Artykuły

Absolwencina

"Nie pchaj się na afisz, jak nie po­trafisz", powiada popularne po­rzekadło. Oglądając najnowszą pro­dukcję Teatru Bagatela, zastanawia­łam się nad łańcuszkiem ludzi może i dobrej woli, ale małego talentu, któ­rzy uparli się, żeby przerobić lepsze na gorsze.

Trzeba powiedzieć, że to się im powio­dło. Najpierw Terry Johnson przerobił powieść Charlesa Webba (oraz scena­riusz filmowy) na sztukę teatralną. Stwierdził pewnie, że z oszczędnych dia­logów i sytuacji pierwowzoru, wiernie zachowanych w scenariuszu i filmie, nie wyciśnie tyle, żeby jego dzieło mogło zostać uznane za oryginalne. Postano­wił ozdobić je własną inwencją, hojnie dopisując, melodramatyzując, dopowia­dając i banalizując. Tyle powiem, że je­żeli ktoś pamięta zakończenie filmu, to oglądając spektakl, bardzo się zdziwi.

Piotr Łazarkiewicz, którego umiejętno­ści nie dorównują niestety Mike'owi Nicholsowi, zabrał się za przeniesienie te­go wątpliwego dzieła na scenę. Praco­wicie pozlepiał sytuację z sytuacją, sce­nę ze sceną, postać z postacią, ale ta wyklejanka nijak nie zechciała przybrać for­my spektaklu. Tak jak aktorzy nie przy­brali formy postaci. Grupka plącząca się po scenie podgrywa a to farsowo, a to melodramatycznie, a to psychologicznie. Wszyscy starają się być i głębocy, i za­bawni, i wzruszający. Nie chcę wypomi­nać Marcinowi Kobierskiemu, że nie jest Dustinem Hoffmanem, ani Urszuli Gra­bowskiej, że nie jest Katharine Ross. Bie­da w tym, że nie są interesującym Kobierskim czy Grabowską. Antypatyczny i pozbawiony wdzięku młodzieniec oraz piskliwe dziewczę nie są w stanie skupić na sobie uwagi. Banalnie farsową parą są rodzice Benjamina (Katarzyna Litwin i Piotr Różański). Jedynie Katarzyna Gniewkowska (pani Robinson) ma w so­bie coś ciekawego, choć dramat pani Ro­binson został przez Johnsona pozbawio­ny intrygującej w oryginale tajemnicy i niedomówień. Od upijającej się z có­reczką (i niestety zwierzającej się jej ob­ficie) Gniewkowskiej stanowczo wolę milczącą Anne Bancroft. No i Marek Litewka, biegający z siekierą za Benjami­nem, wywołuje zdrowy śmiech, choć proweniencji farsowej, nie tragikomicz­nej, jak by należało się spodziewać.

Joanna Schoen postanowiła stworzyć przestrzeń wielofunkcyjną - w szarym pokoju z kilkoma parami drzwi i oknem rozgrywają się wszystkie sceny. Mimo różnokolorowych świateł i rozmaitych mebli niestety nie mamy poczucia zmia­ny scenerii. Jest jedno nudne i brzydkie pomieszczenie. Odblask wody na ścianie nie chce wcale przenieść nas nad basen, omiatanie reflektorem stojących pod ścianą osób, mające stwarzać ilu­zję jazdy windą, żadnej iluzji nie two­rzy, a koszmarny witrażyk zasłaniający okno i konfesjonał stojący na środku za­krystii nieudolnie imitują kościół. Ponure jazzowe motywy autorstwa An­toniego Łazarkiewicza służą jedynie za­głuszeniu zmian dekoracji i odbierają przedstawieniu ostatnią szansę na lekkość.

Oh, Mrs. Robinson... Jako odtrutkę pole­cam obejrzenie filmowego "Absolwen­ta". A jeszcze lepiej zrobić to zamiast.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji