Artykuły

Królowa nie mówi prawdy

- Ludzie teatru wcale nie są tacy źli. Nie są grzesznikami, jak niektórzy z was o nich myślą, tylko mają chorobliwą potrzebę zabłyśnięcia. I z tego właśnie powodu należy wielkodusznie subwencjonować teatr. Bo jak im się zabierze scenę, to zwariują. Zwariują albo się wykoleją - to słowa jednego z bohaterów sztuki "Królowa i Szekspir", której polska prapremiera odbyła się na scenie Teatru Nowego w minioną sobotę.

Zarazem jest to jedna z najbar­dziej spostrzegawczych myśli tekstu Esther Vilar. Wypowiada ją Jakub, król Szkocji, tuż po śmierci swojej "cioci Eli". Elżbiety I, królowej An­glii.

Sztuka Vilar, będąca rodzajem "historical fiction", wbrew oczeki­waniom nie jest zbiorem przemy­śleń na temat władzy, jej ciągłości, nieuchronności śmierci, filozofii, wieczności dzieła. "Królową i Szek­spira" wolno było o to wszystko po­dejrzewać, bowiem głównymi posta­ciami tekstu autorka uczyniła dwie wielkie indywidualności: królową Elżbietę i Szekspira. Vilar oczywi­ście pisze o tym wszystkim, jednak dość powierzchownie. A kiedy już pozwala którejś z postaci na głębsze przemyślenia, czyni to tak, jakby za­leżało jej na ich zbagatelizowaniu.

Prawdziwie poruszająca jest jedynie scena śmierci królowej, jed­nak jej puentę "ukatrupiła" reżyse­rująca przedstawienie Grażyna Dy­ląg. W sztuce Vilar Szekspir nie mó­wi ani słowa, poza tą sceną właśnie. Reżyserka jednak nie pozwoliła Szekspirowi wypowiedzieć swojej kwestii. Zresztą przez całe przedsta­wienie z zaskakującą konsekwencją prowadzi tę postać w sposób dzi­waczny.

Nie inaczej traktuje też Jakuba i Lady Southwell: to postacie jakby z innej bajki: ze "Złotopolskich"? z "Klanu"? Lady S (Grażyna Krza­nowska) pląsa jak prowincjonalna pokojówka, przy okazji porażając in­fantylnością. A Jakub, król Szkocji (Tomasz Karolak) jest do tego stop­nia przez reżyserkę nie poprowadzo­ny, iż sprawia wrażenie, że po raz pierwszy w życiu jest na scenie. Ak­tor ma kłopoty z koordynacją ru­chów, a sądząc po sposobie mówienia, wydaje się, że nie rozumie tekstu. Wraz z rozwojem przedstawienia sy­tuacja staje się wręcz krępująca.

Korzystając z ogromnego do­świadczenia, znakomitą rolę stwo­rzył Ireneusz Kaskiewicz (arcybi­skup Whitgift). On (w przeciwień­stwie do innych osób dramatu) wie, dlaczego został zaproszony przez że­gnającą się ze światem królową. Wie, co monarchini chce mu uświa­domić i wie, że zostanie pokonany. Przez własną hipokryzję.

Kaskiewiczowi i Iwonie Bielskiej (Elżbieta) zawdzięczaliśmy najpięk­niejszą scenę spektaklu: królewskie wyznanie wiary. Stało się tak chyba dzięki temu, że nie przeszkodziła w tym reżyseria. Dwoje znakomi­tych aktorów doskonale uniosło cię­żar sytuacji, stwarzając klimat prawdy, jakiego brakowało całemu przedstawieniu.

Iwona Bielska w tej ogromnej roli nie miała łatwego zadania. Za­grała tak, jak pozwalał przeciwnik - w tym przypadku był to (co jest ku­riozalne) reżyser. Gdyby ta wspa­niała, utalentowana aktorka miała partnera w reżyserze - powstałaby kreacja wybitna. Tymczasem można mówić o świetnym zagraniu po­szczególnych scen.

Grażyna Dyląg z tekstu Vilar mogła uczynić prawdziwy dramat, albo - co byłoby dziwne, ale niech tam! - komedię. Bo "na upartego" tekst na to pozwala. Tymczasem pa­ni reżyser dała i aktorom i widzom jakieś pokrętne "półprawdy", "pół­cienie", "półśrodki". Nie wierzę te­mu spektaklowi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji