Teatr ogromny
Jesienią 1892 - pisze Ryszard Peryt w programie "Balthazara", wystawionego w Warszawskiej Operze Kameralnej - "Wyspiański zjeżdża na kilka miesięcy do Krakowa i "Daniel" jest tematem rozmów z Opieńskim. [...] Jednak "Daniel" [...] pozostał librettem bez partytury - Opieński nigdy nie dokończył muzyki, a skomponowane fragmenty przepadły. [...] Kiedy przyjechałem na studia do Warszawy w 1965 roku - wspomina Peryt - to pierwszą książką, jaką kupiłem w antykwariacie na Świętokrzyskiej było broszurowe, stare wydanie "Daniela", które do dzisiaj zachowałem".
Dwukrotnie próbował Peryt przywrócić "Daniela" operze - w 1977 roku w Teatrze Miejskim w Słupsku i dwadzieścia lat później w Operze Narodowej-Teatrze Wielkim, kiedy to był jej dyrektorem artystycznym. Niestety, próby te nie powiodły się - muzyka nie powstała, a libretto dalej było bez partytury. "Aż wreszcie - wspomina Peryt - na początku roku 1999, po rozmowach ze Stefanem Sutkowskim, pojawiła się nadzieja dla tego projektu ... Zygmunt Krauze sugerował, aby libretto trochę rozbudować - tak, by powstała opera w dwóch aktach. [...] wyłoniła się idea libretta, którego część główną stanowi "Daniel", zaś dwie sekwencje końcowe - rozwijające wątek "Balthazara" - pochodzą z "Juliusza II" oraz fragmentu "Skałki". (...) Biblijna historia z Księgi Daniela stanowiła dla Wyspiańskiego metafizyczne tło namysłu nad wolnością utraconą Polski tego czasu. "Balthazar" ten namysł kontynuuje... w operze".
Dzieło, którego słuchamy i które oglądamy na scenie Warszawskiej Opery Kameralnej - w ramach Pierwszego Festiwalu Polskich Oper Współczesnych - ma de facto trzech autorów. Wyspiański dał ideę, temat, substancję tekstu, formę ogólną i ramy dramaturgii. Peryt nadał tekstowi formę szczegółową, przysposabiając go do muzyki; urzeczywistnił wizję sceniczną Wyspiańskiego. Krauze wpisał rzecz w partyturę muzyczną, wypełnił ideę - urzeczywistnił dramma per musica.
"Myśl u Wyspiańskiego - pisze Zygmunt Krauze - przekazana jest nirzwykle skrótowo. Niemal hasłowo. Nie ma ani jednego zbędnego słowa. [...] Słowo leży u źródła muzyki. Słowo Wyspiańskiego dawało mi impuls i energię do szukania dźwięku, który wzmocni jego znaczenie lub je zmieni. [...] Tworzenie postaci przy pomocy dźwięku było istotą pracy nad tym utworem. Szukałem gestu, motywu, który mógłby się zmierzyć ze słowem. Wybór języka muzycznego był drugorzędny. Dlatego komponując "Balthazara" korzystałem z doświadczeń wcześniejszych swoich utworów, rezygnując z poszukiwań i eksperymentów. Poszukiwania i eksperymenty były natomiast skierowane na postaci: ich ekspresję, charakter, zmienności złożoność".
Geniusz twórczy Wyspiańskiego ma trzy oblicza, trzy zasadnicze aspekty, trzy strony sygnowane hastami: Obraz - Słowo - Muzyka. Te trzy składniki konstytutywne sztuki wielkiego dramaturga są dla nas równie, choć inaczej, ważne.
O Wyspiańskim malarzu i poecie napisano już wiele. I obraz, i słowo przeanalizowano do cna, poddając wszechstronnej interpretacji: walory konstrukcyjno-formalne, odkrywczość i nowatorstwo, bogatą symbolikę, odniesienia kulturowe, etos patriotyzmu. Najmniej stosunkowo uwagi poświęcono muzyce, poruszając zazwyczaj ten temat przy okazji omawiania innych zagadnień. Odnotować tu należy właściwie zaledwie jedną pozycję temu problemowi poświęconą - szczupłą książkę Tadeusza Makowieckiego "Muzyka w twórczości Stanisława Wyspiańskiego" (Toruń 1955).
Ta dysproporcja w literaturze przedmiotu jest zrozumiała. Wyspiański kompozytorem nie był i muzyki twórczo nie uprawiał, choć znał się i na niej dobrze. Był wszakże muzykiem - w sensie szerszym. Muzyczność zawiera się w samej substancji słownej i strukturze jego sztuk. Jest spiritus movens ich narracji, kształtuje ich formę. Jeżeli muzyczność w ogóle jest cechą immanentną każdej autentycznej poezji (a tylko w różnych jej gatunkach rozmaicie się przejawia), to poezja dramatów Wyspiańskiego charakteryzuje się stopniem muzyczności najwyższym, wyższym może nawet niż twórczość naszych wielkich romantyków, z której zresztą wyrasta.
Urzekająca zmienność rytmu, metrum, tempa, zróżnicowanie brzmieniowe słowa, dźwięczność rymów w ich różnych wiązaniach, aliteracje i onomatopeje, motywy przewodnie - słów, zwrotów, fraz, nawroty, powtórzenia - niby muzyczne ostinata, dialogi na kształt muzycznych duetów, monologi na podobieństwo recytatywów i arii, chór dialogujący z postaciami dramatu - to wszystko przecież cechy wspólne utworom muzycznym i poetyckim. Ta wielostronna muzyczność szczególnie uderza w narracji "Warszawianki", "Legionu", "Wyzwolenia", "Wesela" czy "Akropolis". Nie trzeba specjalnie analitycznego nastawienia, aby ją odczuć. Zwłaszcza "Akropolis" ze wszystkich dramatów Wyspiańskiego najbardziej złożony, w swojej czteroaktowej budowie, zdaje się w uważnej jego lekturze poczęty z idei symfoniczności, która, panująca w muzyce tego czasu, również kształtowała wyobraźnię Wyspiańskiego. Przywodzi ona na myśl jakąś gigantycznie wspaniałą symfonię w czterech częściach.
Wyspiański - poeta dramatu i sceny - czerpie z żywych źródeł dramaturgii europejskiej, dawnej i nowszej: tragików greckich, Szekspira, Goethego ("Faust"), Słowackiego. Muzyczne zaś korzenie jego dzieł sięgają Wagnera, jego koncepcji Wort-Ton-Drama (której realizacje zwykło się u nas określać terminem "dramat muzyczny") i Gesamtkunstwerk (dzieło sztuki całościowej). Wczesne zwłaszcza sztuki Wyspiańskiego - "Legenda", "Daniel", "Meleager" - powstawały pod wyraźnym wpływem Wagnera, pomyślane wprost jako teksty dramatyczne do muzyki.
Koncepcje Wagnera, uzasadniane teoretycznie i realizowane w jego dziełach, dojrzewały jeszcze w czasach panowania teatru mieszczańskiego, iluzjonistyczno-naturalistycznego, i w pełni zaowocować mogły dopiero w nowej świadomości teatralnej na przełomie stuleci. Wielki reformator teatru Adolphe Appia pisał w roku 1894: "Siła muzyki z punktu widzenia przedstawiania polega więc na tym, iż muzyka kieruje wszystkimi elementami i ustawia je według potrzeb ekspresji dramatycznej; tak, że widowisko powinno nabrać elastyczności, umożliwiającej mu podporządkowanie się bez oporu wymaganiom muzycznym. [.,.] Aktor nie ma w dramacie wagnerowskim swobodnej inicjatywy, bowiem cała jego rola określona jest przez proporcje wyznaczone muzyką. Muzyka zaś jest duszą dramatu".
Wagnerowskie impulsy nadają zasadniczy kierunek drodze twórczej Wyspiańskiego w zakresie dramatu i teatru. Idee Wagnera są tu niczym płodne ziarna rzucone w żyzną glebę wyobraźni młodego twórcy. Musiały one z czasem obumrzeć, aby wydać wspaniały plon w postaci totalnego teatru artystycznego - na wyższym poziomie świadomości teatralnej i myśli w kwestii teatru.
"Pomimo korzystania ze sztuk innych - pisał Bolesław Leśmian -teatr jest sztuką niezależną, operującą środkami własnymi, którymi są: 1) ludzie żywi (aktorzy); 2) osobliwe i posiadające swoje odrębne tajemnice terytorium, na którym odbywa się widowisko teatralne (scena); 3) zgromadzenie widzów, którzy też nieświadomie lub świadomie biorą udział czynny w tworzeniu widowiska teatralnego. Teatr nie jest ani literaturą, ani malarstwem, ani muzyką i wymaga specjalnych postrzeżeń i wtajemniczeń dla opanowania swej sztuki". Słowa Leśmiana dają pojęcie o charakterze nowej świadomości teatralnej w Polsce z początku XX wieku. Muzykocentryczna myśl teatralna Wagnera przyczyniła się więc wydatnie do rozbudzenia czy też odnowienia wyższej świadomości teatru jako sztuki odrębnej, autonomicznej.
W dramacie (potencjalnie muzycznym) "Daniel" jesteśmy u początków drogi twórczej Wyspiańskiego, która - obfitująca w dokonania tak niezwykle, że zadziwić miały znawców literatury i teatru świata - trwać miała jeszcze lat niespełna dziesięć. Jaką muzykę mógł pisać do "Daniela" Henryk Opieński (1870-1942) - muzykolog, kompozytor, skrzypek, dyrygent i pedagog; autor oper, kantat, pieśni, poematów symfonicznych, utworów kameralnych i fortepianowych, który w życiu muzycznym swego czasu odegrał rolę niewątpliwie ważną, ale kompozytorem był raczej przeciętnym? Możemy sobie chyba wyobrazić tę muzykę do libretta Wyspiańskiego w klimacie stylów późnoromantycznych, postwagnerowską, może też bliską Brahmsa...
A jaką muzykę skomponował przeszło sto lat później - w wieku, w których muzyka sama doznała tak niezwykłych przeobrażeń - Zygmunt Krauze, kompozytor wybitny o własnym, wysoce oryginalnym stylu? Słuchając tej muzyki nie mamy wątpliwości, że powstała ona tu i teraz. Jest to muzyka, która z miejsca "porywa" słuchacza i "utrzymuje jego uwagę" przez dwa akty dramatu. Jest pełna energii, o wyrazistych kształtach dźwiękowych, często gwałtowna, "dzika" - w ostrości rytmów i brzmień, uporczywych powtórzeniach, efektach grozy, parodii, groteski. Kontrastują z tym, w określonych miejscach akcji, gesty adagiowego wyciszenia, motywy melodyjne, brzmienia bardziej miękkie i nasycone. Taka muzyka, której patronować zdają się z oddali starzy mistrzowie nowej muzyki z pierwszej potowy XX wieku - Strawiński, Hindemith, ekspresjoniści - jest zaskakująco adekwatna do tekstu. Muzyczna zwartość i logika precyzyjnie skomponowanej partytury (motywy przewodnie, nawroty, odmiany, przetworzenia) idealnie współgrają z zwartością i zwięzłością tekstu libretta, pisanego wierszem zasadniczo bezrymowym, o krótkich wersach.
Mowa dźwięków Zygmunta Krauzego - w myśl starych, potem rewelacyjnie przez Wagnera odnowionych zasad dramma per musica - znakomicie wzmacnia tu mowę słowa poetyckiego: ekspresjonistycznym z ducha recytatywem, ekspresyjną neokantyleną wokalną. Muzyka sugeruje nam przesłanie słowa jasne i czytelne, wywiedzione z opowieści biblijnej o królu-satrapie Baltazarze, mocą Bożą nawróconym przez proroka Daniela.
Słuchając i oglądając "Balthazara" w Warszawskiej Operze Kameralnej doznaję przejmującego wrażenia, którego w tym stopniu nie da mi zapewne żaden inny teatr operowy w Polsce - jedności, czyli dynamicznej harmonii w przestrzeni sceny: słowa, dźwięku muzycznego, śpiewu, ruchu i gestu, gry aktorskiej i gry instrumentów orkiestry. Mógłbym to nazwać czarodziejstwem tego tylko teatru. A Ryszardowi Perytowi - bo on jest głównym sprawcą tych cudów - przysługiwałby tu tytuł analogiczny do "czarodzieja z Bayreuth". W istocie bliscy tu jesteśmy źródeł i korzeni sztuki Wyspiańskiego, sięgających Wagnerowskich idei. W efekcie ścisłej współpracy twórców tego spektaklu Wyspiański jawi się nam również jako nasz współczesny, rozpoczynający budowanie swego "teatru ogromnego" od małej kameralnej sceny.