Artykuły

"Nocne miasto nie dla dzieci, pełno duchów, pełno śmieci" albo wieczór magii i ściemy, czyli odważnie o odwadze

"Gorączka powstańczej nocy" to wieczór ważnych pytań o manipulacje historią i o realną wartość politycznych gestów, to hołd złożony powstańcom w sposób pozbawiony patosu i zadęcia - dla e-teatru pisze Hanna Raszewska.

Tunelem czasoprzestrzennym utworzonym przez szalonego naukowca w 1944 roku powstaniec Wiesław trafia do Warszawy 2013. Ma sprowadzić posiłki do powstania warszawskiego. Taki jest punkt wyjścia granego w Teatrze WARSawy przy Rynku Nowego Miasta dziewiątego odcinka "Pożaru w burdelu" pt. "Gorączka powstańczej nocy". To brzmi jak profanacja, jak uderzenie w samo serce warszawskiej tożsamości, jak zamach na pamięć o tragedii, jak prostacka prowokacja. Ale tak nie jest. "Gorączka powstańczej nocy" to wieczór ważnych pytań o manipulacje historią i o realną wartość politycznych gestów, to hołd złożony powstańcom w sposób pozbawiony patosu i zadęcia. Hołd ten składany jest w oparach śmiechu, kpiny, blagi i chaosu. W kabaretowej konwencji, w scenografii zakurzonej rupieciarni aktorzy i muzycy ukazują historię powstańca poznającego dzisiejsze miasto. Wiesław (w tej roli fantastycznie rozśpiewany Tomasz Drabek) spotyka szereg barwnych postaci: rozwiedzioną Charlotte z Placu Hipstera graną przez frywolną Lenę Piękniewską ("to jest knajpa na lato, Wiesław! Latem chujowo siedzi się na krzesłach"), wiecznie wstawioną Paulę, czyli drapieżną Monikę Babulę ("Przekąski-Zakąski, nie idźcie na Powązki. Wracajcie, jak tu żyć? Warszawa chce pić!"), zwiedzającą w przebraniu żebraczki nocne miasto HGW, graną przez posągową Agnieszkę Przepiórską, wspomaganą przez tarcze drążące tunele metra ("ja ci, HGW, wydrążę wszystko, jak będziesz chciała - pod Wisłą, nad Wisłą"), nawiedzoną personifikację historii alternatywnej (w tej roli "złote usta zespołu", czyli Anna Smołowik - "jestem historią niebyłą, fantazją o tym, jak by było miło, gdyby się zdarzyć mogło to, co się nie zdarzyło"). Powstaniec poznaje również nieporadnego czarodzieja z Ratusza (demoniczno-komiczny Maciej Łubieński) oraz skretyniałego komisarza Augustyniaka z komisariatu na Wilczej (rewelacyjny ruchowiec Mariusz Laskowski), a jakby tego było mało - sam trafia do aresztu za jazdę rowerem po pasach. Nad wszystkim czuwa fenomenalny burdeltata (wszechstronny Andrzej Konopka), który przez półtorej godziny uwodzi publiczność, gnie się, skacze, pointuje, wymusza brawa, dyskutuje ze sceny z akustykiem, negocjuje z aktorami wykonanie zaplanowanych numerów i z wdziękiem oraz werwą międzywojennego dżentelmena piastuje stanowisko gospodarza sceny. Nic to, że scenografia czasem się posypie, kurtyna zerwie, tekst wyleci z głowy, a na widowni tłuką się kieliszki, burdeltata wszystko ma kontrolą, nawet, jeśli nie ma.

Po serii absurdalnych sytuacji spotykających rozhisteryzowane bohaterki i pajacujących bohaterów następuje nieoczekiwanie przejmujący finał. Dowiadujemy się, że Wiesław wrócił do powstania i zginął. Słyszymy pytanie, czy było warto - dla nas, dla dzisiejszej Warszawy. Po czym w alternatywnej wersji historii grupa dzisiejszych Warszawiaków i Warszawianek wraca do powstania uzbrojona w iPhony i iPady. Ten moment ściska za gardło i oddala wszystkie wątpliwości, czy o wielowymiarowej tragedii powstania "wypada" mówić kabaretowym skeczem na wysokim obcasie. Wypada. Powstańcy ginęli z myślą, że walczyli o przyszłość i przestrzeń dla przyszłych pokoleń. Niech tym pokoleniom będzie wolno nie tylko płakać, ale na cześć powstańców także bawić się, kochać i śmiać.

Spektakl zmienia się z wystawienia na wystawienie, jest nieustająco ewoluującym komentarzem do najbardziej aktualnych wydarzeń. Na początku sierpnia istotny element fabuły stanowiła planowana zmiana na stanowisku dyrektora Biura Kultury Urzędu Miasta, pod koniec września tarcze mobilizują się do pomocy HGW w wygraniu referendum. "Pożar w burdelu" reaguje na bieżąco na pożary i iskry przetaczające się przez warszawskie ulice, place i stołeczne bastiony kultury oficjalnej i alternatywnej. Bezwzględna satyra nie ociera się jednak o tandetę i łatwe krytykanctwo. Ironia idzie w parze z autoironią, a ciężki żart nosi swój ciężar świadomie i z klasą.

Wszystko jest tu spójne. Muzyka na żywo wywodzi się w prostej linii od międzywojennych kabaretów, kostiumy oddają wdzięk i retroerotyzm dawniejszych lat, relacja między sceną a publicznością pełna jest nieposkromionej radości, gra aktorska i napięcia między postaciami nasycone są żywiołową energią, a wariacko zmieniające się światła doskonale wpisują się w kontrolowany chaos będący spoiwem całości. W trakcie spektaklu działa oświetlony teatralnym reflektorem i pokryty dziurawym aksamitem bar, w którym można zaopatrzyć się w trunki, co wspomaga budowanie iluzji przebywania w kawiarnianej sali miasta, którego już nie ma, na którym kolejne pokolenia budują coraz to nowsze jego wersje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji