Artykuły

Każda kometa ciągnie swój ogon

Jakiś czas temu w corocznym konkursie Instytutu Teatralnego w Warszawie na najlepszy polski tekst w minionym sezonie spektakl Teatru Śląskiego zdobył pierwsze miejsce za "Piątą stronę świata". Jest to sukces, jakiego dawno w tym teatrze nie było. 22 września, pół roku po premierze, przedstawienie pokazano w Teatrze Polskim w Warszawie. Sala była nabita, widownia świetna, a po spektaklu owacje identyczne jak w Katowicach. A potem pełna cisza - w warszawskich gazetach nie ukazała się ani jedna notatka (nie mówiąc już o recenzji) o śląskim wieczorze w Teatrze Polskim. Niestety, dokładnie tak samo było w Katowicach! - pisze Kazimierz Kutz w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Każdy, choć o tym nie wie, ma albo mieć będzie swój biedaszyb. Nawet dla najuboższych duchem banalna starość stanie się ich biedaszybem.

Moim zdaniem cała ta zasrana starość przez swoją uciążliwość to jest już czyściec. W końcu przychodzi sen wieczny i stajemy się bombką na choince. Życie to jest tirli-pirli, i po ptokach. Nachodzą mnie te starcze banialuki i igraszki słowne, bo doszło do mnie, że starości trzeba się uczyć całkiem podobnie jak chodzenia w dzieciństwie. Przechodzę ten kurs i widzę wyraźnie tę analogię: kiedy w dzieciństwie zaczynamy chodzić, wszystko się przybliża, a w starości, kiedy tracimy siły, wszystko się oddala. Jedna jest tylko różnica - dzieciństwo nie jest fizycznym upokorzeniem. Starzenie jest powolnie narastającym safandulstwem fizycznym i głównym źródłem cierpień: człowiek kulo się od zapaści do zapaści. Po osiemdziesiątce stajemy się przedziurkowanymi biletami, które wprawdzie mogą się jeszcze wygrzewać na słońcu jak jesienne liście, ale przychodzi słota i miotła ogrodnika zmiata do szufli.

I nie idzie o to, że zapraszają człowieka na jakąś ogólnopolską imprezę i nawet nie pojawia się wolontariuszka, by pokierować starym człowiekiem w stronę jego łóżka. Mniejsza z tym, dopóki nie jest się uzależnionym od wózka, tylko po co zapraszają faceta, którego mają w nosie? Nie skarżę się, mam to, na co zasłużyłem, bo zawsze odpowiadała mi pozycja autsajdera, także w konkurencji zawodowej, przez co nieraz bywałem chłopcem do bicia. Moje skłonności do dystansowania się gwarantowały mi moje śląskie papiery i osobisty charakter. Przez całe życie byłem poza przynależnościam i politycznymi, partyjnymi i sitwami środowiskowymi. Słowem, nie miałem skłonności do kolaborowania. Przebijałem się, piąłem ku górze sam, choć często w życzliwej aurze niektórych przyjaciół, takich jak Tadeusz Konwicki, Jerzy Kawalerowicz, Stanisław Dygat, Marian Brandys czy Gustaw Holoubek. Dziś mój dawno wypracowany separatyzm, a potem przeprowadzka na wieś sprawiły, że moje osamotnienie jest w rozkwicie. Lubię je, bo teraz moją egzystencję regulują wyłącznie pory roku, rodzina, telewizor i praca w Senacie. Odeszły mnie różne zmory biologiczne i przynęty zawodowe. Jest OK!

Moja dawno utrwalona izolacja ma jednak rewers w sferze publicznej, która moje oddzielenie od świata poszerza aż po nieistnienie: to doświadczenie przynależne mojej starości polega na konieczności pogodzenia się z życiem, jakby już było skremowane. Mechanizm ten można przyjąć za naturalny rewanż drugiej strony za moją niesforność, ma on walory gilotyny ale nie tędy wiedzie moje przeznaczenie. Ostatnio zdarzyły się dwa przypadki dowodzące istnienia takiej praktyki, które stały się lakmusem sprawy poważniejszej.

