Tango z figurami
Po wyjściu z sali publiczność zatrzymuje się w foyer nieco zdenerwowana. Czyżby to jeszcze nie koniec? Niektórzy ustawiają się w kolejki do szatni - jak zwykle po przedstawieniu. Szatniarki wyciągają ręce po numerki, ale widzowie zwróceni ku ekranom niespiesznie odrywają oczy od tanga. Kolorowe slajdy wyświetlane w kilku miejscach foyer pokazują figury tańca wykonanego przed chwilą na scenie. Tułów Edka w przyciasnej marynarce po Arturze przytulony do surduta wuja Eugeniusza w przepisowym przegięciu. Potem tylko twarze: przymknięte oczy Eugeniusza za szkłami okularów i profil wypomadowanej głowy Edka. Odtruwają Edkowe baki i obraz przenosi się na nogi przedziwnej pary; lakierki Eugeniusza fruną w ślad za stopami Edka w skarpetach, bez trzewików. Znowu zbliżenie, teraz postać wuja posłusznie poddaje się mocnej dłoni prowadzącego, odpływa za uniesioną ręką, po chwili układa się w półobrocie do innego przejścia. W całym gmachu sypią się z głośników omdlałe dźwięki La Cumparsity. Muzyka natrętnie wciska się w uszy, trwa nieskończenie. Słychać ją jeszcze na ulicy po wyjściu z teatru.
Takie wybrzmienie przedstawienia wydaje się tutaj potrzebne i słuszne. Szczególnie w przypadku "Tanga" u Maciejowskiego, które toczy się z przyspieszeniem gramofonowej płyty, jak trochę za mocno pokręci się korbą. Dźwięk jest wówczas jakby zdyszany, mechanicznie narzucone tempo deformuje głos i dopiero wytracanie szybkości daje czysty ton na finał piosenki. Przyspieszenie w "Tangu" reżyserowanym przez Maciejowskiego nie jest jednak tak na siłę i sztucznie rozdęte. Robi tylko takie wrażenie przez kontrast z odmiennym rytmem, odnajdującym się w tej sztuce dopiero w okolicach finału, jak to bywa w melodiach ze starych patefonów. Przedłużeniem tej drugiej, krótkiej sekwencji, rozegranej w zupełnie innej tonacji, jest to, co już bez żywej obecności aktorów zainscenizowano na koniec poza salą widowiskową i sceną.
Tango jako "taniec w takcie dwudzielnym"' wybija się także w konstrukcji "Tanga" Mrożka. Przesilenie następuje w dramacie w końcowych scenach, gdy Edek nieoczekiwanie objawia się jako groźny następca Artura. Przedstawienie Maciejowskiego ma do połowy trzeciego aktu pozory groteski, miejscami nawet farsy. Załamuje się nagle w chwili, kiedy Artur - w gorączkowym poszukiwaniu idei koniecznej do przebudowy świata - znajduje tę idee w śmierci. Natchniony potęgą swojej idei ogłasza ją z wysokości stołu, depcząc już nie tylko śnieżny obrus położony z okazji weselnego przyjęcia. Z wyraźną satysfakcją, bez pardonu miażdży butami palce Stomila i wuja Eugeniusza, swego niedawnego poplecznika. Skończyły się żarty, krok dzieli nas od tanga, które zabrzmi jak dance macabre.
Rodzina Stomilów egzystuje w dużym mieszkaniu, które przypomina wnętrze w starym budownictwie. Wysokie i ciemne, z wnękami i załamaniami ścian i dwuskrzydłowymi drzwiami w amfiladzie. Salon Stomilów wygląda w łódzkiej inscenizacji dosyć typowo. W ogólnym "rozplamieniu" i "rozmazaniu" (jak chciał Mrożek) z trudem daje się rozróżnić kształt i kolor mebli, książek i bezładnie rzuconej garderoby. Jedynie drzwi w głębi sceny w ścianie naprzeciw widowni, umieszczone zgodnie z zaleceniami didaskaliów po obu stronach wnęki z katafalkiem, wyolbrzymione, strzelają na wysokość kilku metrów i nikną w górze w draperiach kotar. Tylko te drzwi, staroświeckie i powiększone, mają w zagraconym ale bardzo realnym wnętrzu wymiar metafory. Otwierają się w ciemność, jakby prowadziły do wszystkich mieszkań we wszystkich domach.
Mieszkanie Stomilów, bezkresna graciarnia, w której niczego się nie naprawia, nie wyrzuca i nie porządkuje a tylko zmienia układ bezużytecznych przedmiotów, przemieszczając je z kata w kąt, nasuwa wrażenie rozkładu i martwoty. Czas zatrzymał się tu przed kilkudziesięciu laty. Przydatność rzeczy dyktuje chwilowa potrzeba: stary fotel bez nogi Stomil podpiera stosem książek, a po jakimś czasie wuj Eugeniusz przewraca opuszczony mebel, by wydostać spod niego jakiś tom. Nieporządek i bezwład panujące w tym domu obnażają kondycje jego mieszkańców, ich psychiczne właściwości i obyczaje. Obyczaje, czy może raczej ich brak? Wszakże z braku obyczajów wynika nowy model życia, który z czasem układa się znowu w jakiś obyczaj.
Ekscentryczna Babcia Eugenia (Zofia Wilczyńska) w dżokejce, trampkach i spodniach od dresu z przykrótkimi nogawkami, przesadnie oblepiona różem przekrzywia głowę w rudej peruce, aby podejrzeć karty. Przegrywa "w brydżyka" z zadomowionym tu najwyraźniej Edkiem (Ireneusz Kaskiewicz), prostaczkiem w kanarkowych butach, który w momentach skupienia przeczesuje się brudnym grzebieniem, raz po raz sięgając po butelkę piwa. Brat Babci, Eugeniusz (Jerzy Przybylski) w staromodnym czarnym żakiecie i obciętych nad kolanami spodniach khaki, nieśmiały i zalękniony ale skory do cichej intrygi przeciw Edkowi, łatwo poddaje się presji otoczenia, gotów służyć temu kto silniejszy. Średnie pokolenie rodziny, Stomil (Jan Tesarz) i Eleonora (Alicja Zomer), ostentacyjnie obnosi przeświadczenie o własnej nowoczesności i nieskrępowaniu, co wyraża się w odrzuceniu zasad, zaprzeczaniu konwencji i wyśmiewaniu "mieszczańskiej mentalności". Stomil w pasiastej piżamie z fruwającymi przy energicznych ruchach potężnego ciała połami rozpiętej kurtki nieustannie krąży po mieszkaniu, wypatrując miejsca dla swoich eksperymentów. Eleonora w różowych obcisłych "pajacykach" z głębokim dekoltem nie ukrywa swojej zażyłości z Edkiem ("sypiam z Edkiem od czasu do czasu"), co u nikogo, poza Arturem, nie budzi cienia dezaprobaty. Ze zwojów dywanu wynurza się wreszcie Ala (Wanda Grzeczkowska), reprezentantka (obok Artura) najmłodszego pokolenia, podobnie jak tamci, starsi, pozbawiona woli, zobojętniała na wszystko i bierna.
Rozchwiany światek rodzinnej supertolerancji, zachłyśnięcia "autentycznością" Edka (Eleonora: "Edek jest taki prosty... Jak samo życie. Brutalny, ale w tym właśnie jest jego wdzięk. Nie ma kompleksów. Działa odświeżająco.") i Edka prostotą (Stomil: "Edek jest dzieckiem szczęścia. Urodził się taki, jakimi my wszyscy powinniśmy zostać. To, co u niego jest darem przyrodzonym, my osiągamy za cenę wysiłku, sztuką") Artur usiłuje opanować i uporządkować na nowo. Artur (Krzysztof Stroiński), najmłodszy, a tak dziwnie w przeciwieństwie do całej rodziny staroświecki, wciśnięty w ciemny garnitur i białą koszulę (kto dziś chodzi na uniwersytet w garniturze?!), blady, kruchy i nerwowy potomek zdegenerowanej inteligencji, skruszałego rodu, pragnie przywrócić tu ład. Zaczyna od posunięć w oczach rodziny śmiesznych i bezsensownych. Od zdziwienia, oburzenia i stawiania pytań, które nikogo nie szokują, bo się na nie po prostu bez żenady odpowiada albo lekceważy, gdy "nie wytrzymują analizy intelektualnej". Bunt Artura rodzina przyjmuje jako rzecz naturalną. Skwapliwie przyznaje mu do niego prawo (Stomil: "No masz! Przecież ja cię cały czas namawiam: buntuj się.").
Skoro każdy może robić to, na co ma ochotę, niechże i Artur robi swoje. Reformy Artura domownicy traktują więc jak dziwactwo, ot, takie "szczeniackie zabawy". Dawniej też nikt nie protestował, gdy wymierzał on kary babci ("na katafalk!") i wujowi (siedzenie w siodle z klatką na głowie), teraz zakładają - jak kostiumy - swoje stare przyciasne ubrania i przygotowują się do weselnego ceremoniału. Życie na wariackich papierach toczy się dalej, trochę się tylko wszyscy niecierpliwią "kiedy to się skończy" i narzekają "Jezus Maria, jak nudno". Eleonora nosi szalenie dystyngowaną długą suknię, ściągniętą na plecach... gumką. Babcia bez śladu makijażu siedzi zbolała na kanapie i koronkową chusteczką odgania mole. Stomil z niedopiętym gorsetem umyka przed Eugeniuszem. Oto świat w zupełnie starym stylu!
Mówiąc o przyspieszonym, groteskowo-farsowym rytmie tego przedstawienia myślałam właśnie o tej części. Ucina się to nagle, gdy Artur, natchniony prawdziwą śmiercią babci na katafalku (Eugenia wraca na katafalk ubrana znowu w zielone spodnie od dresu!), wpada na swoją ostatnią "genialną myśl". Przecież "granice można przekroczyć. Czyście mnie tego nie uczyli? Władza nad życiem i śmiercią, co może mi dać większe panowanie?" Stomilowa farsa przeobraża się w tragifarsę. Cała sztuka w tragigroteskę.
Dalsze wypadki toczą się szybko, ale zdaje się, że na scenie te ostatnie minuty rozciągają się w nieskończoność. "Myślał dobrze, tylko był za nerwowy. Taki się nie uchowa" - powie Edek po zabiciu Artura - "Teraz moja kolej".
Z tuby stareeo oatefonu dobywają się dźwięki La Cumparsity. Wuj Eugeniusz z Edkiem w parze podejmują swój taniec nad trupem Artura. Tango trwa.