Antywojenna „Misja” i antybohater
Misja — najnowszy spektakl Teatru im. Stefana Żeromskiego — to wielowariantowa opowieść o antybohaterze. Włodzimierz N. ucieka nie tylko od wyimaginowanych i absurdalnych misji wojennych.
Dramaturga Michała Buszewicza zainspirowała historia odnalezionego zimą w tatrzańskim szałasie weterana wojny w Iraku. Spektakl to nie dokument, lecz pytanie o motywy jego ucieczki od świata.
Na scenie od początku mamy trzech Włodzimierzów, którzy rozpoczynają zakrojone na szeroką skalę poszukiwania samego siebie.
Włodzimierz Wojciecha Niemczyka to momentami psychopata z filmów wojennych, a debiutującego na kieleckiej scenie Michała Wanio — szukający wolności nastolatek.
Grzeczny Włodek Andrzeja Platy niemal zlewa się z tłem.
Sny Włodzimierza są groteskowe, wojsko, rodzinę widzimy w krzywym zwierciadle. Ale to, co śmieszy, daje też do myślenia. Misja nie porusza tak emocjonalnie jak choćby Jądro ciemności. Wymaga skupienia. „Nie będziemy się cackać” — zapowiada Włodek, ale spektakl nie jest brutalny.
Dostajemy nie tylko antywojenny głos w dosłownym znaczeniu. Bohater, a raczej antybohater, ucieka od opresyjnej rodziny, wojny damsko-męskiej, bagażu historii, patriarchalnej konieczności okazywania męstwa. Co by było, gdyby husaria pod Wiedniem przeżywała stres bojowy, a żołnierze drugiej wojny światowej zrobili sobie ferie zimowe?
W sztuce to kobiety wysyłają Włodka na wojnę i nie chcą przyjąć, gdy wraca psychicznie okaleczony. Wiele mamy wersji spotkania Żony (Wiktoria Kulaszewska) z Włodzimierzem. To ona pyta: „A mógł nie jechać?” Nikt nie odpowiada.
W pamięci pozostaje Edward Janaszek wygłaszający mowę nad ciałem poległego w wojnie z Czechami, którzy nas sprowokowali. Na koniec Niemczyk hipnotyzuje entomologicznym monologiem. Świat bez wojen to nuda. Ciekawie jest, gdy można popłakać nad konającym stworzeniem.