Jakiś czas temu w corocznym konkursie Instytutu Teatralnego w Warszawie na najlepszy polski tekst w minionym sezonie spektakl Teatru Śląskiego zdobył pierwsze miejsce za "Piątą stronę świata" [na zdjęciu]. Jest to sukces, jakiego dawno w tym teatrze nie było. 22 września, pół roku po premierze, przedstawienie pokazano w Teatrze Polskim w Warszawie. Sala była nabita, widownia świetna, a po spektaklu owacje identyczne jak w Katowicach. A potem pełna cisza - w warszawskich gazetach nie ukazała się ani jedna notatka (nie mówiąc już o recenzji) o śląskim wieczorze w Teatrze Polskim. Niestety, dokładnie tak samo było w Katowicach! Dziennikarze śląscy nie wykazali najmniejszego zainteresowania wyjazdem Teatru Śląskiego z nagrodzonym spektaklem do Warszawy, jakby teatry śląskie pruły do stolicy co najmniej raz na tydzień.

Że Warszawa zamilkła, to j... ją pies, bo to, co śląskie, może być dla niej niemiłe, ale dlaczego prasa regionalna zbojkotowała to wydarzenie w stolicy?

Kilka dni później, 26 września, odbyła się pierwsza rozprawa w sprawie, którą wytoczył mi Jarosław Kaczyński za publiczne nazwanie go (i Zbigniewa Ziobry mordercą Barbary Blidy. Nie jest to sprawa ani błaha, ani mało ważna dla Polski, zwłaszcza dla Ślązaków. Śp. Barbara Blida jest bowiem ofiarą W RP, czyli rządów PiS, i pierwszą męczennicą współczesnej demokratycznej Polski, która mieni się państwem prawa.

Jest ofiarą państwowego bezprawia. Mamy tu do czynienia z faktem o znamionach zbrodni urzędowej. Tymczasem robi się wszystko, aby sprawy tej nie dotykać i rozmydlać ją w nieskończoność. Niestety, mamy tu także do czynienia z od dawna przyjętą bezkarnością liderów PiS i równie długo utrwalonym politycznym leseferyzmem Platformy Obywatelskiej. Partia ta nie widziała - i nie widzi do dziś - interesu politycznego w wyjaśnieniu śmierci Barbary Blidy. Dlatego poniechała obowiązku sprawiedliwości państwa wobec śmierci obywatela. Można odnieść wrażenie, jakby życie Ślązaka było nadal tańsze, a tym samym niezasługujące na należyte traktowanie. Obliczono, że Edward Gierek, który za ogromną pożyczkę od Niemiec zgodził się na wielki exodus Ślązaków do Niemiec (około 800 tys.), zajedną głowę Ślązaka brał 3,5 tys. marek. Jaką cenę może mieć dziś głowa Barbary Blidy, skoro nie było jej ani rodzinie doznać sprawiedliwości?

Na wspomnianej rozprawie zeznawał Jarosław Kaczyński, a potem wygłosiłem półgodzinne przemówienie, nagrane w sądzie. W warszawskich gazetach nie ukazała się ani jedna wzmianka o tym fakcie. W gazetach katowickich ta sama destylowana cisza stołeczna, jakby śp. Barbara Blida i niżej podpisany byli postaciami fikcyjnymi, ajej śmierć przypadkiem tak banalnym, że aż niezasługującym na najmniejszą uwagę. Co się dzieje? Czyżby dziennikarze na Górnym Śląsku w ramach "klawiszowego patriotyzmu" blokowali karmę dla Ruchu Autonomii Śląska? Mein Gott, toż to praktyki godne "Trybuny Robotniczej"!

Ano, jesteśmy we własnym kraju na statusie biedaszybu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji