiedeńskiego". "Karol i Karolina" weszła na scenę wkrótce potem, ale nie w Polsce, gdzie z niewiadomych powodów na prapremierę musiała czekać aż do tej chwili, niemal 70 lat. Wkrótce dramat Horvatha wystawi także (w innym przekładzie) wrocławski Teatr Polski. Coś musi być na rzeczy, że po ten sam utwór sięgają dwa teatry, choć na pozór jest zgoła banalny. Oto historia dwojga młodych w dramatycznym momencie: szofer Kazimierz traci pracę i od słowa do słowa młodzi rozstaną się, ich życie legnie w gruzach. Tak można by opowiedzieć fabułę, której tu jak na lekarstwo - w 117 (tak, 117!) scenkach, rozgrywających się na błoniach monachijskiego wesołego miasteczka, gdzie trwa właśnie Octoberfest, Horváth odmalowuje nie tyle rozstanie młodych, ile atmosferę zagrożenia, napięcia, niepokoju, jaka rodzi się w czasach kryzysu.

Na scenie Teatru Narodowego powstała idealna machina do grania "Kazimierza i Karoliny", od pierwszego rzutu oka nie ma wątpliwości, że jesteśmy na wiedeńskim Praterze albo w innym parku rozrywki z kolejką górską, beczką śmiechu, pokazem osobliwości i kto tam co chce. Scena nieustannie się zmienia, ciągle ktoś coś sprząta, wynosi, wnosi, trwają codzienne zapasy. Wszystko tu dzieje się w języku. Bohaterowie zabłąkani w wesołym miasteczku słuchają rozleniwiających melodyjek, oglądają przelatującego Zeppelina albo spoglądają na gwiazdozbiory, przemawiając do siebie nieco napuszonym językiem, aby wydawać się sobie trochę lepszymi. Mówią jedno, myślą drugie, chociaż nie wszyscy, bo obleśni dorobkiewicze, radca Rauch (Henryk Talar) i sędzia Speer (Andrzej Blumenfeld), nie kryją, że polują na łatwe młódki. Inni jednak chowają się za słowa, ale i tak co pewien czas łamią się kruche tamy i okazuje się, że skrywali w sobie złe moce. Wtedy nie szczędzą sobie słów bolesnych, a nawet rękoczynów, gotowi łamać kości i niszczyć się nawzajem - potem sanitariusz i lekarz rachują ofiary.

Spektakl rozwija się niewinnie, młodzi sobie przygadują coraz mocniej, skądś wyłania się śliski krojczy Schulzinger (Oskar Hamerski), który chciałby coś uszczknąć na nieporozumieniu, polowanie na młode ciała wszczynają staruchy, złodziejaszek Franiu Merkl (Arkadiusz Janiczek) ze swoją żoną (Anna Grycewicz) czatują na ofiary. Tak się zaczyna kręcić karuzela agresji aż do końca. Wszystko dopracowane, precyzyjnie zagrane. Para tytułowych młodych, Wiktoria Grodeckaja i Paweł Paprocki, odsłoniła wiele emocjonalnych etapów. Drugą, niejako lustrzaną parę stworzyli Merklowie, Janiczek i Grycewicz. Więcej tu trafionych portretów, stylizowanych rysunków postaci, tchnących autentyzmem i sztucznością zarazem (pozy językowe). Gabor Zsámbéki, obsypany nagrodami reżyser węgierski, potwierdził, że potrafi nie tylko postawić na scenie karuzelę, ale wprawić ją także w oszałamiający ruch.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji